Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Klaczy pomału udzielał się nastrój tajemnicy i tragedii tego miejsca. Z każdym krokiem, ruchem, chłoniętym przez wzrok obiektem czuła się dziwnie. Nie potrafiła tego opisać ale to było jakieś przejmujące uczucie.
Długo błąkała się po schronie aż w końcu natrafiła na wrak robota. Chwilę przyglądała się obiektowi i wnikliwie sprawdzała wzrokiem machinę. Gdy miała ją zabrać ta nagle stoczyła się i upadła z hukiem na podłogę, w tym samym momencie klacz odskoczyła i po chwili znów oglądała robota tyle że z innej perspektywy.
Tą sytuację zakłócił chwilę potem Sharp swoim wejściem.

Iron słysząc głos za sobą odrazu zrobiła obrót o 180 stopni w postawie bojowej i szybko orientując się w sytuacji rzuciła - To ty... Nie, nie przeszkadzasz. - Spowrotem odwróciła się do robota i szybko spakowała go do późniejszej rozbiórki. Gdy się z tym uporała odwróciła się do Sharp'a, wiedziała po co przybył i musiała podjąć decyzję: Dalej włóczy się bez celu po tych tunelach czy wraca do obozu. Szczerze nie wiedziała ale postanowiła chociaż porozmawiać z kimś "normalnym" i żywym.

- Jak mniemam Rainfall ściągnęła cie tutaj, prawda? - pokiwała głową z uznaniem i kontynuowała - Odłóż broń. Wszystko co bardziej niebezpieczne jest już martwe. - pomyślała że ogier jej nie posłucha, ma ją za kogoś gorszego od siebie, ale nie ukazała żadnej urazy. Nie mogła tego zrobić teraz ale zamiast tego uparcie wpatrywała się w oczy jednorożca. - Nic mi nie jest hermano. - "Bo ma dobry powód to tu przylazł sprawdzić co z tobą." przemknęło jej przez głowę ale klacz odłożyła tą myśl na potem po czym dalej wpatrywała się w oczy swojego rozmówcy.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Blue wpatrywała się w Star, z uwagą wsłuchując się w każde wypowiadane przez nią słowo. Tematem były problemy. Słuchała ona jak tamta radziła sobie z nimi do tej pory i jak ich ilość powoli zaczynała przerastać jej możliwości. O tym jak inni potrafią tylko dokładać swoich, o tym jak jest jej coraz ciężej i jak nie mam jej kto pomóc to wszystko ogarnąć. Potem padła jej opinia na temat przyszłości karawany, a włąsciwie jej braku. Starweave wyrażała chęć odłączenia się od grupy, ale też nie była pewna czy sobie sama poradzi w powrocie do domu, gdziekolwiek by to nie było. Wkońcu pyszczek granatowej ujawnił ostatnie najważniejsze pytanie.

Blue wiedziała co tamta czuje. Ona sama miała może dwóch przyjaciół na całych pustkowiach. Wiedziała jak to jest nie mieć na kim polegać, kogo poprosić o pomoc, gdy już ją życie zacznie przytłaczać. Chciała ona żeby ktoś jej pomógł w życiu, lecz w tym samym momencie bała się, że nie będzie miała się jak za tę pomoc odpłacić.

- Star, ty za nic mi nie musisz odpłacać. Ja ci pomagam dlatego, że jest to rzecz którą każdy z nas powinien robić bezinteresownie. Gdy by każdy kucyk poświęcił chodź chwilę, żeby pomóc tym co go otaczają, myślę, że świat był by o wiele lepszy. A poza tym jesteśmy w tym razem. Twój problem to w tym momencie i mój problem. Jeżeli wszyscy mamy to przetrwać, nie można sobie pozwolić żeby chociaż jeden kuc był myślami gdzie indziej.

Rozglądając się powoli po raz kolejny po obozie, zaczęła ona analizować ich aktualną sytuacje i za każdym razem dochodziła do tych samych wniosków, nie było dobrze. Już w tym momencie było ich niewiele, a przyszłość niepewna. Trzeba było coś z tym zrobić, bo jeszcze chwila i następne kuce zacną mieć wątpliwości, a wtedy zrobi się naprawdę paskudnie.

- A co do naszej obecnej sytuacji. Masz rację, przyszłość tej karawany jest naprawdę nie pewna i niektóre kuce nie ułatwiają jej utrzymania w całości. Jednak Sharp stara się to ogarnąć i próbuje skłonić nas do współpracy. On ma spore doświadczenie w prowadzeniu karawan, no może nie aż takich upośledzonych, ale to lepsze niż nic. Podróżowałam z nim już wiele razy przez pustkowia i mogę cię zapewnić, jeżeli tylko będziemy razem współpracować, on doprowadzi tą karawanę bezpiecznie do celu. Do puki tu jesteś i się będziesz go trzymać, zapewniam cię, że dotrzesz do celu cała i zdrowa. Ale ty też musisz tego chcieć i mu w tym pomóc.

Odwracając wzrok z powrotem do klaczy, popatrzyła się na nią przez chwilę. Przed odpowiedzią na ostatnie pytanie musiała ona się chwilę zastanowić. Star potrzebowała wsparcia, kogoś kto pomorze jej ułożyć sobie życie. I Blue wiedziała, że znalezienie kogoś takiego, nie będzie dla niej łatwe. Będzie to przede wszystkim wymagało dużo pracy i wyrzeczeń ze strony klaczy.

- Jeżeli chodzi o to co możesz w tej sytuacji zrobić. Leży przed tobą nie lada wyzwanie. Jeżeli chcesz żeby ktoś ci pomógł, ty też musisz zaoferować innym pomoc. Musisz im pokazać, że ty też masz coś wartościowego dzięki czemu otoczą cię swoją troską. Będzie to wymagało od ciebie wielu poświęceń i jeszcze większej ilości czasu, ale jest to jak najbardziej wykonalne. Nie powiem ci komu w tej karawanie możesz zaufać, ani kto będzie ci w stanie w tym pomóc. Sama znam tu tylko jednego kuca i tak na dobą sprawę prawie nic nie wiem o tobie. Lecz widzę, że jesteś dobrym kucem Star i jeżeli się tylko dobrze rozejrzysz, na pewno znajdziesz kogoś kto pomoże ci rozwiązać każdy swój problem.
[Obrazek: signature.php]
Medyk spojrzał na klacz, opuszczając broń. Widać było, że zajęta była eksploracją podziemi już od jakiegoś czasu. Takie miejsca zawsze były pokryte warstwą bliżej niezidentyfikowanego brudu, prawdopodobnie pochodnej wilgoci. W niektórych rosły jakieś grzyby czy inne gówno, często doprowadzające do różnych infekcji. Na szczęście tutaj ich brakowało. Mimo stosunkowo krótkiej eksploracji, po kopytach Iron widać było wpływ wilgoci i wszechobecnego brudu.

Skinął głową na pytanie, choć wiedział, że klacz i tak zna odpowiedź.
- Odłóż broń. Wszystko co bardziej niebezpieczne jest już martwe - usłyszał od drugiego kucyka.
- Tego nie wiesz - odpowiedział krótko, chowając jednak strzelbę, uprzednio pozbywając się ładunku z komory. Równocześnie upewnił się, czy kabura z rewolwerem jest odpięta, żeby w razie czego móc szybko być gotowym do strzału. Usłyszał słowa klaczy, mówiącej, że nic jej nie jest, ale pozostawił je bez odpowiedzi. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego uwadze nie umknęły otwarte szeroko drzwi do czegoś w rodzaju garderoby ani robot. Jednak największą zagadką pozostawało ciało na łóżku.
- To twoja robota? - spytał się, wskazując na martwego ogiera.

<Odpiska kijowa, ale nie mam w tej chwili za bardzo czasu ni energii na nic lepszego, więc musi wam wystarczyć. Sorry.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Iron była wprost zaskoczona tym że Sharp odłożył strzelbę ale jej uwadze nie umknęło to że ogier sprawdza kaburę z rewolwerem. W tym układzie ona kątem oka sprawdziła kaburę z pistoletem i nożem. Zasada wzajemnej nieufności nadal działała. Nie zdziwiło jej pytanie zadane przez sanitariusza, była na nie przygotowana i miała już w głowie całe wyjaśnienie.

Klacz spoglądnęła na zwłoki i odparła - Zed jest martwy już od dawna. Obstawiam że zabił się sam za pomocą... - tu inżynierka wyciągnęła z juku zdobiony rewolwer i pokazała go Sharpowi - ...tego rewolweru sportowego. Wcześniej jak mi się wydaje zabił dwie klacze w atrium. - Schowała broń i ruszyła w stronę garderoby po czym zamknęła drzwi a następnie wróciła w to samo miejsce. - To spory grobowiec. Było ich łącznie mniej więcej dziewiętnastu, tak mi się zdaje.

Spowrotem wróciła do "czytania" zachowań swojego rozmówcy. Miała prosty plan: jeśli zrobi coś nie tak - rozwal go. W jej planie szybko pojawiła się mała luka w postaci Pip-Buck'a. Klacz popatrzyła się na to zjawisko przez chwilę i zamyśliła się. "pieprzeni agenci. Byle mnie udupić." pomyślała i szybko wprowadziła stosowne poprawki w planie, teraz był prawie perfekcyjny. Po tej szybkiej reorganizacji przygotowała się na następne pytania i wróciła do "czytania".
[Obrazek: cgnimLq.png]
- Zed jest martwy od dawna - usłyszał słowa klaczy.
Zed? Albo znalazła jakieś informacje o tym biedaku, albo jest pierdolnięta, pomyślał ogier, nie mogąc się za bardzo zdecydować która z tych dwóch opcji była bardziej prawdopodobna. Im więcej cennych sekund poświęcał tej myśli, tym bardziej wygrywała teoria numer dwa.

Sharp rzucił okiem na rewolwer, prezentowany mu przez Iron. Była to dość ciekawa broń. Na pewno nie widziała Pustkowi, nie widać było charakterystycznych śladów zużycia. Skinął głową w geście przyjęcia faktu do wiadomości, gdy drugi kucyk chował sportowy rewolwer do swoich juków.
Śmierć dwóch klaczy w poprzednim pomieszczeniu, nazwanym przez klacz atrium, być może i słusznie, faktycznie mogła być spowodowana postrzałem z bliskiej odległości z takiej broni... Ale to nie wyjaśniało, czemu zwłoki znajdujące się na łóżku były tak perfekcyjnie zachowane: przecież pozostałe trupy w okolicy wyglądały o wiele gorzej.

- Dziewiętnastu? - mruknął ogier, przyglądając się trupowi na łóżku - I żadnych śladów rozkładu akurat na tym jednym... - dodał, mówiąc bardziej do siebie, niż do obecnej w pomieszczeniu Iron.
Podszedł bliżej do sporej wielkości łóżka tak, aby oddzielało go ono od klaczy. Jakoś nie uśmiechało mu się odwracanie ogonem w takiej sytuacji do kogoś, kto według jego oceny był jeszcze mniej stabilny niż wynosiła średnia.

Gdyby nie to, że łóżko miało już stałego lokatora, mógłby nawet być skuszony przez miękki, stosunkowo czysty materac - rzadko spotykany widok na Pustkowiach.

Wyciągnął kopyto w kierunku ogiera, nie wiedząc nawet dokładnie czemu. I natychmiast je cofnął, gdy jego PipBuck niespodziewanie odezwał się charakterystycznym hałasem licznika Geigera. Promieniowanie nie było duże, ale stałe i występowało jedynie tuż przy zwłokach. Medyk zamrugał gwałtownie. Podniósł pierwszy obiekt jaki zauważył, czyli którąś z książek, w swoje pole telekinetyczne i przeniósł koło ciała. Dotknął go podniesionym przedmiotem. Nie doczekał się żadnej reakcji, co nie było w żaden sposób zaskakujące. Pyszczek ogiera skrzywił się w irytacji: coś mu bardzo nie pasowało w tej sytuacji. A kuc na łóżku zdecydowanie nie żył już od jakiegoś czasu, czego dowodem był stan jego bezpośredniego otoczenia.

Oparł przednie kopyta o łóżko, ignorując tym razem protesty wskaźnika promieniowania. Bliższa inspekcja wzrokowa ciała też nie przyniosła efektu. W końcu wyciągnął kopyto ponownie w stronę martwego ogiera, tym razem dotykając lekko ciała. Spojrzał nad trupem w stronę Iron, kręcąc lekko głową z niezadowoleniem.
W tym momencie w pomieszczeniu ze ściany wysunęła się niewielka lampa, która natychmiastowo zaczęła mrugać czerwonym światłem.
Sekundę potem z głośnika gdzieś w sklepieniu odezwał się głos, co chwilę przerywany zakłóceniami.
- Alarm. Obca tkanka wykryta - powtarzał bez emocji automat: wiadomość była zapętlona.

Dopiero po paru sekundach było słychać hałas zamykających się drzwi schronu. Sharp spojrzał się pusto na klacz.
- Kurwa mać - westchnął z uczuciem. Jego róg zaświecił, gdy wyjął rewolwer z kabury, poszukując wzrokiem czegokolwiek, co mogłoby przypominać systemy bezpieczeństwa.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Gdy zebra skończyła kaleczyć piosenkę przez siebie wymyśloną, wpatrywała się jedynie w milczeniu w czarne chmury. Ech... Dobra pora wrócić na ziemię i do tego całego patrolu. Wyładowałem się w różnoraki sposób i teraz mogę przez jakiś czas normalnie funkcjonować. Pomyślał Xander wstając i powoli wznawiając nabijanie okrążeń wokół obozowiska. Po drodze przełączył swój odtwarzacz na specjalny folder. Z niewielkiej słuchawki popłynęły piękne dźwięki starych instrumentów, sprzed wielkiej wojny, sprzed ministerstw... instrumentów z dawnych dziejów Equestri. Muzyka ta była bardzo uspokajająca i wywołała w sercu ogiera przyjemne ciepło, przez co nawet lekko się uśmiechną.

Jednak marsz i słuchanie tego rodzaju dźwięków nie szło w parze. Młodzik usiadł ponownie na piasku po zrobieniu może pół okrążenia i ponownie wpatrywał się w czarną otchłań nocy. Dał się ponieść dawnym pieśniom i wspomnieniom. Po chwili takiego rozmyślania zrobiło mu się duszno. Siedząc tyłem do obozu rozchylił trochę poły swojego płaszcza i uniósł maskę. Nie dbał czy ktoś go teraz zobaczy, zobojętniało mu to, tak samo jak kilka innych rzeczy. Chciał teraz poczuć na sobie zimne nocne powietrze. Z jego pyszczka znikną uśmieszek i został zastąpiony przez bezwyrazowy grymas.

Po jakimś czasie zebra wyłączyła odtwarzacz i ruszyła w dalszy patrol wokół obozu. Wiedział że niema na twarzy maski i ktoś mógł by go zobaczyć, ale także nie chciał jej na razie zakładać. Przemykał szybko obok wejść do obozu by nie dać się zauważyć. Przy jednym wejść coś tknęło młodego ogiera, zatrzymał się i chowając się w mroku przyglądał się dwóm klaczom przy ognisku. Czy naprawdę wciąż mi się zdaje, że kiedyś jednak mi się poszczęści... i trafie na kogoś podobnego do Shadow. A może po prostu dalej się natnę... Blue i Star wydają się być zajęte sobą... łatwo by było je teraz zbić. Tylko po co miał bym to robić? Nie zrobiły mi nic złego, ba, Blue była dla mnie nawet miła. Więc po co?

Xander ruszył dalej. Blue i nasza misja. Hmm... Twierdziła że nie jest do końca kucykiem... co to miało znaczyć. Zebrą też nie, a ghulem tym bardziej. Może jakaś mutacja... to by wyjaśniało sweterek. W sumie to czytałem kiedyś także o czymś takim jak wszczepy bojowe... może coś w ten deseń. Ale nieważne co by to nie było, to nie do końca mi się to podoba. Młodzik kończył kolejne kółko dzięki czemu część myśli zdążyła wywietrzeć mu z głowy. Ponownie założył maskę. Chciał z powrotem włączyć muzykę lecz omyłkowo dotkną drugiej kieszeni. Poczuł pod kopytkiem twardy podłużny przedmiot.

Właśnie przecież to ten nabój .303 chciałem sprawdzić co w nim jest gdy trafi mi się chwila czasu. Teraz mam chwilę. Młody ogier usiadł tuż przy wejściu do obozu by mieć chociaż minimalną ilość światła od ogniska. wyciągną z juku swój rysownik i wydarł z niego jedną czystą kartkę. położył ją na ziemi a następnie porozglądał się za w miarę płaskim kamieniem. Kiedy znalazł takowy położył go na kartce, wyjął z kieszeni nabój, z rękawa wyciągną ostrze i przystąpił do prób otwarcia. Wole nie ryzykować otwierania go zębami... nie chce się truć ołowiem a poza tym nie wiadomo co może być w środku.
Popielata klacz wygrabiła resztę książek i zaczęła rozglądać się po pokoju co chwilę zerkając na garderobę. "byle by tam nie polazł bo wtedy... oby mnie nogi nie zawiodły" skrzywiła się z niesmakiem na tą myśl, była cholernie zdenerwowana sytuacją no i poziomem persony z którą się tu znalazła, miała ochotę wybiec z pokoju, zamknąć drzwi i zabarykadować je po czym uciec zatrzaskując wrota a Rainfall i reszcie wcisnąć jakiś dobrze skręcony kit. Plan wykonalny ale zbyt ryzykowny. On się bał jej a ona miała ochotę go zamordować dla czystej frajdy patrzenia jak umiera, ale to by było nie honorowe. Nie w tym miejscu. Posłyszała że ogier sobie coś do siebie mruczy ale nie zwróciła na to większej uwagi. Więcej uwagi pochłaniało zachowanie ogiera, jego ruchy i spojrzenie, no bo przecież mógł coś knuć!

Iron przyglądała się oględzinom zwłok Zed'a Crowly'ego przy okazji lekko machając ogonem by dać jakiekolwiek ujście nerwom. Podobało jej się to proste kołysanie czereśniowym kosmykiem, popatrzyła za siebie i chwile obserwowała swój "nowy" odruch. Potem na nowo z uwagą zaczęła oglądać to co się dzieje. Miała złe przeczucie że ON zrobi coś nie tak i oboje będą udupieni. Chwilę potem jej obawa się ziściła w postaci alarmu i stałego bez emocjonalnego głosu, rzuciła medykowi nienawistne spojrzenie - Coś ty do kurwy nędzy zrobił!? - rzuciła z gniewem i dopiero po chwili usłyszała zatrzaskujące się drzwi schronu.

Wtedy jej uszy opadły a sama Iron przybrała postawę jakby miała za chwilę zaatakować Sharpa i rozszarpać go na kawałki z użyciem zębów, miała wrażenie że warczy z nerwów co było by bardzo prawdopodobne. Odetchnęła i pomału cedząc przez zęby słowa powiedziała: - Tam są dwie pary pancernych drzwi. A przez twoją wnikliwość... Zostaliśmy tu w pizdu zamknięci! - Klacz wyciągnęła pistolet i zaczęła wypatrywać zagrożenia - Był jeden robot to może ich być więcej. Do tego prawdopodobnie jakieś wieżyczki. Niby to sprzęt z La Branco ale jak mi się zdaje to złom... Teraz ja jestem odpowiedzialna za CIEBIE, hermano a ty za mnie. Kumasz kochasiu? - Przyparła do ścian i zaczęła się przesuwać wypatrując w atrium i pokoju wszelakiego sprzętu ochronnego. - Jak się uda i ten system nie odciął terminali to wiem gdzie jest jeden a po drugie mam kartę do czytnika. Jeśli jest tu zamontowany i nie został odcięty.
[Obrazek: cgnimLq.png]
White usiłowała podnieść się z ziemi, ale zorientowała się, iż na jej głowie jest wiadro. Spróbowała zdjąć je z głowy, a następnie chciała wstać na równe kopyta, ale stwierdziła, iż nie ma to sensu, gdyż ponownie może "zaorać ziemię do upraw". Usiłowała przynajmniej przenieść się w pozycję siedzącą... oczywiście gdyby udało się jej wstać. Nie wiedziała oczywiście ile leżała. Pamiętała tylko to, że próbowała gdzieś iść i się przewróciła. Prawdopodobnie zasnęła, albo po prostu zemdlała. Nie było najlepszym pomysłem, jeśli chodzi o ten cały alkohol. Klacz była jednak jeszcze... młoda, głupia i niedoświadczona, więc nic dziwnego, iż tak dała się... wyrolować przez pustkowia i upić się do niemalże nieprzytomności. Nie była dokładnie pewna gdzie jest.

- Jaka ja jestem głupia - pomyślała klacz, leżąc. Może i była... "trochę" pijana, ale jakoś w dalszym ciągu myślała, a przynajmniej starała się zachować trzeźwy umysł i myśli. Widocznie leżenie na ziemi, to bardzo dobra pokuta za bycie głupią. Tak już niestety bywa. Jest się na pustkowiach ledwo dwa tygodnie, a już się odwala taką szopkę... i to przy nowo poznanych kucach, które polubiła. Od całego tego czasu nie miała osoby, do której mogła się zwrócić. Pluszak, to nie było to samo, gdyż on ci nie mógł odpowiedzieć. Był tylko materialną rzeczą, która mogła słuchać, ale nie odpowiedzieć. Było to dla niej smutne. Niby nie lubi kontaktu z innymi kucami, ale pustkowia uświadomiły jej, że jednak samemu nie da się przeżyć. Jest to w pewnym sensie niemożliwe, gdyż prędzej czy później się tak skończy. Pijana na ziemi, a nawet może zgwałcona, czy nieżywa. Stanie się przekąską dla kanibali lub innych dziwnych stworów, które zamieszkują te ziemie.

(Innymi słowy, moja klacz stara się wstać (lub usiąść), a podczas tego rozmyśla nad swoim marnym życiem.)
(No i wróciłem po nieobecności spowodowanej lenistwem. Też szczytem tego było przeczytanie wszystkich postów... hah)
(PS: Odpis pisany w szkolnej bibliotece.)
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]
Sharp cofnął się lekko pod napływem krzyków ze strony klaczy. Miał wrażenie, że albo tu ogłuchnie, albo Iron go zagryzie, kompletnie ignorując fakt, iż zęby kucyka nie są do takich czynności przystosowane.
Nie miał pojęcia co oznaczało używane wciąż przez nią słowo "hermano", a jej zachowanie było... niepokojące. Za nic mu nie pasowało zamknięcie w dziurze w ziemi z możliwie zdrowo jebniętą klaczą.

Spojrzał jej w oczy na słowa o karcie. Skoro miała kartę, może mogła wyłączyć alarm. Tylko teraz znaleźć czytnik...
Zaraz, La Branco? Ogier przez chwilę patrzył na Iron, zaskoczony. Nie słyszał nigdy o takiej firmie, do tej pory zdawało mu się, że wszystkie, a przynajmniej zdecydowana większość takich sprzętów była zmajstrowana przez Robronco albo Stable Tech. Zamrugał gwałtownie oczami. Coś tu było nie tak. Oprócz zamknięcia za pancernymi drzwiami, mrugających świateł alarmowych i perspektywy śmierci głodowej w podziemiach, znaczy się. Medyk rozejrzał się. Nie, to zdecydowanie nie było otoczenie i towarzystwo, w których chciałby umierać.

- Nie bylibyśmy tutaj, gdybyś nie odłączyła się od karawany, nie mówiąc nic nikomu - powiedział lekko niestabilnym i nieco zbyt głośnym głosem, co spowodowane było zdenerwowaniem. I po części, czego ogier nie chciał przed sobą samym przyznać, strachem.
- Wątpię, żeby alarm dezaktywowała karta... - powiedział, korzystając ze swojego doświadczenia. A raczej z "wiedzy" wynikającej ze słuchania wielu opowieści scavengerów przez swoje życie: w karawanie często zdarzały się nudne dni, a oni potrafili być naprawdę gadatliwi.
- Widziałaś tu gdzieś terminal? - spytał się klaczy. On nic nie zauważył, no ale to ona miała czas na faktyczną eksplorację podziemi.

Ogier spojrzał się z namiastką nienawiści na trupa. Że też jedyną rzeczą działającą tu po 200 latach jest jakieś idiotyczne zaklęcie ochrony, pomyślał z irytacją, szukając jakiegoś winnego aktualnej sytuacji prócz siebie samego.



Xander wziął się do otwierania tajemniczego naboju. Metoda przecięcia nożem okazała się skuteczna. Niestety, okazało się, że cała ta skomplikowana, bo z użyciem kopyt coś tak precyzyjnego nie było proste, operacja niewiele dała. Z naboju bowiem wysypał się zwykły proch bezdymny. Prócz tego w środku obecny był tylko, jakże niespodziewanie, pocisk. Podsumowując: rozwalił nożem zwykły nabój.



White przy próbie ponownego wstania z ziemi towarzyszyły niezwykle składne i głębokie myśli. Może to dzięki nim udało jej się podnieść na dwa przednie kopyta, podczas gdy pozostałe dalej znajdowały się na ziemi. W jej obecnym stanie taki wyczyn zasługiwałby na medal olimpijski... gdyby nie to, że wiadro zostało na jej głowie. Zdezorientowana, spróbowała się ruszyć, co skończyło się szybkim straceniem równowagi i przewróceniem się na bok.
Pecha miała Starweave, która przebywała na drodze pijanej mieszaniny kuca i wiadra.

Doszło do efektownego zderzenia, w wyniku którego oba kuce, oraz także wiadro, skończyły na ziemi.
A jako iż na tym skończyć się nie mogło, White poczuła kolejną niewzruszoną, acz szybką i bardzo nieprzyjemną falę alkoholu podróżującego na wstecznym przez jej gardło.
Nie wdając się w zbędne szczegóły, Starweave nie wyszła z tego, niezawinionego wcale przez nią, zderzenia cała. Ani czysta.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave skończyła pogrążając się w dalszych zmyśleniach. Czuła iż podarowała sowiej rozmówczyni niezły, przysłowiowy orzech do zgryzienia. Nie oczekiwała, że tamta zaskoczy ją jakąś mądrością życiową. Nie oczekiwała nawet współczucia, ale mimo wszystko Blue się starała.

W pierwszej kolejności, niebieskawa klacz zaczęła jej prawić jaki to świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy byli gotowi sobie pomagać. Był to jeden z największych problemów pustkowi, coś z czego ciemnogranatowa naturalnie zdawała sobie sprawę. I owszem, całkowicie podzielała zdanie drugiej klaczy w tej kwestii. Nie było to coś w czym potrzebowała by utwierdzania w swoich przekonaniach. A mimo to jednak zdarzyło jej się łamać tę złotą zasadę, bo takie już po prostu były Pustkowia.

W późniejszej wypowiedzi Blue ewidentnie trochę się „zagalopowała,” razem ze swoją teorią „współdzielonych problemów.” Lecz było to mimo wszystko miłe i nawet trochę pocieszające. Atramentowej nie umknęło także jak tamta podkreśliła to, dlaczego muszą wszyscy oni trzymać się razem. Oczywistym dla niej był fakt, że Blue chciała doprowadzić tę karawanę do końca i wypchać juki kapslami. Może Starweave była na tym punkcie trochę przewrażliwiona. Ale prawda była taka, że każdy by przecież chciał, a już ona sama w szczególności.

Była też druga strona kapsla. Ciemnogranatowa z całą pewnością patrzyła by na to wszystko zupełnie inaczej, gdyby wcześniej nie zapoznała się lepiej ze szczególnymi dwoma kucykami. Być może Blue faktycznie wiedziała co mówi, narzucając jej współpracę z Sharpem. Ogier już na samym początku zrobił na niej dobre wrażenie. Według Star, sprawiał on trochę wrażenie znudzonego Pustkowiem, ale może na tym właśnie polega bycie doświadczonym. Starweave nie zastanawiając się na tym dłużej, przeszła do najważniejszej poruszonej przez swoją rozmówczynie kwestii.

Tym razem już bezpośrednio chodziło o zaufanie. Atramentowa zarejestrowała aktywność White, przez chwilę spoglądając na nią kantem oka. Lecz szybko skupiła się ona na słowach niebieskiej jednoróżki, skrajnie to ignorując. Umysł klaczy zaczęły zalewać kanonady myśli. Blue mówiła prawdę, nikt nikomu nie pomoże, jeśli on sam nie będzie chciał tej pomocy przyjąć.

- Być może faktycznie już czas, aby poszukać w kucykach czegoś więcej niż tylko usług i okazji do interesów. Dostrzec w końcu to, na co tak długo pozostawało się ślepym. Samotność którą tak bardzo ceniłam sobie w domu, już się nie sprawdza na dzikich szlakach pustkowi. Może już najwyższy czas nauczyć się żyć tu na nowo. Nareszcie się dostosować i naprawdę komuś zaufać... Przestać uciekać, dać komuś szanse; i w końcu sobie też. – Skończyła, spoglądając Blue głęboko w oczy. Niedługo po tym, coś medalowego uderzyło ja w tył głowy, następnie napierając na nią całym swoim ciężarem. Atramentowa nie mogła tego skontrolować i chcąc nie chcąc, wyrżnęła pyszczkiem w piach. Nim zdołała się ona połapać co się dzieje, było już za późno. Star widziała jak pyszczek sąsiednio leżącej klaczy wykręca się w dziwny, aczkolwiek jednoznaczny kształt zwiastując nieuniknione.

Starweave najszybciej jak tylko mogła zerwała się na poziome kopyta. Niestety było to już po fakcie. – KURRWA MAĆ, patrz obrzygała mnie! – Wrzasnęła Starweave całkowicie wyprowadzona z równowagi. Nie zważając na nic, chwyciła White w pole telekinetyczne i podciągnęła do góry na równe nogi. Zaraz po tym, podsunęła jej wiadro prosto pod bezwładnie zwisający ku ziemi pyszczek. – Stój prosto! Słyszysz mnie? Stój i nie próbuj się wstrzymywać. – Powiedziała Star, trzymając White w polu telekinetycznym, cały czas koordynując klacz i tym samym powstrzymując jej próby lecenia na którąś z dwóch stron. W między czasie, Star starała się na przemian usunąć czystą nogą piach z pyszczka i strzepać ile się dało tego gęstszego z tej zabrudzonej.


W końcu w całym tym bajzlu znalazła chwilę dla siebie, nieco mniej pobieżnie analizując swoją sytuacje. Cały czas zachowując podzielność uwagi nad swoim polem telekinetycznym. Czuwając tym samym na wypadek, gdyby White próbowała się rzucać i miała ochotę więcej paskudzić. Ostatecznie maksymalnie spuściła ona swoje uszy i spojrzała w oczy Blue wzrokiem małego źrebięcia, które właśnie się dowiedziało, że jednak nie odwiedzi wesołego miasteczka Pinki Pie.




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 12 gości