Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Sharp wysłuchał całej opowieści, a raczej zeznania, klaczy. Kiwał głową na potwierdzenie. Starweave udzielała zaskakująco dużo informacji. Ogier był tym razem pewien, że mówi prawdę, zwłaszcza, że sam podejrzewał coś takiego od pewnego czasu.
Adrenalina z czasu bitwy i operacji zaczęła opadać. Czuł wzrastające zmęczenie. Nie mógł teraz sobie pozwolić na odpoczynek. Trzeba było zorganizować wszystko. Dotrzeć gdzieś. Brahminy były chyba w jako-takim stanie, więc powinno się udać ruszyć wozy. Przez jego głowę przemknęła zadowalająca myśl, że nagle stał się bardzo bogaty.

Z tym, że nie będzie mógł z tym bogactwem za bardzo nic zrobić, póki nie dotrą do jakiejś cywilizacji.
Spojrzał na Starweave. Ta klacz powinna zostać pisarką w bardziej cywilizowanych czasach. Słowa, często nawet niepotrzebne, wypływały z jej ust nawet, gdy relacjonowała dość dramatyczne zdarzenie sprzed chwili.

Medyk nie przypominał sobie podobnego zdarzenia jak to, o którym opowiadała klacz. Owszem, zdarzali się bandyci błagający o życie, o to, by ich nie zabijać, ale o takim zachowaniu jeszcze nie słyszał. Z drugiej strony, nie był specjalistą do spraw zachowania tych zwyrodnialców.
Aczkolwiek finalnym argumentem za wersją Starweave był uroczy znaczek ogiera, a także charakter jego wcześniejszych obrażeń, które wykrył przy leczeniu.

Zamknął oczy i pokręcił głową cicho, cały czas słuchając tego, co klacz miała do powiedzenia. Gdyby nie widział rannego na własne oczy, ba, gdyby nie przeskanował go zaklęciami, choćby pobieżnie, w życiu by nie uwierzył w taką historię. Pustkowia bywają naprawdę dziwnym miejscem. Może to nie Hoofington, ale mamy własne problemy - pomyślał.

Usłyszał kolejne słowa i ciężkie westchnienie. Spojrzał na klacz. Siedziała z pyszczkiem skierowanym ku podłodze wozu.
– Przepraszam cię, ja… po prostu za krótko żyje na tym świecie - usłyszał kolejne jej słowa.

Westchnął cicho. Wiedział, że powinien jej pomóc, ale z drugiej strony trzeba było zanalizować sytuację i przejąć dowodzenie zanim któryś z pozostałych najemników dojdzie do wniosku, że się do tego nadaje.
A potem ponownie zwrócił wzrok na klacz, mając zamiar powiedzieć jej, żeby wzięła się w garść i poszła za nim. I widok go uderzył. Już samo patrzenie na nią mogło wpędzić w depresję. Pieprzyć to, karawana zaczeka kilka minut - stwierdził w myślach.

Zaczął mówić, próbując brzmieć współczująco, pocieszająco i jak doświadczony karawaniarz dający rady jednocześnie. Robił to wiele razy, ale za każdym było... inaczej. Zupełnie.
- Hej, nie obwiniaj się tak. Dobrze zrobiłaś. Każdy uczy się na błędach. Miałaś całkowitą rację, pomagając mu. Jego stan mówi, że na pewno nie żył z nimi długo... - zdecydował się w ostatniej chwili pominąć jeszcze jedną kwestię, co spowodowało chwilkę wahania w jego wypowiedzi - w tej sytuacji postąpiłaś lepiej niż ja bym postąpił... - Sharp zamknął oczy i pokręcił głową, znowu. Poczekał kilka sekund.

Podszedł do klaczy i poklepał ją po grzbiecie jednym kopytem.
- Słuchaj, musimy jakoś ogarnąć ten bajzel, pójdziesz ze mną? - zapytał się jej, uśmiechając się pocieszająco. Wiedział już, że Starweave nie mogła być na Pustkowiach dłużej niż parę lat, inaczej by nie była taka... dobra. A to spowodowało, że instynktownie chciał ją chronić. Nie wiedział tylko, czy ma jakąkolwiek możliwość podołać temu zadaniu...

Po upewnieniu się, że klacz za nim idzie, zeskoczył z wozu i skierował się ku swojej prowizorycznej "ruchomej sali operacyjnej".



Iron zaczęła męczyć się ze skrzynkami, ignorując leżącego przy boku wozu ogiera, wciąż nieprzytomnego. Na tym wozie skrzynki były przeważnie drewniane, niektóre posiadały wzmocnienia czyniące je nieco wytrzymalszymi. Klacz, z oczywistych powodów, wzięła się najpierw za słabszą skrzynkę. Mimo jej cokolwiek mało trzeźwego stanu, pierwsza skrzynka poddała się po mniej niż dwóch minutach walki.

Zagadkę stosunkowo szybkiego otwarcia skrzyni rozwiązała jej zawartość: była ona bowiem po brzegi wypakowana jedzeniem. W większości były to znane, przedwojenne marki, jednakowoż część wyglądała na świeżo zapakowaną.
Następna skrzynka także zawierała żywność.
W kolejnej zaś była żywność i trochę butelek oczyszczonej wody.
Byłby to raj i bogactwo pozwalające założyć małe miasto, gdyby nie to, że klacz nie miała jak wziąć wspomnianych skrzynek ze sobą...
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Rain przed długi czas stała w miejscu, przyglądając się oddalającej się, ciemnogranatowej towarzyszce. Z daleka obserwowała dość energiczną konwersację jej z medykiem, a potem ich odejście. A także dziwne odpały pani mechanik. Zdążyła zaobserwować, że owa klacz nie stroni od używek. Oby tylko nie odbiło się jej to na umiejętnościach dowodzenia.

Ehh. Szczerze, wolałabym, żeby tej całej bitwy nie było. Nawet kosztem całego dnia nudy. Nikomu to nie wychodziło na dobre. Klacz rozglądnęła się, zauważając kałużę krwi po straszliwie poranionym ogierze, a wszędzie wokół pustkę. Postanowiła nie stać tu już dłużej, więc udała się w stronę wozów.

Na kopytach krew zdążyła już całkiem jej zaschnąć. Ehh, żeby tylko znaleźć jakąś wodę albo choćby ścierkę... - myślała sobie, powolutku drepcząc w kierunku tych kilku kucy, które okazały się o wiele lepiej radzić sobie w trudnej sytuacji niż najemnicy. Których dwóch, tak przy okazji, stało obok skrzynek. Jeden z nich zdawał się pochlipywać, a drugi go pocieszać. Co ciekawe, żaden z nich nie zdawał się być jakoś szczególnie ranni. Farciarze czy jedyni normalni w tej zgrai ułomów? Nie chciało jej się teraz tego sprawdzać.

Do karawany doszłą akurat w momencie, gdy wychodziła wspomniana wcześniej para, ogier i klacz. Postanowiła zagadać, może się przy okazji dowiadując co nieco o zaistniałej sytuacji.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
- W tej sytuacji postąpiłaś lepiej niż ja bym postąpił... – Słowa były niczym mikstura lecznicza, wylana prosto na oparzenie. Ten kucyk z pewnością był świetnym medykiem. ”Nie dość że potrafił leczyć ciało, to jeszcze duszę.” pomyślała Star. Na pustkowiach bezinteresowność często niosła za sobą przykre konsekwencje. Bo nawet jak podarujesz spragnionemu kucykowi butelkę czystej wody, znajdzie się inny który będzie na ciebie wściekły, że ów kucyk nie odkupił jej od niego.

Klacz poczuła kopytko ogiera klepiące ją po grzbiecie. Wzdrygał się na to, ten gest był jej obcy. I choć przyszło jej się z nim zapoznać, już w rodzinnej stajni. W tej konkretnej sytuacji, gest ten był dla niej całkowicie obcy. Bo był szczery. Na myśl o tym zrobiło jej się jeszcze bardziej przykro. Nie chciała wprowadzić swojego towarzysza w błąd, że niby robi coś źle. Dlatego dalej intensywnie wpatrywała się w podłogę, czekając na dalszy rozwój sytuacji.

- Słuchaj, musimy jakoś ogarnąć ten bajzel, pójdziesz ze mną? – Star podniosła swój pyszczek do góry i wykonała pojedyncze kiwnięcie głową, na znak zgody. Bez słowa, małymi kroczkami podeszła do krawędzi wozu, po czym zeskoczyła z niego i ruszyła za ogierem.
Popielata klacz pomału zbliżała się do momentu gdy młot zgniecie ją po tym jak wytrzeźwieje, każda dziwna myśl, każda niepotrzebna i zbereźna myśl zostanie zdmuchnięta niczym napromieniowany piasek. Znikną a na ich miejsce pojawi się niedługotrwała oschłość i agresja, oto czynniki obłędu. Czynniki które zwiastują że sobie nie radzisz, że jesteś sam, że jesteś typowo w czarnej dupie.

Klacz wytrwale przeszukiwała skrzynie i zagarniała to co chciała upychając to w jukach na zasadzie "domknie się".
Interesował ja stan pacjenta, nasunęła jej się myśl że mu się zmarło*, ale szybko odgoniła tę myśl, sprawdziła czy leżący oddycha a potem siadła przeciwległej do wejścia ścianie i przyszykowała karabin, była gotowa do strzału gdyby zaczęły się dziać cuda.

Jednym z jej patentów było ładowanie amunicji naprzemiennie. Sprawdzało się to w ograniczonym stopniu ale miałeś pewność że jeden strzał przebije pancerz a drugi wbije się w ciało albo na odwrót. Czekała tak patrząc na leżącego by w razie potrzeby albo go jakoś zatrzymać, albo uspokoić, albo po prostu powiadomić Sharpa gdyby funkcje życiowe zechciały opuścić nieszczęśnika.
Siedziała tak paręnaście minut, po tym czasie znalazła sobie zajęcie - rozmyślania w połowie filozoficzne a w połowie przyziemne

* Napisałem tak specjalnie.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Medyk zeskoczył z wozu i zaczął powoli iść w kierunku barykady, mijając po drodze trupy obu stron. Jednego czy drugiego musiał przesunąć telekinezą, żeby nie musieć przekraczać nad ciałami, czego nigdy nie lubił robić. Nie wiedział czemu, tak po prostu już miał.

Skinął głową Rain, która podeszła do niego i Starweave. Nie miał klaczy z wielkim działem za złe przysporzenia mu roboty z rannym. Możliwe, że gdyby nie ona, biedny ogier zostałby po prostu zastrzelony w trakcie walki, bez żadnego zastanowienia. Tak jak zabili całą resztę.
Sharp westchnął w duchu, nie chcąc by jego myśli szły w tą stronę.

Podszedł do wozu z barykadą. Rzucił okiem na najemników leżących na ziemi za skrzynkami. Mogą być z nimi problemy.
Skinął głową do Blue, żeby przyszła. Nie mógł nigdzie dojrzeć naćpanej.
- Czy ktoś widział tą ćpunkę? Jak tak, to czy ten ktoś byłby chętny ją znaleźć? - powiedział do wszystkich zebranych kucyków, czyli 3 klaczy, stanowczym tonem. Starszy najemnik był zbyt zajęty przytulaniem i pocieszaniem młodszego, który najwyraźniej wpadł w jakiś szok, by cokolwiek innego robić. A medyk wolał nie zostawiać nietrzeźwego kucyka samego sobie w karawanie pełnej leków, broni, amunicji i Celestia wie czego jeszcze.

- Przyszła jedna grupa psycholi, mogą przyjść i inne. Sugeruję zorganizowanie obozu, bo na razie się stąd nie ruszymy tak czy siak. Jakieś pomysły? - powiedział do klaczy, mając nadzieję, że uda się jakoś uniknąć kolejnego tak katastroficznego w skutkach zdarzenia.
Stracili praktycznie całą wynajętą ochronę w ataku z zaskoczenia.

Siedzieli na kupie bogactw, o czym, na całe szczęście, wiedzieli tylko oni sami. Trzeba było jak najszybciej wyruszyć, ale też najpierw potrzeba zanalizować sytuację i wylizać rany. Przynajmniej w sensie metaforycznym, gdyż jedynym faktycznie rannym był tajemniczy napastnik leżący teraz na wozie.

Sharp zastanawiał się przez chwilę, czy może wspomnieć Rain i Starweave o tym, co znaleźli na wozach... ale doszedł do wniosku, że lepiej będzie przedyskutować wszystko z Blue. No i chciał też usłyszeć zeznania nieprzytomnego ogiera jak tylko ten się zbudzi. Co mu jeszcze chwilę zajmie - pomyślał, wiedząc, że to ma zarówno swoje pozytywy jak i wady. Nie mógł zdecydować które przeważają.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Blue podążała za medykiem w stronę z której dobiegł krzyk. Widząc Shrpa wywalającego z wozu dwie klacze i zamykającego się w nim z rannym stwierdzała że nie ma co się tam pakować i przeszkadzać. Siadła ona spokojnie w pewnej odległości od wozu spokojnie obserwując rozwój sytuacji i zastanawiając się co zrobić dalej. Siedząc i rozglądając się jej wzork padł na klacz znajdującą się w pewnej odległości od niej z założonymi na oczy okularami przeciw słonecznymi i dziwną miną na pysku. Ogólnie coś z nią było nie tak. Lepiej ją mieć na oku, pomyślała Blue oznaczając klacz jako cel do śledzenia na EFSie.

Już miała wstać i znaleźć sobie zajęcie gdy Sharp ze skoczył z wozu oznajmiając że poszkodowany będzie żył i rozpoczynając przesłuchanie. Dość zabawne było obserwowanie jak medyk rzucał pytaniami w kierunku klaczy a ona wymyślała coraz to ciekawsze bajki. Po jakimś czasie zgodziła się ona powiedzieć mu prawdę na osobności po czym ruszyli w stronę pierwszego wozu gdzie będą mogli w spokoju porozmawiać.

Gdy tylko para zniknęła jej z oczu Blue zaczęła układać plan działąnia, przede wszystkim wypadało by przygotować jakiś prowizoryczny obóz i zregenerować trochę siły. W pierwszej kolejności wypadało by rozpalić ognisko i zrobić herbatę, pomyślała klacz i zaczęła się rozglądać za drewnem na rozpałką wokół wozów zerkając co jakiś czas na celownik wyświetlający cię jej na HUDzie wskazujący położenie wątpliwej klaczy.

Po jakimś czasie krążenia wokół wozów i nie znalezieniu nic co by się nadawało na rozpalenie rozsądnego ogniska klacz zaczęła się poruszać z powrotem w kierunku wozu z rannym i co dziwniejsze ze śledzoną klaczą w środku. Dochodząc na miejsce zobaczyła Sharpa idącego z przeciwnej strony. Gdy tylko on ją zobaczył skiną on głową w jej kierunku żeby podeszła bliżej.

- Czy ktoś widział tą ćpunkę? Jak tak, to czy ten ktoś byłby chętny ją znaleźć? - Padło pytanie od Sharpa.

- Jest w wozie z rannym - powiedziała Blue do przyjaciela patrząc się nie pewnie w stronę tego wozu - nie wiem co ona tam robi i nie mam zamiaru tego sprawdzać. Ona jest jakaś dziwna.

Na następne pytanie Sharpa już miała lepszą odpowiedź.

- Proponowała bym przede wszystkim rozpalić ognisko i zrobić herbatę. - powiedziała uśmiechając się do przyjaciela.
[Obrazek: signature.php]
Starweave posłusznie ruszyła za ogierem. Mogła zaobserwować jak jasnobrązowy kucyk, za pomocą swojej telekinezy, przesuwa ciała leżące im na drodze. Nie była do końca pewna, jak ma rozumieć ten gest. Była otwarcie zła na siebie, iż wszystko to potoczyło się tak paskudnie. Nie lubiła się rozklejać przed starszymi. Zwłaszcza że to nie było typowe rozklejenie. To było jej odreagowanie całego stresu, wchłoniętego podczas bitwy. Po chwili, z powrotem znalazła się na tyłach swojego wozu, w którym znajdował się uratowany przez nią kucyk.

Zebrały się tam wszystkie poznane przez nią klacze, poza Iron. Na co medyk zwrócił swoją uwagę, w pierwszej kolejności. Star próbowała sobie przypomnieć gdzie ostatnim razem widziała popielatą. ”O nie…” myśli te prawie opuściły jej usta, wraz z tym jak przypomniała sobie, w jakim stanie była wtedy Iron. Wcześniej całkowicie zignorowała ją, na rzecz gry aktorskiej, przez co teraz była na siebie jeszcze bardziej zła. Zaczęła się nerwowo rozglądać, w poszukiwaniu czereśniowej. Na szczęście nie było to konieczne, gdyż Blue rozwiązała problem.

- Jest w wozie z rannym - powiedziała niebieska klacz - nie wiem co ona tam robi i nie mam zamiaru tego sprawdzać. Ona jest jakaś dziwna. – Ale ja mam zamiar… powiedziała klacz, lekko drżącym głosem.

Podeszła do wozu, po czym odwróciła się w stronę gromadki. Aktywowała trzeźwe myślenie, na które nota bene było ją stać nawet w najbardziej nerwowych sytuacjach. – Nie ruszymy karawaną, do celu jest jeszcze kawał drogi, a nas postało zbyt mało aby ochronić transport. – Zrobiła krótka przerwę, odwracając się w stronę wozu. – Ja proponowała bym zabrać to co najcenniejsze i ruszyć z kopyta. W ten sposób, nie będziemy zawracać na siebie takiej uwagi. Ale to tylko moja sugestia, a i odpoczynek jak najbardziej.

Klacz w końcu skupiła się na tym aby zajrzeć do wozu. I wtedy nagle, do jej głowy uderzył czarny scenariusz. Po chwili wahania zebrała się w sobie i szybkim ruchem odgarniając materiał, zaglądając do środka.

- Iron, tu jesteś! Wszyscy się martwią a ty tu…– Zapytała niepewnie, wykrzywiając usta. Jednocześnie unosząc brew prawego oka do góry. - Dobrze się czujesz?
Szukają panią ćpunkę, pomyślała Rain, słuchając, co ma do powiedzenia ogier. Nie wiedziała, gdzie tamta polazła, gówno ją to obchodziło. Zresztą, pozostałem kucyki zdawały się wiedzieć więcej na ten temat, więc zupełnie zostawiła to w spokoju. Co innego jednak wzmianka o przyszłych planach; Była to kwestia całkiem poważna, wiadomo bowiem, że zawsze istnieje szansa na ponowne uderzenie. Propozycję z rozpaleniem ogniska uznałaby za całkiem słuszną, choć z tą herbatką to jej towarzyszka lekko przesadziła. Zresztą, nie jej to osądzać. Nie była najlepsza w projektowaniu planów.

Postanowiła jednak się wtrącić.

- Wartoby ustanowić jakieś lepsze fortyfikacje niż prowizoryczne skrzynki. Przydałoby się też trochę amunicji i, ewentualnie, nowej broni. Czy ktoś może sprawdzał, czy w wozach przewożą coś tego typu? - spytała, spoglądając po reszcie. Wyglądali raczej na takich, którzy w pierwszej kolejności po bitwie przeszukują pola, ale nic nie jest pewne na tym świecie.

- Oprócz tego wartoby ogarnąć tą dwójkę najemników - skinęła głową na wspomnianą parę. - przecież nie będą tak se siedzieć, jak znowu na nas najdą. Tak swoją drogą... poradziliśmy sobie wszyscy lepiej niż cała zgraja wynajętych do tego zadania ochroniarzy... co się dzieje z tym pierdolonym światem... - westchnęła. A potem dokończyła myśl. - Tak czy siak, trzeba by znaleźć jakiegoś tymczasowego, choćby i mentalnego, przywódcę. Jakoś nie uśmiecha mi się słuchać rozkazów ćpunki, która w dodatku każe mi strzelać z miniguna w trybie prawie pojedynczym - mruknęła.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Komandoska dalej zajmowała się grabieniem i twórczym myśleniem, po jakimś czasie znów opadła pod ścianę. Gdy tak siedziała mętny nastrój został naruszony przez złotooką klacz - Starweave.
- Iron tu jesteś! Wszyscy się martwią a ty tu…
po chwili padło drugie pytanie
- Dobrze się czujesz?

Zastanowiła się i odparła.
- Bywało lepiej... kurestwo trzeba rzucić... Sprawiłam jakieś problemy?.
Nie czekając na odpowiedź pociągnęła dalej:
- Bo wiesz, stwierdziłam że popilnuję tego kogoś i tu zostałam. Klacz zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu: mam tu wkurweł czystej wody i żarcia, chodź i sama zobacz.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Środki psychoaktywne. Były dość popularne wśród kucyków, które nie radziły sobie z rzeczywistością na pustkowiach. Ale Iron taka nie była. Klacz zastanawiała się czym kierowała się popielata klacz, wpychając w siebie to świństwo.

Starweave z niemą miną przez kilka dobrych sekund wpatrywała się w Iron. Spojrzała na leżącego ogiera, zdawało się że oddychał normalnie, ale wciąż był nieprzytomny. Z powrotem popatrzyła na czereśniową.

Jedzenie i woda. To były dwie rzeczy, których jednoróżka właśnie teraz najbardziej potrzebowała. Od samego rana nic nie zjadła, a cały ten stres związany z bitwą i przesłuchaniem, pokaźnie się na tym odbił. Lecz jej myśli powędrowały jeszcze dalej, przypominając jej, za czym tak naprawdę tęsknił jej brzuszek.

Tym co najbardziej kochała były słodycze. Stajnia miała tylko jeden dystrybutor bombek cukrowych i poza Nadzorczynią, nacieszyć się nimi mogły tylko nieliczne, wybrane kucyki. Był to swego rodzaju, sposób nagradzania za dobre sprawowanie. Oczywiście jak się później przekonała, nie dorównywały one smakiem tym prawdziwym paczkowanym, produkowanych w zakładach cukierniczych przedwojennej Equestrii. Ale były i były czymś czego Starweave nigdy nie miała dość. Prawdopodobnie pod tym względem, zawsze pozostanie małą klaczką. Potrząsała lekko głową, odganiając pragnienia.

- Iron on potrzebuje spokoju, to nie czas na tego typu rzeczy. - Klacz wycofała głowę, po czym zerknęła na resztę kucyków.

- Wszystko w porządku, tylko odpoczywała. – Po tych słowach z powrotem wsadziła głowę do środka. – Wyłaź stąd, mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie. – Po krótkiej chwili zastanowienia, wyszeptała cicho z nutką nadziei w głosie - znalazłaś może jakieś cukierasy? – To nie była hipokryzja. To była jak najbardziej potrzebna, próba poprawienia sobie humoru.




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości