Ocena wątku:
  • 4 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii 2.0
Granatowa klacz siedziała przez dłuższy czas w ciszy, pogrążona w rozmyślaniach. Jej wyraz pyszczka jasno przedstawiał, iż wolała ona być pozostawioną na ten czas w spokoju. Tak też się stało.

Wzrok Starweave spoglądał na mały, odrapany kapselek spoczywający na jej uniesionym kopytku. Klacz wpatrywała się tak w niego przez chwilę, by w następnej, ponownie zawiesić swoje spojrzenie na horyzoncie lub innych kucykach. Kiedy tak je obserwowała zmartwiona, nagle do jej głowy uderzała myśl. Poruszoną nią ponownie spojrzała na kapselek, który po chwili podskoczył do góry, lądując w brudzie na ziemi.

Logo. Kapsel wylądował na ziemi wklęsłą stroną, z wierzchu ukazując logo, znanego niegdyś wszystkim producenta gazowanych napojów marchewkowych. Star wpatrywała się tak w niego jeszcze przez chwilę, w czasie kiedy wyraz jej twarzy pozostał bez zmian. Niedługo potem kapsel znalazł się z powrotem na jej kopytku. Proces ten został powtórzony jeszcze kilka razy. Nikt nie mógł wiedzieć na jakie pytania jednorożec szukał odpowiedzi.

=====================================================

„Star?” Usłyszała skróconą wersje swojego imienia jego właścicielka. Spojrzała przez chwilę na klacz w kombinezonie podnosząc wzrok z leżącego na ziemi kapsla. Wzrok powędrował następnie na oddalającą się od karawany grupę kucyków. Było ich dokładnie ośmiu. Blue, Sharp, Rainfall, Iron, Hilo i dwaj najemnicy, których imion niezapamiętała. Nawet ten przebieraniec, niewiadomokto udał się razem z nimi. Ich zostało natomiast tylko trzech.

Star spojrzała ponownie na leżący na ziemi kapsel. Wpatrywała się tak w niego. W wyblakłe czerwone logo Sparkle-Coli, a na jej pyszczku zaczęły pojawiać się w końcu jakieś inne emocje. Był to gniew. Kiedy uszy położyły się poziomo, a gniew sięgnął zenitu, uniesione do góry kopyto spadło donośnie na kapsel, wgniatając go w grunt. Kopyto uderzyło jeszcze kilka razy, a z granatowego pyszczka uciekło wrogie rżenie.

- Co oni sobie do cholery myśleli!? Że nas tak tu zostawią? Że będziemy tu siedzieć grzecznie i czekać, a nóż może nic nam się nie stanie. - Krzyczała wpatrując się w pozostałe dwie towarzyszki swojej niedoli. Nie mieli zbyt dużo możliwości. Nie było dokąd się udać. Było ich tylko trzech na całą karawanę, zapewne dobrze widoczną z kilkuset metrów. Czekanie na wozach wiązało się z ryzykiem. Podróż wiązała się z ryzykiem. Opuszczenie jej i zostawienie ładunku za sobą wiązało się ryzykiem. Jakąkolwiek decyzje by ona nie podjęła, mogła by ona tylko pogorszyć ich obecną sytuację.

A jednak należało coś zrobić. Starweave o tym wiedziała. Wiedziała, że należy założyć najczarniejszy scenariusz. Trzeba wziąć pod uwagę najgorszy możliwy tok wydarzeń. Wyobrazić sobie, że atak na osadę się nie powiódł, a rankiem przybędą tu rajdersi z odsieczą, po tym jak wyduszą z któregoś ze swoich nowych jeńców informację na temat karawany. „Tak więc trzeba działać.” Powiedziała sobie w myślach. Ale za raz po tym jej entuzjazm ostygł.

Wciąż nie wiedziała co mieli by począć. Dodatkowa uprząż na ostatni wóz była teoretycznie gotowa. Lecz nawet gdyby udało im się gdzieś z stąd ruszyć, nawet gdyby chcieli, mieli tylko dwa i trzy czwarte kuca. W tym monecie klacz przypomniała sobie o pozostawionym samemu sobie „jeńcu”. Wodząc wzrokiem do około, spróbowała go ona wypatrzeć, zakładając, że wciąż gdzieś tu był.

Odpowiedz
Blue spokojnie maszerowała przed siebie zastanawiając się czy wystarczająco dobrze wytłumaczyła White jak obsługiwać odbiornik radiowy w PipBucku i której stacji ma nasłuchiwać. Kontakt z resztą karawany zawsze będzie przydatny, nawet jednokierunkowy. Z zamyślenia wyrwała ją Rainfall zauważając bardzo trafnie, że po taki marszu ciężko mówić o jakiejkolwiek walce.

- Trochę ponad kilometr od osady jest wzgórze z którego ostatnio robiliśmy rozeznanie. Będzie można za nim się schować i chwilę odpocząć. - powiedziała klacz do ogiera który szedł obok niej - Było by to też dobra pozycja do rozpoczęcia przemieszczania się do miasteczka. Niby jest to niczym nie osłonięta równina, ale od miasteczka oddziela je kolejne wzgórze co powinno osłonić nasze podejście. Myślę że pójście tą samą trasą co poprzednio jest najlepszym wyjściem.

- A dalej, mam propozycję która ci się raczej nie spodoba… - dodała na końcu klacz nie patrząc się cały czas przed siebie.
[Obrazek: signature.php]
Odpowiedz
Obie towarzyszki klaczy cofnęły się o krok, wyraźnie zaskoczone wybuchem granatowej. Po paru sekundach do obu dotarło, że nie jest zła konkretnie na nie. White patrzyła się zaskoczona na handlarkę z uniesionym przednim kopytem.
Wyraz pyszczka Light wydawał się z kolei sugerować, iż trójnoga klaczka miała zdecydowanie odmienne zdanie o całej wyprawie niż Star. Żadna jednak się nie odezwała. Light po chwili po prostu się odwróciła i odeszła bez słowa w kierunku jednego z wozów, zostawiając dwie klacze jednorożca samym sobie.

Po szybkim rozejrzeniu się, Star odnalazła wzrokiem poszukiwanego ogiera. Siedział nieopodal przy drodze. Wyglądało na to, że nie miał zamiaru nigdzie się ruszać. Gdyby chciał, miał przecież wiele czasu, żeby się oddalić.



Ogier pokiwał głową. Grupa zdecydowanie będzie potrzebowała odpoczynku. Nawet gdyby mieli ze sobą kucyki z karawan, dla których całodniowe marsze były codziennością, atak z marszu był głupotą. Wróg będzie wypoczęty i gotowy do tego czekający na lepszej pozycji. Musieli zrobić co w ich mocy, żeby wyrównać szanse.
Ogierowi przypomniał się kiedyś przeczytany podręcznik taktyki. Nie pamiętał z niego wiele. To była wyjątkowo nudna trasa, skończyły mu się książki, więc wziął jedyną jaka leżała na wozie. Skąd ona się tam wtedy wzięła, nie miał pojęcia... ale jej treść ekscytowała go mniej-więcej w takim stopniu jak szczegóły formowania osadów na dnie morskim.
Taką książkę też kiedyś znalazł.
Kucyki przed wojną najwyraźniej pisały o absolutnie wszystkim.

Z krótkich rozmyślań wyrwały go ostatnie słowa Blue. Z oczywistych powodów nie znał jej myśli, ale był absolutnie pewien, że nie chodziło jej w głowie nic dobrego. Ten kucyk po prostu tak miał.
- Cokolwiek to jest, mów teraz, żebym miał szansę wybić ci to z głowy - odpowiedział, próbując dorzucić trochę humoru do sytuacji.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Odpowiedz
Blue uśmiechnęła się gdy ogier wspomniał o wybijaniu głupot z głowy. Przydało by się jej to teraz. Ale prócz tych głupot, nie miała teraz żadnego innego pomysłu, więc zaczęła mówić to co jej chodziło po łbie.

- Kiedy uciekałam z tamtej osady, biegłam na południe robiąc dość spore kółko by wrócić do was. Mam nadzieję, że wyciągnęli oni z tego jakieś błędne wnioski i teraz bardziej pilnują wejścia od tamtej strony. Powtórzyła bym trasę którą dostałam się do nich za pierwszym razem i zaszła ich od strony wzgórza a potem w lewo by wejść do miasteczka od północy.

- Problemem będzie snajper na najwyższym budynku. Nie jest on dobrym strzelcem, ale przy odległości na jakiej będziemy się znajdować, raczej nie będzie miał problemu z wycelowanie.

Po zarysowaniu sytuacji, zatrzymała się ona na chwilę w mówieniu zastanawiając się jeszcze chwilę nad tym co miała właśnie zaproponować. Czy nie mam jakiegoś innego sposobu. Widziała ona, że to co zaraz powie, nie spodoba się ogierowi.

- Myślałam o tym by wdrapać się z karabinem na wzgórze. Jest tam spora góra złomu w której mogłam by się schować, pozbyć się kolesie na dachu i ściągnąć uwagę wszystkich na siebie dając wam trochę spokoju przy wejściu do miasteczka. Jak by dobrze poszło, to będzie po wszystkim nim się zorientują co się dzieje.
[Obrazek: signature.php]
Odpowiedz
Kilka dni później…




Zniszczone, zardzewiałe szczątki stacji radiowej widniały nad osadą niczym wielki szkielet na wzgórzu. Prawdopodobnie wyglądałby on groźnie gdyby nie kolorowe, poszarpane chorągiewki rozwieszone na nim. 

W osadzie wieczorna zabawa trwała w najlepsze. Kilkadziesiąt kucyków, jeszcze niedawno przebywających w klatkach pod jarzmem zgrai bandytów, świętowało na ulicach. Na głównym placu płonęły ogniska, ktoś nawet próbował grać na starej gitarze, nawet jeżeli nie do końca umiał, a odgłosy instrumentu tonęły w gwarze bawiących się mieszkańców. Stukot tańczących na betonie kopyt niósł się po całej okolicy.

Niewola zakończyła się bitwą ledwie dzień wcześniej. Broń przewożona przez karawanę została wykorzystana w dobrym celu. Uwolnienie i uzbrojenie więźniów wymagało wiele finezji, aczkolwiek zakończyło się powodzeniem. Nie jednak bez strat. Pogrzeb poległych przeprowadzono rankiem tego samego dnia. Poległych bandytów zakopano w zbiorowej mogile kawałek dalej. Kucyki zamieszkujące to miejsce zdecydowały się na godny pogrzeb nawet ich oprawców.

Ranni przebywali w niewielkiej, prowizorycznej klinice w największym budynku wioski, ale nawet tam trwało świętowanie, choć mniej taneczne.

Mimo strat, atmosfera w wiosce była wesoła. Mimo prób uczynienia z nich centrum świętowania, “bohaterowie wyzwolenia”, załoga nieistniejącej już karawany, zebrała się na uboczu, ciesząc się chwilą wytchnienia oraz spokoju po trudnej kampanii. Ciepłe jedzenie i nieograniczone napoje, w tym wyskokowe, zdecydowanie pomagały wszystkim w relaksie. 

Praktycznie wszystkie zapasy, które przewoziła karawana, zostały wykorzystane w trakcie bitwy i pomocy rannym. Same puste wozy nie były nic warte, a brahminy je ciągnące zdecydowały, że zostają tutaj i dalej nie idą. Bo dalej jest niebezpiecznie. Jako iż były praktycznie najstarszymi stażem pracownikami tej karawany, nikt nie mógł ich prostych, upartych niczym wół umysłów, przekonać do czegokolwiek innego. Być może dlatego, że były spokrewnione z wołami.

Po tym jak opadły pyły walk, a wszyscy ranni zostali opatrzeni, władzę w wiosce przejęła rada starszyzny, składająca się z najstarszych przedstawicieli wszystkich rodzin które na stałe tam zamieszkiwały. Podczas gdy reszta wioski świętowała, rada zajęła jeden z budynków, 6 kucyków znajdujących się w niej miało dyskutować sposób wynagrodzenia nowych bohaterów. Biorąc pod uwagę, że wnoszono tam już czwartą dostawę butelek wypełnionych lokalnym samogonem, obrady musiały iść bardzo dobrze.
Popijając gorącą zupę z blaszanego kubka utrzymywanego w polu lewitacji, Sharp rozejrzał się po towarzyszach. Jako jeden z niewielu kuców z wiedzą medyczną w wiosce, właśnie wrócił ze szpitala, i był boleśnie wręcz trzeźwy. Jego wzrok powędrował po kucach, po czym zawiesił się na ciężkich, pancernych wrotach widniejących niczym tajemnicza jama u stóp wzgórza, zaraz pod przyozdobionym szkieletem. 

Nikt z wioski nie chciał im powiedzieć, co tam było. Ogier przypuszczał, że sami nie wiedzieli - wrota wyglądały, jakby stały zamknięte od dziesięcioleci. Nie trzeba było wielkiego specjalisty, żeby zorientować się, że cała osada została wybudowana na ruinach przedwojennego posterunku wojskowego. Ciekawość zżerała medyka, ale zdecydował się na razie ją zignorować. Był czas na relaks, nawet jeżeli jego umysł wciąż tkwił w pracy.

Biorąc kolejny łyk świetnie smakującej, gęstej i gorącej zupy, jednorożec spojrzał się po zebranych, zawieszając swój wzrok na chwilę dłużej na Blue. W jego głowie kołatało się jedno pytanie - “Co dalej?”.

- Ciekawe, kiedy skończą obradować - stwierdził niby do siebie, niby do wszystkich, spoglądając znacząco na pobliski budynek “obrad”, do którego najwyraźniej właśnie niesiono kolejne butelki.


// Witamy ponownie po… ponad 3 latach przerwy.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Odpowiedz
Blue siedziała przy ognisku w środku wioski szorując kawałkiem szmaty swojego PipBucka. Było na nim za dużo krwi po wydarzeniach kilku ostatnich dni, na wszystkim co miała było za dużo krwi… Mocząc szmatkę w wodzie z butelki która stała obok niej wróciła do szorowania. 

Była ona zmęczona kilkoma ostatnimi dniami, wydarzyło się w ciągu nich za dużo rzeczy z które nie dość że wykończyły ją nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Miała ochotę się schować w którymś z domków, owinąć się kocem i przespać następne dwa dni, ale niestety nadchodzącej nocy była jej kolej na wartę. To będzie ciężka noc.

Gdy Blue była już mniej więcej zadowolona ze stanu swojego sprzętu, wrzuciła ona wszystko co używało do czyszczenia z powrotem do torby i podniosła się z ziemi. Podnosząc za pomocą magii karabin który dostała od Sharpa kilka dni wcześniej przyjrzała się mu. Nie zostało jej wiele amunicji do niego ale lepsze to niż nic. Zapasowa broń zawsze jest przydatna. Ale jej też przydałoby się czyszczenie. Z zamyślenia Blue wyrwało burczenie w brzuchu. To już były ponad 24 godziny jak nic nie jadła.

Rozglądając się po okolicy jej wzrok padła na Sharpa trzymającego w magii kubek zupy. Przewieszające karabin przez ramię ruszyła ona w jego stronę.

- Hej. - odezwała się zbliżając się do ogiera - Gdzie takie pyszności dają. - powiedziała wskazując na kubek którą trzymał.
[Obrazek: signature.php]
Odpowiedz
Starweave siedziała przy ognisku. Mimo iż jej udział w bitwie był marginalny, cieszyła się ze zwycięstwem razem z innymi. Zdecydowała się nawet trochę umoczyć swój pysk w kubku alkoholu. Chciała być teraz jak najbliżej starszyzny wioski, oraz tego o czym rozmawiali. Jeśli w ogóle rozmawiali, bo biorąc pod uwagę ilość alkoholu jaka została im dostarczona jeszcze tego wieczoru, klacz podejrzewała, iż trzeba będzie zaczekać z tą kwestią do rana.
 
Blue była z nią od jakiegoś czasu zajęta czyszczenie siebie oraz swojego sprzętu. Coś czym Starweave nie musiała się przejmować, bo niemal zawsze wyglądała świetnie niemal w każdej sytuacji. Była to oczywiście kwestia dyskusyjna. Skarp Cross pojawił się ni z owąd nieco później, powiększając tym samym nieco ich małe grono. Star powitała go skinieniem, wyglądał na zmęczonego i niepokojąco trzeźwego.
 
- Nigdy nie ufaj jedynemu trzeźwemu kucowi na imprezie. – Rzuciła pobłażliwie. – Kto wie co może być w tym kubku.

Odpowiedz
Xander zaszył się gdzieś w odosobniony kącie, była to jakaś rozlatująca się szopa wokół której nikt ze świętujących się nie kręcił. Cała ta sytuacja była dla zebry niekomfortowa. Nie przepadł za dużymi zbiorowiska i kucyków, a szczególnie pijanych. To niemal zawsze wrużyło kłopoty.

Młodzik nie pamiętał dokładnie ostatnich dni ani całej tej bitwy. Wszystkie te zdarzenie zlewały się w jednolitą rozmytą plamę krzyków, strzałów i czerwieni. Ale na dobrą sprawę nie obchodziło go to. Nie był to pierwszy raz jak jego pamięć była zamglona po bitewnym szale. Jedyne co go obchodziło, to to, że był relatywnie cały. Oczywiście w głębi jego umysłu nadal plątało się pytanie: czy nikt z lokalnych nie odkrył jego sekretu podczas bitwy. Na razie mógł je tylko zepchnąć na dalszy tor, bo póki co musiał się skupić na innych rzeczach.

Xander na razie opatrywał swoje rany za pomocą proszku leczniczego i starych bandaży które ze sobą miał. Miał też szczęście że dostał butelkę alkoholu którego mógł użyć do odkarzania albo spierania krwi ze swojego płaszcza. Gdy skończył z opatrunkami to zabrał się za zszywanie co większych dziur w płachcie materiałó która służyła mu za płaszcz. Schował się najbardziej jak tylko mógł w swojej szopce, uważając na każdy dźwięk, będąc w gotowości by osłonić swoje paskowane ciało.

[z tele, sorry]
Odpowiedz
Pomimo szczerych chęci i wielkiego, zdawałoby się, samozaparcia, ciemnoniebieskiej klaczy nie udało się powstrzymać od wyprucia całej swojej pozostałej amunicji w stronę bandytów podczas trwającej jeszcze wczoraj bitwy. Niestety, nad jej zdrowym rozsądkiem zwyciężył temperament. Mimo zapewnienia dobrego ognia zaporowego, a nawet ustrzelenia paru paskudnych bandyckich mord, Rainfall była teraz bez amunicji i z już opatrzoną raną postrzałową u boku.

Pocisk szczęśliwie nie trafił w żadne niezbędne organy, aczkolwiek owa rana wciąż oznaczała niemożność ubrania siodła bojowego; krótko mówiąc, nawet z amunicją kuc ziemny będzie praktycznie bezbronny, o ile nie znajdzie jakiegoś pistoletu... przynajmniej przez jakiś czas. Pozostało jej zatem poleganie na swoich własnych kopytach.

Biorąc to wszystko pod uwagę Rainfall zdawała się bawić całkiem dobrze, nawet pomimo faktu, że nie była zbyt mocno napojona. Nie żeby stroniła od alkoholu tego wieczoru, co to, to nie; po krótkiej chwili walki z blaszanym kubkiem udało jej się wsunąć pysk do środka i wypić zawartość już siódmej swojej kolejki. Odpowiedzią na potencjalne pytanie, dlaczego wciąż stała prosto i trzeźwo jak gdyby nigdy nic, musiała w takim razie być jej postura... lub żelazny łeb. Przynajmniej widać było uśmiech na jej pyszczku.

W każdym razie ciemnoniebieska klacz trzymała się w miarę blisko byłej karawany, swoich kompanów z wastelandu. Nie miała lepszego wyboru; Na pewno nie bez możliwości walki zasięgowej. Kiedy wreszcie udało jej się odkleić swój pysk od pustego już kubka, Rain spojrzała po obecnych wokół znajomych. Zobaczyła, jak Blue podchodzi do Sharpa, zadając mu pytanie którego ona sama nie zdołała dosłyszeć; jak wtrąca się też Starweave, zamieniając dwuosobową konwersację w niewielką dyskusję. Kątem oka zobaczyła również młodego Xandera, który w tej chwili nie wydawał się zbytnio zainteresowany rozmową; nie chcąc mu przeszkadzać w momencie odosobnienia, ciężkozbrojna klacz podeszła nieco bliżej do czwórki kucyków; ot, żeby posłuchać, co takiego mają do powiedzenia.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Odpowiedz
Pipbuck Blue rozświetlił się lekko. Morka szmatka szybko pozbywała się pyłu i kurzu, aczkolwiek zaschnięta krew była o wiele bardziej problematyczna. Klacz mogła jednak powiedzieć, że miała wiele szczęścia, wszak zdecydowana większość tej krwi nie należała do niej.

Sharp uśmiechnął się lekko, gdy do niego podeszła. Oferując jej łyk ciepłej zupy, wskazał rogiem na budynek znajdujący się obok prowizorycznego "szpitala".

- Dostałem przy wyjściu, chyba dają każdemu. Ktokolwiek kto gotuje, nie jest wielkim talentem kulinarnym, ale przynajmniej jest ciepłe - dodał z uśmiechem. Jego własne zmęczenie zostało zepchnięte na bok adrenaliną wywołaną próbami połatania i utrzymania przy życiu wszystkich rannych. Jego róg bolał wręcz niemiłosiernie, nawet utrzymywanie kubka z zupą wymagało niemalże takiego wysiłku jak co bardziej zaawansowane zaklęcia medyczne. Ogier znał siebie na tyle dobrze, żeby znać swoją granicę i uniknąć wypalenia, aczkolwiek dawno nie zbliżył się do tejże granicy aż tak. Miał nadzieję, że uda mu się odpocząć tej nocy. Nie miał nawet czasu podliczyć amunicji, która mu pozostała, nie wspominając już o zapasach medycznych, czy prowiancie.

Siadając na zadzie, medyk podniósł wzrok na Starweave.
- W tej chwili chyba pozostanę przy zupie - stwierdził z uśmiechem. Jego organizm był wystarczająco wyczerpany. Owszem, z chęcią by się napił, ale jego ciało prawdopodobnie mocno by zaprotestowało. Rozejrzał się po obecnych. Brakowało mu jednego pyszczka. Czy też maski. Xander musiał gdzieś uciec, a przez ten cały chaos i łatanie ran, Sharp nie miał okazji nawet z nim porozmawiać.
- Czy widział ktoś naszego kolegę w masce? - rozejrzał się ponownie, jakby spodziewając się, że zebra pojawi się znikąd.


***

Rany Xandera nie były poważne - proszki i bandaże były w zupełności w stanie sobie z nimi poradzić, wraz z pomocą lokalnego "specjału", który nawet cuchnął podobnie do alkoholu medycznego. Oczywiście, medyk lub lekarz z prawdziwego zdarzenia byliby w stanie pomóc o wiele lepiej. Oprócz nieodległych odgłosów imprezy, nikt nie wydawał się interesować pojedynczą szopą u stóp wzgórza, która na co dzień służyła chyba tylko jako składzik wózków czy innych drabin, było w niej pełno bliżej niezidentyfikowanych w ciemności drewnianych konstrukcji.

***

Po ledwie paru minutach do grupki, czy też dokładniej do Rain, przypałętał się ktoś. Aczkolwiek być może lepszym sposobem na opisanie tego fascynującego ruchu byłoby "zatoczył się". Kolory ogiera kucyka ziemnego wydawały się zmieniać w tańcującym świetle ognisk - raz wydawał się zielony, raz zaś brązowy. Nie zmieniały się jednak za to jego niebieskie oczy, wpatrujące się w Rainfall.

- Czy mogę szanowną... bohaterkę prosić do tańca? - powiedział z rozbrajającym uśmiechem, widocznie bardzo zadowolony z faktu, iż utrzymał do tej pory pion.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 6 gości