Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Jako że PipBuck Blue był już dość mocno zmodyfikowaną wersją nie mogła ona tak po prostu wsadzić do niego kryształu z nowym oprogramowaniem i się cieszyć nowymi możliwościami gdyż wszystkie wolne sloty miała już czymś zajęte. Pozostały jej dwie opcje, przeprogramować jeden z kryształów aktualnie znajdujących się w jej PipBacku czego nie była wstanie wykonać bez specjalnych narzędzi które niestety zostawiła w domu, lub wykorzystanie zewnętrznego portu na rozszerzenie. Wmontowując kryształ pamięci i ALU w odpowiednie złącza w rozebrany moduł transmitera. Podłączyła go do wejścia z boku urządzenia które nosiła na nodze i rozpoczęła czyszczenie i wgrywanie nowego oprogramowania na kryształy.

- Zadziwia czasem, co potrafiliśmy wykonać przed wojną - skomentował wykład Sharp.

- Tu się z tobą nie będę kłóciła. - odpowiedziała Blue - Aż mi się pewna rzecz przypomniała, w mojej krypcie wśród techników krążyła pewna legenda. Podobno jakiś czasz przed wojną pewien z techników Stable-Tec zaprojektował urządzenie doskonałe. Komputer tak potężny że był w stanie sam myśleć. Podobno wybudowano tylko trzy takie urządzenia i rozesłano w niewiadome miejsca. Zawsze od dziecka chciałam je odnaleźć, poświęciłam dość dużo czasu na to podróżując po pustkowiach i nic nigdy nie odnalazłam. Prawdopodobnie jak większość legend i ta była zmyślona. - skończyła opowieść Blue po czym wróciła do grzebania przy swoim PipBucku, lecz z pracy dość szybko wybiło ją następne pytanie przyjaciela.

- Blue... chyba mamy kogoś świeżo ze Stajni u nas. Co my z tym fantem zrobimy?

Blue zostawiła wszystko czym się zajmowała i podeszła do wyjścia z wozu wychylając głowę na zewnątrz. Jej wzrok szybko padł na klacz znajdującą środku obozu ubraną w strój z krypty który był zdecydowanie za czysty, nie mogła być na pustkowiach więcej niż dwa tygodnie. Chowając się z powrotem to wozu Blue usiadła przy swoich rzeczach. Przez chwile siedziała w ciszy zastanawiając się co zrobić z nową. Miała już okazje zajmować się kucami świeżo z krypty, wiedziała czego można było się spodziewać i miała nadzieje że tamtą ominie standardowe przywitanie na pustkowiach.

-Sharp, nie będę owijać w bawełnę. Po niej widać że nie jest na pustkowiach długo, trzeba na nią uważać, nigdy nie wiadomo jakie przekonania i zasady panowały w jej stajni. Mogą one sporo odbiegać od tego co my uznajemy za normalne, wypadało by z nią porozmawiać i się jak najwięcej dowiedzieć o niej i jej krypcie. Na pewno jest zagubiona i nie bardzo rozumie co się wokół niej dzieje. Trzeba będzie jej pomóc jej odnaleźć się, nauczyć ja jak się żyje na zewnątrz. Poza tym za dobrze wygląda, prawdopodobnie jeszcze nic złego jej poza stajnią nie spotkało. To tylko kwestia czasu jak pustkowia postanowią to skorygować i ją zniszczyć, obedrzeć z resztek niewinności jakie ona wnosi na ten świat, a wtedy ktoś będzie musiał jej pomóc się po tym pozbierać inaczej nie będzie dla niej ratunku.
[Obrazek: signature.php]
- Cale - Padła cicha odpowiedź ze strony pomarańczowego. - na imię ma Cale. - Zebra zauważyła że jej rozmówca nieco ochłoną po tych słowach. Kucyk ruszył prowadząc do miejsca, w którym ostatnio widział swojego przyjaciela. Xander szedł dwa kroki za nim. Pamiętaj. Zachowaj odstęp, celuj w punkty witalne. Kucykom nie można ufać, zawsze mogą coś wywinąć.

Podeszli do kolejnego wozu. Pod jego ścianą dało się zauważyć ubity piasek. A więc to tutaj, nasze "miejsce zbrodni". FaceHoof, lepiej nie próbuj żartować, bo ci to nie wychodzi. Po chwili pomarańczowy ogier się odezwał. - Coś wybuchło, a on po prostu... zniknął. Od czasu walki nie odezwał się słowem... - Wspomnienie walki zwróciło uwagę zebry. Czyli musi to być jakaś trauma. Ale kucyk załamany psychicznie raczej nie będzie leżał z kimś kogo nie zna, więc ten pomarańczowy to albo jakaś jego rodzina, albo dobry znajomy.

- Stracił kogoś bliskiego co? - Xander nie liczył na odpowiedź na to pytanie Niech myśli że mnie to obchodzi, potem będzie łatwiej się o cokolwiek dopytać.
- Powinniśmy się rozdzielić. Ty sprawdź wnętrze wozu, a ja rozejrzę się dookoła. - Zebra stanęła na wprost miejsca w którym oba kucyki wcześniej leżały. Dobra, co bym zrobił gdybym bym był po ciężkich przejściach i coś koło mnie wybuchło. Zaczął bym strzelać na oślep a potem uciekał gdzie pieprz rośnie. Haha, a co bym zrobił gdybym był kucykiem. Skulił bym się w kłębek i schował w jakąś najbliższą dziurę.

Młodzik rozejrzał się dookoła a potem obejrzał dokładnie wóz. Nie widzę tu wielu kryjówek. Mógł schować się pod wozem, albo wybiec całkiem z obozu. Jeśli nie będzie go tu ani w środku, to trzeba będzie zorganizować jakieś większe poszukiwania, albo kogoś z zaklęciem skanującym. Zebra podeszła tuż pod ścianę wozu, przyklęknęła a następnie zajrzała pod spód. Zadała przy tym pytanie cichym i spokojnym tonem. - Cale, jesteś tutaj?
Starszy ogier spojrzał na zebrę po zadaniu pytania o stratę. Wzrok wyrażał lekkie zaskoczenie, ale przede wszystkim smutek. Skinął głową po sekundzie, która ciągnęła się niczym całe minuty. Spojrzał w ziemię, zamknął na chwilę oczy, po chwili zaś ponownie uniósł głowę i rozejrzał się ponownie, wyrażając niepokój i niecierpliwość.

Skinął głową w milczeniu na propozycję takiego zorganizowania poszukiwań. Wskoczył szybko na najbliższy wóz w celu przeszukania wnętrza.

Xander tym samym pozostał sam koło "miejsca zbrodni", jak to sam określił. Ruszył więc do poszukiwań owego Cale'a, o którym mówił ogier.
Zajrzał pod wóz, spokojnie i cicho próbując zawołać owego kucyka.

Pod wozem, i owszem, leżała kula o kolorach podobnych do umaszczenia i zbroi starszego ogiera. Kula ta miała też czerwoną grzywę. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, jasnym się stawało, że kula była zwiniętym w kłębek kucykiem. Ściskającym rozpaczliwie pistolet w zębach, co było niemożliwe do zauważenia w pierwszej chwili.

Nim Xander zdążył zareagować, Cale wytrzeszczył oczy i pociągnął za spust, przerażony. Był to strzał na oślep, kula zaś skończyła swój, jakże krótki, lot, gdzieś w ziemi pod wozem, nie czyniąc nikomu żadnej szkody. Siodło bojowe Xandera przy przyklęknięciu wycelowane było także w ziemię, tak więc jego skuteczne użycie byłoby w tej chwili niemożliwe, niezależnie jak szybko działały odruchy zebry.

Czerwonowłosy kucyk zaś wypuścił rewolwer z ust w szoku, próbując się jeszcze bardziej odsunąć od Xandera. Jego pyszczek poruszał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden artykułowany dźwięk nie był słyszalny.



Sharp kiwał powoli głową, słuchając monologu Blue. Większość z tego sam wiedział bądź też się domyślił, ale nie przerywał, licząc na to, że drugi jednorożec mógł zauważyć coś, co on sam przeoczył.
Zaś jego przyjaciółka powiedziała naprawdę wiele, wraz z tym co, według niej, powinni zrobić.

Sam medyk optowałby za zostawieniem jej w pierwszej osadzie jaką napotkają... gdyby tylko byli w bardziej cywilizowanej części Equestrii i mieliby pewność, że mieszkańcy nie sprzedadzą jej łowcom niewolników jak tylko ich grupka zniknie za horyzontem.

Grupka - powtórzył sobie w myślach słowo, którego użył. Prędzej cudem ocalona zbieranina. Prawdopodobnie przy pierwszej napotkanej osadzie całość się rozbije, sprzedadzą to czego nie uniosą i pozostałość karawany zniknie na dobre. A on zostanie sam z Blue i problemem w postaci kucyka ze Stajni, gdyż wątpił, by ktokolwiek inny ją wziął ze sobą.

Sharp westchnął i pokręcił głową w rezygnacji, gdy tylko jego przyjaciółka skończyła mówić. Po chwili uniósł z powrotem głowę.
- Ma szczęście, że trafiła akurat na nas... ale, według mnie, ona oznacza kłopoty - powiedział do Blue po paru sekundach.
Gdy tylko skończył mówić, rozległ się odgłos wystrzału. Bardzo bliski odgłos wystrzału. Doświadczone ucho potrafiło rozpoznać, że był to wystrzał pistoletowy.
- O kłopotach mowa... - skomentował krótko medyk, jego własny rewolwer już unoszony z kabury za pomocą telekinezy.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Gdy Xander zajrzał pod wóz, na pierwszy rzut oka zauważył kolorową kulkę. Dopiero po nieco dokładniejszych oględzinach przekonał się że jest to kucyk. To chyba nasza zguba. Sprawdźmy: pomarańczowy, jest, podobny pancerz, jest i czerwona grzywa. Więc chyba go zna... jego myśli przerwał strzał, który padł ze strony Cale'a. Na szczęście pocisk uderzył w ziemie. Zebra natomiast prawie podskoczyła, gdyby nie podłoga wozu, w którą uderzyła głową.

Xander sykną krótko z bólu. Ał!!! Rzeszzzz kurrr... Szlak by was trafił i gwiazdy zniszczyły. Z cholernymi kucami. Wziął jednak kilka głębszych oddechów i się uspokoił. Miałem zajebiste szczęście że mnie nie trafił. Szczęście w nieszczęściu, zaraz zjawią się tu wszyscy z obozu. Kurwa w co ja wdepnąłem? Mam przesrane na całej linii, ale o tym pomyśle później. Wziął kolejny głębszy oddech, wstrzymał przez chwile w płucach i powoli wypuścił.

Muszę to rozegrać na spokojnie. Upuścił broń, otyle dobrze, przynajmniej mnie już nie postrzeli. On jest chyba młodszy niż przypuszczałem. Ciekawe czy jest ode mnie młodszy? Zebra ucięła swoje myśli zorientowawszy się, że już chwilę patrzy w milczeniu na pomarańczowego kucyka z czerwoną grzywą. Zebra odkaszlnęła delikatnie i zaczęła mówić, utrzymując spokojny i ciepły ton głosu.

- Musze przyznać Cale, że masz niecodzienny sposób witania się. - Młody ogier robił krótkie przerwy w zdaniach by nie męczyć przerażonego kucyka natłokiem słów.

-Nie musisz się bać. Nie powiem że nie mam przy sobie broni, bo oboje wiemy że to kłamstwo. Ale mogę cie zapewnić że nic ci nie zrobię.

- Cale, twój starszy przyjaciel strasznie się o ciebie zamartwia. Jest teraz nad nami, w środku wozu.

- Słyszałem że coś strasznego stało się podczas waszej walki. To sprawia ogromny ból tobie i twojemu przyjacielowi, ale on cierpi teraz dużo bardziej. Myśli że coś ci się stało.

- Nie proszę cie byś wyszedł, rozumiem, tu czułeś się bezpieczniej. Ale powiedz przyjacielowi przynajmniej że nic ci nie jest.

- Teraz będziemy mogli porozmawiać, dobrze Cale. Ta walka, to pewnie dla ciebie ogromny ciężar. Pewnie trudno ci o tym opowiadać, ale słyszałem że łatwiej jest otworzyć się przed kimś obcym niż przed znajomym. Jednak jeśli chciał byś o czymś porozmawiać jestem teraz cały twój. - Xander zamilkł wyczekując reakcji i być może jakiejś odpowiedzi ze strony młodego kucyka. Kurcze, skąd ja się nagle taki wygadany zrobiłem.
Blue siedziała patrząc się na części terminala rozłożone przed nią. Przebierając w stercie części wybierała moduły które wyglądały na zdatne do użytku i chowała je do torby odkładając resztę na kupkę obok żeby ich się potem pozbyć.

- Ma szczęście, że trafiła akurat na nas... ale, według mnie, ona oznacza kłopoty.

- Sharp, kłopoty to mało powiedziane. Taki kuc to bomba która może wybuchnąć w każdym momencie i efekty tego przeważnie nie są przyjemne. Kiedyś widziałam kuca który wyszedł ze stajni i już po kilku dniach mu odbiło. Stwierdził on że cały otaczający go świat jest jednym wielkim kłamstwem i trzeba go naprawić, zabił 15 innych kucy które były według niego złe zanim... ktoś go zabił. Możemy mieć tylko nadzieje że w wypadku tego nie będzie to aż tak drastyczne.

Wracając do swoich rzeczy rozłożonych na podłodze Blue zbierając swoje narzędzia z powrotem do torby. Miała nadzieje że Sharp nie zauważył jej zawahania w wypowiedzi, nie musiał on wiedzieć iż to ona była zmuszona tamtego zastrzelić. Pakowanie nie szło jej najgorzej, całość polegała na wrzuceniu wszystkiego do torby i pozwoleniu zaklęciu sortującemu na ogarnięcie tego. Klacz już sięgała po swojego pluszaka który stał obok gdy usłyszała strzał.

- O kłopotach mowa...

-Kurwa, czy na tych pustkowiach nie można mieć chwili spokoju. - powiedziała Blue zostawiając pluszaka w spokoju tam gdzie był a wyciągają swoją broń z torby.

Musze sobie koniecznie załatwić jakąś kaburę na tą broń. Jak zwykle swoją musiałam zostawić w domu. - pomyślała podchodząc powoli do wyjścia z wozu i zerkając na EFSa.
[Obrazek: signature.php]
- Proszę – Powiedziała ciemnogranatowa, podając jej butelkę. – A co do wody… z tego co kojarzę, cała karawana wiezie żywność i wodę wiec nie powinno być z tym problemu.

- Dzięki, Star. Lepiej się szybko zabiorę za to, co trzeba... - powiedziała, odchodząc kawałek. Teraz tylko znaleźć wodę, jakieś ustronne miejsce...

No, właśnie. Wodę nietrudno będzie znaleźć, dzięki informacji Starweave. Co innego znaleźć coś ustronnego na połaci pełnej pustki. Najpewniej byłoby schować się gdzieś za wozem.

Rozglądnęła się wokół. Przy ognisku siedziała pani mechanik, rozmyślająca o rzeczach zapewne niedostępnych dla byle ignoranta. Rain postanowiła olać tę osobę. Następni w kolejności byli zakapturzony ogier i jeden z najemników, którzy przeżyli jatkę. Rozmawiali o czymś, a potem poszli w stronę wozu. Ciemnoniebieska nigdzie nie zauważyła drugiego ocalałego.

Nigdzie nie było też Blue ani Sharpa. Klacz westchnęła cicho, podeszła do skrzyń i zaczęła szukać jakichś zapasów wody. Dwie butelki powinny starczyć...

Zastanawiała się przy okazji, jaki jest cel mycia się na pustkowiach. Przecież nie później niż dwa dni potem kucyk znów wyglądał, jakby łaził po największych dziurach na pustkowiach. Co innego wtedy, gdy w pewnym miejscu zalęgły się szczątki ghula. Rain nawet teraz wydawało się, że coś się tam rusza. Wzdrygnęła się, gdy przypomniała sobie sytuację sprzed niedawna. Ech, przestań o tym myśleć, idiotko, tylko szukaj tej wody...

Na szczęście skrzyń nie było wiele, więc znalezienie dwóch butelek nie powinno długo zająć.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Starweave nie wiedziała już teraz co ma o tym wszystkim myśleć. White może i udało się w jakimś stopniu sprostować sprawę, ale tylko po części. Perspektywa śmierdzących i gnijących szczątków ghula na tylnej części ciała klaczy, wydała jej się wcale nie mniej obrzydliwa. Star żałowała swojej reakcji, chociaż nie było większego sensu się obwiniać. Była po prostu jeszcze dość mocno rozdrażniona, po tym całym incydencie ze szkatułką.

Wraz z wyjaśnieniami, Star otrzymała widok powoli załamującego się kucyka. Rainfall nie zwracając uwagi na całą sytuację, pośpiesznie ulotniła się w celu jak to sama stwierdziła, „zabrania się za to co trzeba.” Dla ciemnogranatowej było to całkowicie zrozumiałe. Jednak zachowanie Iron było już jedną wielką niewiadomą. Popielata prychał i tak po prostu odwracając się na kopycie, odeszła jak by ją ktoś w zad kopnął. ”Ja podzielę, co za bungwok” skomentowała w myślach.

Tak oto klacz została sama, sama ze świeżym kęskiem na który całe pustkowie tylko czekało aby go połknąć ,przeżuć i wypluć. Słaba i kompletnie nieprzygotowana by stawić czoła okrucieństwom pustkowi. Starweave była taka sama. Całe dwa lata poza stajnią tak naprawę nic dla niej nie znaczyły. Jeszcze kilka dni temu, przez większość czasu pracowała ona pod osłoną najemników. Uczciwi jak i podli, w osadzie nikt nie chciał mieć na pieńku z handlarzami. Jak na standardy powojennej Equestrii, robota była dość łatwa. Do tego, co jakiś czas dochodziły krótkie wypady w teren. Przetrząsanie sprawdzonych, oraz bezpiecznych lokacji zbierając to czego inni nie wyniuchali, w żaden sposób nie mogło równać się z wyzwaniami reszty pustkowi. Podobnie jak stanie za ladą, susząc ząbki.

Starweave naprawdę nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. To miała być spokojna podróż z dobrze strzeżoną karawaną. Tym czasem wszystko się posypało. Jednoróżka miała ochotę dołączyć do ciemnoszarej i rozpaczać razem z nią. Tyle tylko, że nie miało to większego sensu. ”Dość już moich łez pochłonęła ta spragniona ziemia, najwyższy czas się ogarnąć” Postanowiła wziąć sprawę we własne kopytka, zaczynając od przywrócenia stabilnego poziomu psychiki White.

- Hej hej, spokojnie, nic się nie stało. – Podchodząc bliżej White, powiedziała najmilszym tonem na jaki tylko było ją stać, –Spokojnie, przecież wszystko skończyło się dobrze, Ghul nie żyję, a Rainfall ma swój szampon. Nikt od nikogo się nie odwróci.

Nagle Starweave błyskawicznie padła na ziemię. Najpewniej szybszy od niej samej był tylko odgłos wystrzału broni palnej. Odgłos który był zdecydowanie za blisko. Jednoróżka tkwiła bez ruchu, jej głowa była zwrócona w stronę źródła donośnego dźwięku. Zaś same oczy starały się zebrać jak najwięcej informacji, co się dzieje i w jakiej jest sytuacji.
- Hej hej, spokojnie, nic się nie stało – powiedziała spokojnie Starwave, która powoli podchodziła do White. – Spokojnie, przecież wszystko skończyło się dobrze, Ghul nie żyję, a Rainfall ma swój szampon. Nikt od nikogo się nie odwróci - kontynuowała swój monolog. Nagle jednak klacz błyskawicznie padła na ziemie. Strzał był bardzo blisko, więc nie dało się go nie usłyszeć. Staple na myśl, iż mogą ich zaatakować, sierść zjeżyła się na grzbiecie. Ona była teraz... niedyspozycyjna psychicznie, gdyż aktualnie leżała skulona na ziemi , i trzęsła się ze strachu.

Sam wystrzał wcale nie pomógł jej "powrócić do rzeczywistości", tylko jeszcze bardziej ją przerazić i zniechęcić do dalszych ruchów i czynności. White była strasznie tchórzliwa, i słaba psychicznie, co łatwo można było zauważyć. Była ona młodzikiem w tym wielkim świecie, a przed sobą zapewne miała... weteranów tego świata, jeśli tak ich można było nazwać. Ona natomiast... cudem przeżyła ten cholerny tydzień pustkowi. Kryjąc się gdzie popadnie, i omijając zagrożeń.

Pozostawał jeszcze fakt tego, iż nie wszyscy mogą ją zaakceptować. Mogę ją wywalić, wykorzystać, a nawet zabić. Im więcej biła się z myślami na te tematy, tym więcej czuła, iż jest to prawda, której zakończenie... nie spodoba jej się za bardzo. Przeżyła tydzień tylko po to, aby zostać... zabita jak bezwartościowy śmieć. Z tego co już zauważyła, to w tym podłym świecie śmierć swe żniwa zbierała prawdopodobnie codziennie, co ją właściwie nie dziwi.

- Chciałabym umieć cokolwiek tutaj zrobić... - powiedziała cicho do siebie. Nie dało się tego jednak zrozumieć, gdyż jej ogólny stan, zmienił te słowa w wysoki, i niezrozumiały pisk, który również był ledwo słyszalny.
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]
Iron oddała się błogiemu opierdalaniu i rozmyślaniom. Jednak i z pierwszego i z drugiego coś musiało ją wyrwać: strzał.
Nieodległy strzał prawdopodobnie nie wycelowany w cokolwiek. No chyba że w niebieskiego jednorożca aka "Płonący Krzew". Wtedy nawet by nie reagowała. <po prostu nie lubi Blue i nie będzie jej lubić>

Na myśl o przypalonym jednorożcu zaczęła śmiać się w swoich mentalnych odmętach <czytajcie w głowie, umyśle>, ot kolejny przypływ frustracji i wkurzenia na pustkowiu w postaci "Płonącego Krzewu"

Jej uwadze nie umknęło zachowanie dwóch klaczy które jak się zdawało srały pod siebie ze strachu. Spokojnie podpierając się na swoim karabinie wstała i udała się w ich stronę. Gdy dotarła i zaczęła górować nad klaczami swoim opanowaniem, bezwzględnością i doświadczeniem odezwała się w miarę spokojnym głosem:

- Spokojnie moje panie. - w jej oku uważny obserwator zauważyłby przemalowany szkłem okularów błysk - Nic się nie dzieje. A nawet jeśli to weźcie się w garść. - Ciekawiło ją jak wygląda w wzmocnionej jeansowej kurtce, żółtych okularach i spojrzeniem... nad wyraz spokojnym.

skierowała wzrok w stronę z której padł strzał i zobaczyła "Rorschach'a". Mogła dokonać wyboru: leźć tam albo zostać z klaczami.

Wybrała to drugie.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Klacz długo szukać nie musiała. Dość szybko znalazła odpowiednią ilość wody*. Teraz tylko przenieś się gdzieś, w jakieś ustronne mie-

Strzał. Blisko. Bardzo. Rain schyliła się i zaczęła rozglądać za źródłem. Po krótkiej chwili zauważyła też reakcję Star, White... i podchodzącą do nich Iron. Po dłuższym rozglądaniu się zauważyła, jak zakapturzony ogier zagląda pod wóz. Może to jego sprawka. Nie chce mi się teraz tego sprawdzać.

W każdym razie widząc, że nikomu nic się nie stało, a strzału nie powtórzono, Rain zaczęła ponownie szukać ustronnego miejsca. Jedynym sensownym miejscem zdawały się wozy, a raczej przestrzeń za nimi. W innych miejscach tylko pustka... chyba, że za jakimś większym, oddalonym dość kamieniem. Nauczona jednak niedawną sytuacją wolała zaryzykować odkrycie niż znalezienie przez kolejnego zboczeńca.

Udała się więc w stronę najbardziej oddalonego od obozowiska wozu, po czym nałożyła maciupeńkę płynu i zaczęła się myć.<Z powodów takich a owakich szczegółów nie podam.>

*<Sytuacja uzgodniona z GMem>
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 150 gości