Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Efektywne zbicie bandyty z nóg było niestety stłumione przez nagły ból w okolicach głowy. Klacz zauważyła, jak kępka jej grzywy wystaje z ust leżącego psychopaty.

- Ał! Osz, ty skurwysynu... - powiedziała, podnosząc wysoko kopyta, a następnie z całej siły uderzając nimi w twarz leżącego bandyty. - Gryźć se wymyślił, skurwiel! - dodała, zadając cios w jego lewą skroń. A potem z dołu. Próbował się bronić, ale nie miał na to szans. Po kilku takich naprzemiennych uderzeniach postanowiła sprawdzić faktyczny stan bitego przez nią kuca.

W międzyczasie pomyślała sobie, że Fajnie by było mieć przy sobie Wspomagane Kopyto... (?). Po czym w duchu zaśmiała się lekko, myśląc, że wtedy już nie byłoby siły, żeby coś ją za łatwo pokonało.

Pięknie, kurwa. Śmiać się w duchu podczas okładania kopytami jakiegoś bandyty. Chyba powoli zmieniam się w jakąś psycholkę...
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Już miała otworzyć ogień, gdy tylko spostrzegła że bandyta wciąż jest przytomny, lecz w ostatnim momencie coś ją powstrzymało. Był to jego głos, było go dość niewiele ale jego brzmienie połączone z jego spojrzeniem sprawiło, że klacz momentalnie uderzyła jedna myśl.

Błyskawicznie lewitowała do siebie jego broń wraz z magazynikiem. Przeładowała ją po czym wycelowała w stronę bandyty. Stała tak na skale, przez parę ładnych sekund. Które nota bene dla samego jednoroga musiały trwać dosłownie wieczność. Wpatrywała się intensywnie w jego oczy, co jakiś czas strzelając prawym uchem.

” To jest kucyk?” W istocie kucyk znajdujący się na jej łasce i niełasce nie wydawał się być bezmyślnym zwierzęciem. Starweave przypomniała sobie przypadki wcześniej napotkanych bandytów. Zachowanie jednoroga wyraźnie odstawało od wzorca. Rzuciła okiem na jego kask.

Jednoróżka znalazła przyczynę szczęścia w nieszczęściu bandyty, jego hełm nie posiadał naturalnego otworu na róg. Ten więc najpewniej sam go wydrążył, znacznie osłabiając tym całą konstrukcje.
Klacz była naprawdę wysoce zdziwiona że jego róg uniknął złamania przy jej ataku.

Nie spuszczając oka z drugiego kuca, w końcu wyjęła swoją broń z pyszczka, chowając ją do kabury pod płaszczem na swojej tylnej nodze. – Więc… - Ciemnogranatowa klacz zeskoczyła ze skał, powolnymi krokami zbliżając się do bandyty. Zwróciła uwagę na wielkość, barwiącej ziemie plamy krwi pod sobą.

Kilka sprawnych susów sprawiło, że klacz zaraz znalazła się tuż nad bandytą. Momentalnie przystawiła mu jego własną broń do głowy, krzycząc. – Spróbuj tylko zaświecić albo drgnąć! – Następnie przy pomocy magii dokładnie obszukała ogiera. Wszystko co było wartościowe, zaraz zniknęło w jej własnych jukach. Starweave zwróciła szczególną uwagę na jego obrażenia, poddając je dokładnym oględzinom. - …Nie wychowałaś się wśród twoich kompanów... - Jednoróżka spojrzała mu prosto w oczy. - …mam rację?
Rain okładała bandytę kopytami, raz za razem. Po każdym uderzeniu twarz jego była coraz bardziej zakrwawiona. Stawiał opór, próbował odpowiedzieć własnymi uderzeniami. Jedno z nich trafiło klacz w korpus, nie czyniąc większych szkód. Może poboli przez jakiś czas, nic ponad to.
Po którymś uderzeniu, psychopata przestał stawiać opór, a jego ciało stało się bezwładną masą mięsną leżącą na ziemi. Kopyta Rain były czerwone od jego krwi. Cały przód głowy bandyty był nadzwyczaj nieprzyjemnym widokiem.



Starweave stanęła przed przerażonym przeciwnikiem. Patrzył się na nią, niczym sparaliżowany, nawet nie zauważając odebrania jego broni przez klacz. Czekał na wystrzał.
Lekko się rozluźnił, gdy jednorożka przestała w niego celować, jakby wypuścił wstrzymany nagle oddech. Potwierdzeniem tego był dźwięk płytkiego, nerwowego oddechu młodego jednorożca który nastąpił tuż potem.

Zaczął się lekko cofać, jakby chcąc się odsunąć od drugiego kucyka. Kolejny jego ruch odkrył sporą część ukrytej do tej pory pod jego ciałem plamy krwi, dość szybko się powiększającej. Kucyk stawał się też bledszy z chwili na chwilę, jednakowoż ciężko było określić, czy ze strachu, czy może z utraty krwi.

Gdy Starweave doskoczyła do niego, zapisczał żałośnie i odskoczył lekko, przerażony, zaciskając oczy i kładąc uszy po sobie, najwyraźniej przekonany, że jednak zginie w ciągu najbliższych sekund. Przykładanie mu pistoletu do głowy nie pomagało.
Leżał, nie śmiejąc drgnąć, lecz, słysząc słowa klaczy, otworzył lekko oczy i spojrzał na nią, jakby próbując przekazać, że zrozumiał, bez wykonywania jakichkolwiek ruchów.

Na przeszukanie zareagował nerwowym napięciem mięśni, ale nie zaprotestował w żaden sposób. Nie miał przy sobie wiele. Manierka z wodą, dosłownie kilka kapsli, dwie konserwy z jedzeniem, około metrowy fragment średniej grubości sznura i rozkładany nóż, wyglądający bardziej na narzędzie niż na jakąkolwiek broń. Miał przy sobie także zapasowy magazynek do pistoletu odebranego mu przez klacz.

Dokładniejsze ocenienie jego ran nie było trudne, gdyż jego zbroja była w zasadzie cząstkowa. Seria z działka wielolufowego przeszła przez jego prawy bok, tuż pod uroczym znaczkiem, zakrytym teraz częściowo przez ubranie zawierające wzmocnione fragmenty, robiące za "pancerz", a częściowo przez jego własną krew, wciąż płynącą z ran.

Ciężko było ocenić ile pocisków w niego trafiło, ani jakim cudem udało mu się dotrzeć do osłony przed padnięciem na ziemię. Choć za to ostatnie zapewne odpowiadała adrenalina. Nie wyglądało na to, żeby był ranny gdziekolwiek indziej, przynajmniej zewnętrznie. Był także wyraźnie poobijany tam, gdzie trafiła go skrzynia, aczkolwiek ta, na całe jego szczęście, nie uderzyła go bezpośrednio w głowę. Brak było charakterystycznych dla bandytów blizn pochodzących od samookaleczenia.

Słysząc kolejne słowa, ponownie spojrzał na Starweave, oczekując czegoś. Jedyną odpowiedzią na pytanie było ponowne zaciśnięcie oczu i lekkie pokiwanie głową. Z jego lewego oka wymknęła się pojedyncza łza.



Najemnik spojrzał, zirytowany, na nieoficjalnego przywódcę całej obrony karawany, po czym prychnął, podszedł do niedoszłego jeńca i, dla pewności, wpakował mu jeszcze 3 pociski ze swojego karabinu między oczy. Po tym udał się w kierunku barykady, najwyraźniej mając zamiar odnaleźć drugiego ocalałego z tego pogromu najmitę.

Iron tym czasem ruszyła przeszukiwać ciała. Ofiary po stronie bandytów nie miały przy sobie wiele ciekawych rzeczy. Rozpadająca się broń palna i biała, często klejone na taśmę. W niektórych nawet lufy trzymały się na tym nieśmiertelnym, srebrnym przylepcu. Koszmar rusznikarza. Pociski były w niewiele lepszym stanie. Uważne oko szukające pośród nich konkretnego typu amunicji zapewne wyłapałoby wiele pocisków w dobrym stanie, najróżniejszych kalibrów, najwięcej rewolwerowych i do karabinów powtarzalnych, jednak to wymagało chwili czasu.

O wiele łatwiej było przeszukać ciała najemników, gdzie Iron znalazła sporo amunicji kalibru 5.56, gdyż karabinu szturmowe takiego kalibru były głównym uzbrojeniem najemników, a nawet pistolet samopowtarzalny kalibru .45 ACP, wraz z pełnym magazynkiem amunicji do niego.
Oprócz tego najlepsze znaleziska ograniczały się do magazynu o broni, z którego po podniesieniu wypadło kilka obrazków z rodzaju tych "dla dorosłych", działającej, metalowej zapalniczki i zaskakująco pełnej, w miarę czystej talii kart. Nie mogła zostać pominięta także pojedyncza rolka bandażu medycznego.
Klacz znalazła nawet książkę, aczkolwiek była ona w stanie uniemożliwiającym chociażby rozpoznanie o czym miała ona prawić.



Sharp wskoczył na ostatni wóz i spojrzał na skrzynie. Niektóre w pełni metalowe, niektóre wzmocnione. Zaczął najpierw siłowo otwierać wzmocnione. Nie wiedząc, co jest w środku, starał się być ostrożny, aczkolwiek zamek był silny. Za silny by go od tak złamać. Klucz pewnie miał szef karawany w jakiejś kieszeni którą pominął... ale wolał wiedzieć, co w tym wozie było przewożone. Po otwarciu poprzednich skrzyń okazało się, że większość wozu wiozła podobny towar, więc czemu miałoby by inaczej tutaj? Po za tym, co jest tak ważniejsze od broni, by chronić to silniejszymi skrzyniami?

W końcu podszedł do jednej ze skrzynek, zamkniętej tradycyjną kłódką. Zirytowany brakiem sukcesów wcześniej, wycelował w zamek, ustawiając się wpierw tak, by nic mu się nie stało, przygotował się na huk wystrzału i odstrzelił kłódkę. Sprawnym ruchem otworzył karabin, a gorąca łuska wyskoczyła z komory. Nie załadował nowego magazynku, nie widząc w tym na tą chwilę sensu.

Otworzył skrzynkę telekinezą. Zajrzał do środka, ciekaw zawartości.
Oczy mu się zaświeciły. Odwrócił się i zobaczył znajomy kształt niebieskiego jednorożca.
- Blue, chyba mamy żyłę złota - skomentował, spoglądając na skrzynię.
Pełną zapasów medycznych. Wszystko, od mikstur leczniczych, przez AntyRad, aż po, relatywnie drogą w tej części Pustkowi, Hydrę. Tego ostatniego nie było wiele, ale była. Nawet o tym nie myśląc za wiele, schował od razu dwie butelki do torby, sprawdzając przy tym, ile mu zostało miejsca.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Blue przez chwile przyglądała się przez chwile dwóm pistoletom energetycznym które dał jej Sharp. Wyglądało na to że są w dość dobrym stanie, tak broń na pustkowiach to prawdziwy skarb. Po szybkich oględzinach klacz schowała je do torby.

-Rób co chcesz, ja idę przeszukać transporty zanim ktoś się zorientuje, że siedzimy na stosach kapsli - usłyszała od przyjaciela który ruszył w kierunku wozów.

- Pokręcę się za tobą, i tak nie mam nic lepszego do roboty a się może okazać że będziesz potrzebować tragarza. - Powiedziała ruszając za medykiem od wozu do wozu i obserwując jak on przeszukuje po kolei skrzynie przesuwając się od wozu do wozu.

Wchodzą do ostatniego wozu Sharp szybko zaczął sprawdzać zawartość skrzyń szybko przechodząc do ostatniej której przestrzelił zamek.

- Blue, chyba mamy żyłę złota - usłyszała klacz od medyka. Klacz szybko podeszła i spojrzała przez ramie przyjacielowi. Dostrzegając za wartość skrzyni jej szczęka mało nie zrobiła dziury w podłodze wozu.

- Sharp Cross, nie pierdol tylko ładuj to do torby zanim się inni zorientują. - powiedziała do przyjaciela uśmiechając się od ucha do ucha.
[Obrazek: signature.php]
Rain wpatrywała się w zakrwawione pozostałości twarzy kuca. bleh. Klacz wstała, nie chcąc nawet przeszukać stygnącego ciała; Zrobi to później albo ktoś inny, póki co chciała odetchnąć i nieco się uspokoić. I może także umyć albo chociaż wyczyścić gdzieś swoje kopyta...

Nie wiedziała za bardzo, gdzie się udać. Po niedługim namyśle klacz zaczęła przeszukiwać okolicę, w razie gdyby jakiś bandyta jeszcze się ostał. A zaczęła od skały, za którą schował się niedobity przez nią kuc; niepokoił ją nieco brak głośniejszych dźwięków. Kiedy doszła na miejsce, zauważyła ciemnogranatową towarzyszkę, wpatrującą się w bandytę o okropnym stanie zdrowia. Po kilku krótkich sekundach uświadomiła sobie, co spowodowało ten stan.

- O, cholera... - mruknęła. - nieźle dostał. Zamierzasz coś z nim zrobić? Pójść po medyka czy coś? - dodała, kątem oka spoglądając na rannego.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Cały znaleziony przy bandytach śmieć Iron spakowała do kilkunastu z kieszeni kurtki, wprawdzie teraz nieco bardziej ciążyła jednak nie robiło jej to różnicy.

Postanowiła że potem przeglądnie znaleziony złom i postara się z niego coś wyiskać.
Gdy zabrała się za ciała najemników stwierdziła że znalazła istne rarytasy, amunicję do karabinu oraz do jej niezawodnego pistoletu, nie liczyło się że tylko jeden magazynek - to była amunicja!.

Gdy skończyła tymczasowe przegrzebywanie ciał podsumowała to co posiada: złom, jakąś tam amunicję, magazyn o broni, wyobijaną zapalniczkę z logo, talia kart (kolejna), bandaż, kilka ciekawych fotografii i książka którą się można co najwyżej podetrzeć.

"Kiepsko" pomyślała, "A gdzie są kapsle?", rozejrzała się po okolicy i dostrzegła leżące na ziemi rozsypane okrągłe obiekty które bez zastanowienia zaczęła zbierać. Popatrzyła na zwłoki i na chwilę ugryzło ja sumienie, jednak po chwili ta przelotna myśl została zepchnięta.

Szara rozejrzała się i zobaczyła że coś się dzieje przy skale, postanowiła się dowiedzieć co tam się dzieje. Podeszła do wozu, zabrała swoje juki i skierowała się w tamtą stronę.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Spojrzenie jednorożca niemal całkowicie złamało klacz, ale to jego mała pojedyncza łza zadecydowała o wszystkim. Zrobiła krok w tył, zabierając broń z jego głowy. Lewitując ją przed swój pyszczek z lufa uniesiona do góry. Rzuciła okiem raz jeszcze na jego zakrwawiony bok, musiała działać szybko.
Schowała do jednego ze swoich juków pistolet 9mm, po czym wylewitowała jedną ze swoich mikstur leczniczych. Była to słabsza wersja napoju, ale musiała wystarczyć. Bez zastanowienia lewitowała buteleczkę kładąc ją przed pyszczkiem jednorożca. – Wypij to, to ci pomoże.

Klacz usłyszała tupot kopyt za sobą - O, cholera, nieźle dostał. Zamierzasz coś z nim zrobić? Pójść po medyka czy coś? – Powiedziała Rainfall. Starweave zerknęła na nią i jej zadrwione kopyta. – Nie, damy go na wóz, tam będą lepsze warunki by go opatrzeć. Z powrotem powędrowała wzrokiem na krwawiący bok. - Ale najpierw…

Następnie kucnęła przy kucyku, posyłając mu krótkie spojrzenie. Nie było ono już przepełnione gniewem, zamiast tego spojrzenie to było pełne współczucia. Zdawała sobie sprawę, że ten kuc może być czyjaś wtyczką, mająca na celu monitorowanie aktywności bandytów w tym rejonie. Aczkolwiek było to bardzo mało prawdopodobne i nie miało teraz żadnego znaczenia. Obecność ciemnoniebieskiej klaczy dodała jej odwagi do działania.

- Proszę cię, nie rób nic głupiego, a wszystko będzie dobrze, obiecuje ci. – Klacz powiedziała najłagodniej jak tylko potrafiła. Za pomocą magii ściągnęła z niego jego prowizoryczny pancerz odrzucając go na bok. Teraz miała dokładny wgląd na ranę, cały jego bok wyglądał naprawdę paskudnie. Klacz wylewitowała ze swoich juków dwa pęczki bandaży i zabraną mu wcześniej butelkę wody, wyglądała na czystą. Chwyciła ciecz telekinezą ,oczyszczając nią rany ogiera z kurzu i brudu.

Jednoróg stracił sporo krwi, jego sierść była blada, a jego bok był dość mocno poszarpany. Klacz zdała sobie sprawę że pojedyncza mikstura tu nie wystarczy. ”Cholera tu nie wystarczy nawet 5 takich.” Szybko wylewitowała kolejną miksturę ze swoich juków, podając ją jednorożcowi. - Proszę, to też jest dla ciebie” – po tych słowach chwyciła magią za bandaże i kontynuowała walkę o jego życie. Starannie zawijała jego tułów, zakrywając uszkodzone fragmenty ciała. Procowała jednocześnie obserwując jak magia zawarta w bandażach aktywuje się. – Masz jakieś mikstury lecznicze? On jest w bardzo ciężkim stanie. – Klacz rzuciła spojrzenie swojej towarzyszce.
- Sharp Cross, nie pierdol, tylko ładuj to do torby zanim się inni zorientują - usłyszał swoją przyjaciółkę, stojącą tuż koło niego. Jakby nie patrzeć, miała rację. Jednorożec zaczął pakować co tylko mógł do swoich toreb. Rozejrzał się też po wozie w poszukiwaniu innych stosunkowo łatwych do otwarcia skrzynek. Zarejestrował koniec walki. Myślał, że kilka wystrzałów, które słyszał, to kontynuacja bitwy, ale nie rozległo się potem nic innego. Być może ktoś dobijał rannych.

Uporał się z kolejną skrzynką. Ponownie pełną mikstur medycznych, leków przeciwbólowych, bandaży i bardziej skomplikowanych medykamentów. Były nawet narzędzia medyczne.
Było tu wystarczająco medykamentów by otworzyć całkiem sporą klinikę, jak nie mały szpital. Gdzie jechała ta karawana? - pomyślał, zaskoczony.
- My na wojnę jechaliśmy czy co? - podzielił się swoimi pytaniami z przyjaciółką. Broń, medykamenty... zastanawiał się, co było w takim razie na pozostałych wozach.



Gdy kucyk poczuł, że pistolet przyłożony do jego głowy zniknął, niepewnie otworzył oczy i spojrzał na klacz. Lekko rozszerzył oczy, gdy zobaczył miksturę leczniczą. Po usłyszeniu kolejnych słów niedawnego napastnika zamrugał gwałtownie, po czym zaczął łapczywie pić magiczną miksturę, gdy tylko ta pojawiła się koło jego pyszczka.

Gdy Rain podbiegła do Starweave, jednorożec gwałtownie się poruszył, jednakże nigdy nie dokończył ruchu. Jakby w wyniku impulsu chciał odskoczyć od nowej osoby blisko niego, ale zabrakło mu energii.
Jak widać poziom adrenaliny zaczął opadać, a utrata krwi powodowała coraz poważniejsze efekty.

Gdy klacz spojrzała na niego ze współczuciem, odpowiedział własnym spojrzeniem, tym razem pełnym nadziei.
Na słowa klaczy pokiwał głową. Jego oczy lekko się przymknęły, po czym znowu otwarły, a kucyk wyprostował głowę, jakby walczył z bliską utratą przytomności.

Zdjęcie jego prowizorycznej zbroi miejscami potrafiło być problematyczne, zwłaszcza tam gdzie pot, brud, bądź też krew kucyka doprowadziła do sklejenia się tejże z resztą ciała. Widać było, że był z daleka od jakiegokolwiek namiastka cywilizacji od jakiegoś czasu. Najcięższe było pozbycie się ostatnich fragmentów ubrania z przestrzelonego boku, gdzie było najwięcej krwi, ale to też po krótkiej chwili udało się. Po usunięciu ubrania z pyszczka jednorożca wydostał się cichy, słaby jęk bólu.

Oczyszczenie rany i jej okolic ujawniło jego uroczy znaczek. Na pewno nie był to znaczek bandyty.
Przedstawiał on bowiem skrzyżowany młotek i kombinerki.

Ranny kucyk wypił kolejną miksturę, aczkolwiek z mniejszą energią niż poprzednią. Krwawienie z jego ran nieco się zmniejszyło, będąc niezawodnym wskaźnikiem, że medykamenty działały, jednakowoż dawka była za mała by całkowicie poradzić sobie z tak ciężkimi obrażeniami.
Obrażenia na tułowiu nie były nawet porównywalne do tych na boku, ale było tam kilka krwawiących punktów, które to klacz zabandażowała. Tam przynajmniej zaklęcia leczące w bandażach, nie będące tak silne jak te w miksturach, faktycznie mogły coś zdziałać.

Jednorożec spojrzał na Starweave z zaskoczeniem, jakby nie wierzył, że ktoś faktycznie chce mu pomóc. Wyglądał jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale nie zdążył tego zrobić. Jego głowa opadła na ziemię. Kurz wzniesiony w powietrze koło jego nosa potwierdzał, że wciąż oddycha, jednakowoż był nieprzytomny. Zdecydowanie wymagał natychmiastowej pomocy medycznej. I to o wiele większej niż kolejnej mikstury wlanej w gardło.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave poddała jednorożca dokładniejszej ocenie. Był to młody ogier, z zaskakująco małą ilością blizn na ciele. Wszystko wskazywało że nie był zwykłym bandytą, co dodatkowo potwierdzał jego uroczy znaczek. Nim klacz skończyła bandażować jego bok, spostrzegła że ten stracił przytomność.

-Kurwa… - Star zerwała się na równe nogi. – Musimy go z stąd zabrać i to jak najszybciej - wylewitowała jednoroga nad swój grzbiet, po czym delikatnie go na nim osadziła. Nie zwolniła do końca zaklęcia telekinezy, dźwigając go zarówno swoimi mięśniami jak i magią.

- Dobra, dam go na mój wóz, ten przy którym są barykady. Spojrzała na Rainfall z niezadowolonym wyrazem na pyszczku. - Ty sprowadź tam medyka, jeśli tylko się nam jeszcze jakiś ostał. Ruszyła w stronę obranego przez siebie celu, dodając po chwili. – I oby był dobry w tym co robi.

Usunięcie całego pancerza było kłopotliwe i zabrało drogocenny czas, który dla samego ogiera był teraz najcenniejszy. Ale mimo to wysiłek się opłacił. O ile sama Rainfall jako tako ogarnęła sprawę, jego odzienie mogło by wywołać kontrowersje wśród innych jej towarzyszy. Teraz ranny kucyk w żaden sposób nie przypominał żądnego krwi psychopaty. A dodatku był nieprzytomny, czyli całkowicie nieszkodliwy.

W drodze do wozu rozejrzała się po pobojowisku. Wśród trupów bandytów były też ciała członków karawany. Będzie to czysta litość ze strony Celestii, jeżeli wśród nich nie będzie wspomnianego medyka. „ O tym zaraz się przekonamy.” Gdy klacz była już przy wozie, nabrała powietrza do płuc i krzyknęła na całe gardło.

- Mamy rannego! Czy jest tu jakiś medyk!?
Szara przystanęła przy jukach i zabrała "coś na uspokojenie" z własnych zapasów zabranych z New Pegas.

Iron po kilku wykrzywieniach się i psychodelicznych ruchach zastrzygła uszami i ruszyła w stronę zamieszania. Przystanęła w połowie drogi i obserwowała niezwracającą na nią żadnej uwagi Star, obserwowała ją macając ją wzrokiem i zwracając uwagę na wszystko co odstawało od pierwowzoru, obserwowała jej majestatykę i poświęcenie.

"Oto i ona.
Boski prototyp. Mutant, który nie wszedł do masowej produkcji.
Zbyt pokręcony, by żyć. I zbyt rzadki, by umrzeć.
Teraz wszyscy mamy odjazd na przetrwanie."
- w głębi duszy twierdziła tak o wszystkich, nawet o sobie.

Iron śledziła klacz niosącą na sobie rannego, jak się na pierwszą chwilę zdawało bandziora, nie nie było wątpliwości, to był bandyta. Był to jakiś dziwny i inny okaz odstający od reszty, dziwak wśród dziwaków, może nawet pedał? - kimkolwiek był nie wyglądał na coś wartego pociągnięcia spustu ani tym bardziej na piękny cel do zabicia nożem lub innym obiektem.

Spokojnie posłuchała jak Star drze się, a potem powiedziała zaskakująco spokojnym głosem:
- Dobra, już cie usłyszał, co z tym gościem tutaj?
[Obrazek: cgnimLq.png]




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości