Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Iron wreszcie udało się uzyskać dostęp do zasobów terminala. Po rzuceniu w powietrze prośby, żeby Sharp wyszedł z garderoby, w której go już nie było, wcisnęła guzik i hasło zostało zaakceptowane.
Po wyświetleniu się opcji, klacz wybrała otwarcie wiadomości powitalnej.
Na ekranie wyświetliło się najpierw znienawidzone logo, a potem standardowy tekst, taki jak można było spotkać na każdym terminalu. A potem kucyk zaczął czytać.

> Witaj w twoim nowym schronie firmy La Branco! Jeżeli czytasz ten tekst, prawdopodobnie znany nam świat się skończył, a na powierzchni nie ma nic prócz nuklearnej pustyni. Ale nie ma co się martwić! Ty, wraz z twoimi dwoma towarzyszami, jesteś tu, bezpieczny przez całe lata w metalowej osłonie naszych najlepszych konstrukcji!

Zapasy jedzenia i wody wystarczą na całe trzy dekady, co pozwoli dać światu czas na odrodzenie się, a nasz opatentowany system MF umożliwi wykorzystywanie Schronu jako domu nawet potem.

Nie martw się o wojowanie z interfejsem terminalu! Prosta tablica pozwala wpisanie 4-cyfrowych kodów i szybkie kierowanie systemami Schronu, jak roboty, wentylacja czy oświetlenie. Tablica z kodami została ci dostarczona razem z kartą dostępu. Strzeż jej dobrze! Co prawda nie musisz się już tu martwić o te paskudne zebry i ich szpiegów, ale zgubić można wszystko.

Z tą myślą kończymy tę wiadomość i dziękujemy za używanie produktów firmy La Branco!
Podpisano:
Zarząd i wszyscy pracownicy.

Po przeczytaniu tej wiadomości, klacz otwarła plik oznakowany jako "Dziennik 1".

> KURWA. MAĆ.
A żeby smok w dupę wyjebał wszystkie te ministerstwa! Księżniczki nie lepsze! Kurwa.

Bomby spadły, miliony zginęły tylko w miastach z którymi miałem połączenie... Chuj wie, ilu zginęło w Canterlot i na Manehattanie. Udało mi się nawiać z Filly razem z tymi dwoma. Cholerne klacze. Za coś im płacę, a te siedzą i płaczą o rodzinach, w ogóle nie wykonując swoich obowiązków.
Jak tak dalej pójdzie, będę musiał sam się wszystkim zająć.

To jest w zasadzie śmieszne. Ci idioci z mojej rodziny twierdzili, że kompletnie mnie popierdoliło, kiedy kupowałem ziemię pośrodku niczego na budowę schronu. Teraz mają. Tak to jest, kiedy się wierzy propagandzie rządu. Teraz, kurwa, mają, wszyscy nie żyją!
Wszystkie te systemy powinny mi pozwolić przeżyć przez najbliższe kilkadziesiąt lat. A dzięki temu zaklęciu wmontowanym w łóżko nawet się nie zestarzeję! Szkoda tylko, że muszę ręcznie wyłączać alarm za każdym razem, kiedy biorę coś oprócz siebie samego do łóżka. Czy ci idioci naprawdę sądzili, że ja będę na nim tylko spał? Przecież dawałem dokładne wytyczne!

Karta z kodami jest długa jak dzisiejsza lista ofiar, zawiesiłem ją w sypialni, koło jednego z obrazów. Będę musiał to potem zdjąć, szpeci mi to dzieło.
Jeszcze bardziej szpecą mi te kuce dobijające się do MOJEGO schronu. Gdybym mógł tylko jakoś ich dobić. Nawet gdybym chciał, ni chuja nie wpuszczę ich, bo zginiemy z głodu w ciągu paru lat. Niech sobie znajdą własne dziury w ziemi z zapasami żywności i zaklęciami ochronnymi.
Ciekawe, czy te wszystkie Stajnie faktycznie zadziałały. Regal i Masq próbowali mnie przekonać, żebym wykupił bilet do jednej z nich. Czemu miałbym uwłaszczać sobie publicznym, kilkusetkucowym schronem, skoro mogę kupić własny? Ha! I kto ma wygodnie po apokalipsie?

Byle tamte dwie się szybko opamiętały. Po coś je ze sobą przywiozłem tutaj, nie będę wszystkiego robił sam. A ten robocik tutaj nigdy nie będzie tak dobry, jak żywy kucyk, niezależnie jak go zaprogramowali.
Kurwa. Przynajmniej moje żądania co do zawartości garderoby zrozumieli.
Czeka mnie teraz raj przez lata, a jednak czegoś brakuje.
Emer, koniec notki. Będę ich musiał zrobić więcej.

Tym zdaniem skończył się Dziennik 1.



Sharp po wejściu do sypialni poważnie rozważał zamknięcie drzwi garderoby i zabarykadowanie się, ale stwierdził w końcu, że Iron nie mogła mówić serio... prawda?

Wziął się za przeszukiwanie pokoju. Po chwilce poszukiwań znalazł coś w szufladzie koło łóżka.
- Hm - mruknął z zaskoczeniem. Widział już takie wcześniej. Trzeba będzie je przeskanować, pomyślał, chowając tabletki do małego woreczka, a tenże woreczek do juków. Nie przypominały żadnego narkotyku popularnego na Pustkowiach, ale wiedział, że je już kiedyś widział.

Odwrócił się od szuflady, by zauważyć coś nowego po drugiej stronie łóżka. Okrążył się, zerkając raz za razem na wciąż mrugający i gadający alarm, jakby obawiając się, że zaraz pojawią się roboty ochronne. Przekonywał siebie samego, że, gdyby miały się pojawić, to już by to zrobiły, ale nie pomagało wiele.

Nowym elementem w pokoju okazał się niewielki panel z dwunastoma przyciskami, z których każdy był sporo większy od przycisku z klawiatury terminalu. Przyciski były oznakowane numerami od 0 do 9, a na dwóch pozostałych pisało odpowiednio "zatwierdź" i "cofnij".
Nie wiedząc, do czego panel służył i co należało w niego wpisać, ogier wolał poczekać aż Iron wyjdzie z garderoby wraz z jakimiś wnioskami. Sam jej wołać nie chciał, jeszcze by uznała, że coś poszło nie tak i stwierdziła, że najlepiej będzie się nawzajem zastrzelić. Sharp dziwnym trafem nie miał na to ochoty.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Klacz po otwarciu wiadomości powitalnej prawie "pokolorowała" terminal niczym White powierzchnię Star. To logo było jej istnym utrapieniem, była pewna ze w snach to właśnie ono będzie ją mordować i ścigać przez korytarz bez wyjścia. Jakoś przetrawiła jego widok i zaczęła czytać wiadomość powitalną, pierwsze co zauważyła to to ze wiadomość miała bardzo wąskie pasmo odbiorców a dokładnie tutaj obecnych Zed'a Crowly'ego i jego dwóch klaczy, potem wyczytała że żywności starcza tutaj na trzy dekady przez co momentalnie stwierdziła że jeśli wszystko poszło dobrze to trzeba znaleźć te zapasy i zabrać je. Potem wiadomość informowała o tablicy kodowej, klacz rozglądnęła się ale nic takiego nie zauważyła przez co momentalnie opadło jej prawe ucho oraz chęć wymordowania wszystkiego. Czuła się zbyt zmęczona tym dniem... Ale zaraz!


Jakże się ucieszyła gdy zobaczyła że jest tu wzmianka o tym że klucz został dostarczony razem z kartą dostępu - Kurwa tak! - zasyczała pod nosem. Czyli jednak jest nadzieja na to ze ich dupy jeszcze kiedyś będą z kimś spały! Teraz należało tylko znaleźć tablicę kodów a świat znów stanie się kolorowy, Iron miała ochotę znów powtórzyć akcję z miną Buddy ale po wyłączeniu wiadomości powitalnej zagłębiła się w odczytywanie dziennika numer 1.
Po poczytaniu o tutejszych nowinach technicznych jej wniosek był taki.
Ale klacz skupiła się też na przekazie dziennika, miała nieodparte wrażenie że ten kto to pisał był niespełna rozumu albo aż tak nienawidził innych... czuła się jakby czytała dziennik swojej męskiej wersji.


Wiedziała z notatki co sprawiło że zawył alarm i co dawało to łóżko przez co popatrzyła na nie z wielkim uznaniem, nie była pewna jak to coś działa ale z chęcią by się dowiedziała. "Tyle mocy w czymś tak niepozornym!" pomyślała i podsumowała sobie to co przyswoiła. Ogier który to kupił był zapewne bogatym skurwielem z Fillydelphi i zwiał stamtąd z swoimi dwoma... wspólniczkami? Ale to było wiadome. Linijki tekstu mówiące o tablicy Iron powitała jak starego znajomego którego bardzo dawno nie widziała. Wyłączyła pierwszy wpis i włączyła następny, zrobiła w tył zwrot i wychylając się z garderoby powiedziała do Sharpa - Poszukaj jakiejś tablicy z kodami. Powinna wisieć gdzieś na ścianie... - dopiero teraz zobaczyła odsunięty panel po czym dodała - i wpisz kod odpowiedzialny za wyłączenie zabezpieczeń bracie. - s powrotem wróciła do terminalu i wczytała się w następny dziennik ciekawa kolejnych odsłon solidnej paranoi udokumentowanych w formie plików na terminalu w miejscu gdzie Luna mówi "O Kurwa! ale zadupie!"

Ciekawiło ją jeszcze tajemnicze "Emer" - Czyżby faktyczne imię ogiera albo coś? I czy można stąd skontaktować się z innymi schronami i miastami?
[Obrazek: cgnimLq.png]
Blue starała się pomóc Star jak tylko potrafiła, a tego akurat nie potrafiła. Daj jej terminal, poskłada go do kupy w ciągu kilku minut. Daj jej dowolne urządzenie, naprawi je w chwile i będzie śmigać jak nowe. Każ jaj usunąć plamę, nie będzie tego potrafiła nawet jak by miało od tego zależeć jej życie.

Widząc że, jej starania nie robią nic dobrego, wręcz pogarszają sprawę, spojrzała się na Star z nadzieją że ta da jej jakieś instrukcje, lub chociaż wskazówki. Nie musiała czekać długo na reakcje drugiego kuca, który dość szybko otoczył trzymaną przez nią butelkę z wodą własnym polem telekinezy. Chociaż musiała przyznać, ton z jakim Star się do niej odezwała, trochę ją zaniepokoił. Nie chcąc przeszkadzać klaczy, która najwyraźniej wiedziała jak obchodzić się z takiego rodzaju plamami, puściła ona butelkę oddając ją Star. Siadając na ziemi, Blue zaczęła przeszukiwać swoje torby w poszukiwaniu większej ilości wody gdyby była potrzebna do czyszczenia w tym samym momencie odzywając się do Star.

- Przepraszam Star, mam nadzieję ze nie pogorszyłam sprawy. Nigdy nie zajmowałam się plamami tego rodzaju, na dobrą sprawę, ja chyba nigdy nie zajmowałam się plamami. - mówiła ściszonym głosem wyciągając kolejną butelkę z torby i odwracając się z powrotem do Star. Nie zdążyła jednak jej podać tej wody gdyż jej wzrok przykuł widok White wpadającej do ogniska.

Nie musiała się śpieszyć z pomocą biednej klaczy gdyż, gdy tylko jej zad dotkną nagrzanego kawałka drewna, aż podrzuciło ją do góry. Po chwili przypalonej klacz, której chyba nic się nie stało, puściły nerwy i postanowiła wypuścić z siebie trochę emocji. Wstając z ziemi, Blue spojrzała się na star podając jej drugą butelkę wody.

- Wiesz co Star, to może ja już ci nie będę pomagała bo coś jeszcze zjebie a tego raczej byśmy nie chciały. Ty spróbuj się do czyścić a ja coś zrobię z panną White. - po czy wolnym krokiem ruszyła do White, starając się podejść od boku żeby przypadkiem nie byś na linii strzału.

-White. Wszystko w porządku? - w końcu zadała pytanie.
[Obrazek: signature.php]
Starweave przejęła inicjatywę, przy okazji wysłuchując cichego narzekania Blue, jak to ona nie radzi sobie z plamami. To co mówiła nie mogło być do końca prawdą, bo niebieska klacz mimo wszystko nie była zaniedbana. Nie miała odbarwień na sierści, ani innych przykrych zapachów zwiastujących znaczące braki w higienie. Nawet jej sweterek, który zdawała się nosić non stop nie śmierdział, nie był przesadnie brudny i zachował swoją miękkość. O czym Star bardzo dobrze się przekonała jakiś czas temu.

– Nie, to naprawdę drobiazg moja droga. A poza tym myślę, że trochę przesadzasz. Sądząc po twoim stanie nie może być aż tak źle jak mówisz. Zapewniam cię, że każda klacz ma wewnętrzne instynkty wytworzone specjalnie do radzenia sobie z plamami. – Powiedziała Star, lekko się do niej uśmiechając w czasie kiedy tamta poczęła grzebać w swoich jukach. Już miła powiedzieć coś jeszcze co załagodziło by trochę sytuację, kiedy to nagle uświadomiła sobie, że kolejny raz już dzisiaj poważnie zjebała. White uderzyła zadem o brzeg ogniska i prawie że natychmiast się od niego odbiła niczym kauczukowa piłeczka. – White na miłość bogini. - Syknęła Starweave dopowiadając sobie resztę w myślach. Klacz chciała na to zareagować, ale nagły wybuch przypalonej jednoróżki chwilowo ją od tego odwiódł. Wyglądało na to, że nie była aż tak pijana jak by się mogło wydawać.

Starweave przyjęła kolejną butelkę wody od Blue, po czym wysłuchała jej opinii co do dalszego rozwoju wydarzeń. Była poirytowana, a teraz do tego wszystkiego była zła i to przede wszystkim na siebie samą. Atramentowa już teraz dobrze wiedziała, że w takim stanie lepiej będzie kiedy ktoś inny zajmie się White. – Doskonały pomył Blue, myślę że White zdecydowanie bardziej niż moja sierść wymaga teraz opieki. Zabierz ją może na jeden z wozów, tylko weź ze sobą wiadro i jej wodę.

Skończywszy mówić Starweave lewitowała wyżej wcześniej już napoczętą butelkę, jednocześnie stawiając nieopodal na ziemi, te świeżo jej ofiarowaną. Lewitowaną buteleczkę przechyliła nieznacznie, pozywając tym samym uwolnić się uwięzionej w niej wodzie. Strumień przezroczystej cieczy wyleciał przez gwint, szybko mknąc ku suchej ziemi. Nim jednak woda uderzyła o grunt, jej przezroczysta postać zaświeciła się złotawą barwą, właściwą dla koloru magii Starweave. W jednej chwili strumyk zawrócił mknąc ku pyszczkowi atramentowej klaczy. Tuż przed samym jej nosem woda uformowała się w niemal idealną kulę.

Kucyki często transportowały różnego rodzaju płyny z jednego miejsca do drugiego. Starweave mogła to robić w ograniczonych ilościach, operując na samej cieczy i nie potrzebując naczynia. Wszystko opierało się na nadaniu cieczy konkretnego kształtu. Aby można było zabrać wodę ze sobą, trzeba było jej najpierw nadać ograniczony kształt. Trzeba było mieć butelkę lub inne naczynie, którego ściany będą ten kształt wyznaczać. Bardzo podobnie sytuacja wyglądała podczas lewitowania cieczy. Chodziło przede wszystkim o kształt i tu właśnie za większość odpowiedzialna była wyobraźnia kucyka. Aby można było lewitować jakikolwiek przedmiot trzeba było znać jego kształt. Ciecze takowego nie posiadały i dlatego musiał on zostać indywidualnie nadany przez jednorożca. Dlatego aby lewitować ciecz, trzeba było dodatkowo nadać jej za pomocą wyobraźni określony kształt. Wbrew pozorom było to trudne i takowym pozostawało w porównaniu z lewitacją ciał stałych. Ale wraz z biegiem czasu i doświadczenia, klacz robiła to już niemal że podświadomie.

Była to zdolność którą wyniosła ze swojego Stajennego laboratorium. Tamtejsze kucyki masowo wykorzystywały te umiejętność w celu jak najbardziej precyzyjnego doboru proporcji. Mówił się nawet, że niektóre kucyki, a tym szefowa kadry potrafiła nawet w ten sposób wycenić wagę lewitowanej perz siebie cieczy, co do jednej dziesiątej grama. Atramentowa nie miała takich zdolności, choć podejrzewała, że odbywało się to za pośrednictwem połączenia tej techniki z jakimś innym zaklęciem, którego nie chcieli jej zdradzić.

Starweave nie była chemikiem ale na Pustkowiach był to przydatny bajer, który niekiedy miał też praktyczne zastosowanie. Czyszczenie tkanin i sierści było chyba najbardziej praktycznym. Starweave zamknęła oczy i delikatnie nałożyła lewitowana przez siebie kulkę na swój pyszczek. Po chwili woda idealnie wypełniła przestrzeń między sierścią, przylegając do skóry. W tej chwili częściowo samoistnie przybrała ona kształt jej własnego pyszczka, co było znacznym ułatwieniem w jej lewitowaniu. W następnej kolejności jednoróżka wyobraziła sobie wzburzoną wodę, co zaowocowało dość ciekawym uczuciem i jednym z najskuteczniejszych sposobów czyszczenia.

Te samą operację z użyciem tej samej, jeszcze w miarę czystej wody przeprowadziła na swojej zabrudzonej nodze. Niedługo potem następne ilości przezroczystej cieczy opuściły butelkę, a kolejnymi czyszczonymi w ten sam sposób elementami był płaszcz i zabrudzony fragment jej juka. Na zakończenie Starweave podniosła obrzygane wcześniej kopytko, zapuszczając w nie długiego kontrolnego niucha.
White może nie koniecznie kipiała ze wściekłości, ale na pewno była zdenerwowana całą tą sytuacją. Nie było to przyjemne, gdy po raz to kolejny jesteś osobą, która obrywa za jeden głupi błąd, który popełniła pół roku temu w tym jednym, cholernym dniu. Nie sądziła, że tak szybko się uniesie... minęły ledwo dwa tygodnie, a ta już ma dość otaczającego go świata. No niby wcześniej też miała go dość, ale nie tak jak teraz. Tęskniła za domem w stajni, ale jednak część jej się cieszyła ogromnie, że nie musi siedzieć tam do końca życia.

Nie zbyt podobało jej się to, że wszystko było wspólne, a tak zwana kradzież nie istniała. Każdy mógł wejść do kogoś, zabrać coś bez konsekwencji, mówiąc przy tym "Pożyczam" , a następnie jak nigdy nic wyjść. To, że każde pomieszczenie mieszkalne miało wielkie okno, przez które wszystko było widać też jej nie przypasowało, gdyż nikt nie miał prywatności. Zawsze kilka kuców patrolowało i zaglądało przez szyby, aby nie daj Boże kucyki nie knuły intryg przeciw nadzorcy. Za jej pobytu w stajni nikt nie próbował tego robić, ale jednak obawiano się tego. Nikomu w sumie ustrój panujący w stajni nie przeszkadzał... aż tak. Można więc śmiało stwierdzić, iż White cieszyła się w głębi duszy, że opuściła ją.

Z kolejnych zamyśleń wyrwał ją głos znajomej klaczy. Była to Blue, która pytała się, czy jest z nią wszystko w porządku. White chwile się zaczęła rozglądać, a następnie dostrzegła ją, gdy stała obok niej. Spojrzała się na nią z grobową miną, a następnie zaczęła:

- Czy jest wszystko w porządku? - zadała sobie pytanie niewinnym głosem, kierując wzrok w górę i przykładając kopytko pod brodę. Udała, że się zastanawia, a następnie ponownie wróciła do "penetrowania" wzrokiem Blue. - Czy ty serio myślisz, iż wszystko jest dobrze? - zadała jej pytanie, nie dając możliwości odpowiedzi. - No chyba oczywiście, że nie jest - jej głos się coraz to bardziej unosił. - Czuję się jak zwykłe, za przeproszeniem gówno, które od samego początku tego cholernego dnia ma same problemy. Tak sobie teraz cholernie myślę... bycie miłą się nie opłaca, bo i tak jakiś kretyn ciebie dopadnie i będzie chciał cię zjeść, zaszlachtować, zgwałcić, czy cholera wie co jeszcze. - tutaj się zatrzymała, a następnie zaczęła wrzeszczeć. - TO. NIE. MA. CHOLERNEGO. SENSU. - po tych słowach odkaszlnęła, jak gdyby nigdy nic i kontynuowała na spokojnie. - Sugerujesz teraz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku? - znowu zadała pytanie, ale znów sama na nie odpowiedziała. - To ja ci powiem, że nie. Nic nie jest dobrze. Jesteś zadowolona z odpowiedzi? - powiedziała, a następnie się uśmiechnęła. - To się cieszę - kolejny raz mina się jej zmieniła, a następnie po prostu odwróciła się w stronę ogniska i milczała.
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]
White agresywnie wypowiedziała swoją tyradę, jednakowoż wciąż nie ustępujący jej stan upojenia alkoholowego spowodował, że część słów zlała się z innymi, a jeszcze inne zostały wypowiedziane strasznie niewyraźnie. Mimo niemalże braku możliwości rozróżnienia pojedynczych słów, kucyk po stronie odbierającej nie miał problemów ze zrozumieniem dość prostego ogólnego przekazu bijącego od pijanej klaczy.



Iron zanalizowała to, co przeczytała na terminalu, po czym krzyknęła do Sharpa i wróciła do czytania. Drugi dziennik miał podobną formę co pierwszy, jednak poprzedzała go data.

> Dzień 23

Te kurwy dopiero wczoraj sobie przypomniały, po co tu są. Ileż można płakać? Equestria nie żyje, ale my ją przeżyliśmy, to jest powód do cholernej radości, a nie płaczu. Co one mogą wiedzieć o stracie?
Ja tu już prawie na uszach chodziłem, zanim się zorientowały, że są tu by wykonywać swoją profesję najlepiej jak umieją. Każdy przedmiot się w końcu znudzi, a te zapominają, że są tu w jednym, konkretnym celu. No, drugim jest w przyszłości odchowanie mi dzieci, ale o tym jeszcze nie muszą wiedzieć.

Próbowałem wyłączyć ten cholerny alarm o "obcej tkance" z łóżka, ale in cholery się nie da. Co dziwne, włącza się tylko, gdy przypełza do niego któraś z tych żałosnych idiotek. Gdy używam tam czegokolwiek innego, milczy. Nie wiem, co za idiota to projektował, ale złożyłbym reklamację... gdyby było do kogo. Mam cały czas łączę z siedzibą La Branco, ale nikt się nie odzywa. Mało zaskakujące. Nawet jeżeli tam są, to pewnie nie mają najmniejszego zamiaru odebrać reklamacji od klienta, który w końcu wpakował grube pieniądze w ich produkty. Co z tego, że są i tak tańsi od Stable-Tec i Robronco? Ich produkty powinny oferować jakość, zwłaszcza dla takiego klienta jak ja! Na razie jedyne, z czym tu nie było takich bądź innych większych problemów, to oświetlenie. A i tak żarówka w kiblu czasem mruga.

Nawet pierdolony robot usługowy nierówno obciął mi grzywę i kompletnie zdemolował jedną z tylnych nóg. Owszem, pewnie nie były zaprojektowane do takiej wielozadaniowości, ale powinno to pisać na obudowie, do cholery!

>Koniec Wpisu<

> Dzień 45

Pierwsza dobra rzecz. Jedna z tych dziwek jest w cyklu i przynajmniej się już tak nie opiera. Tylko ten cholerny alarm trzeba za każdym razem wyłączać. Przy takiej prędkości zabraknie mi tabletek w podręcznym schowku i trzeba będzie szukać głównego magazynu. Już sam fakt, że minęło półtora miesiąca, a ja dalej nie wiem, gdzie jest główny ich magazyn, powinno samo świadczyć o tym, jaką parę emocjonalnych idiotek ze sobą wziąłem. Mogłem zgarnąć jakiegoś młodego ogiera, przynajmniej by było z kim pogadać, zamiast tylko klepać tu i gadać z robotem.

Nie obchodzi mnie, czy mógłby pełnić taką rolę jak te dwie, ale do nich nawet się odezwać nie da. Powinny być mi dozgonnie wdzięczne za to, że im życia uratowałem! A żeby je Luna księżycem...

>Koniec Wpisu<

Tak skończył się dziennik oznaczony numerem drugim. Iron, wciąż w poszukiwaniu faktów, włączyła trzeci.

> Dzień 187

Już kurna jakieś pół roku. Tym znowu coś odwaliło, dalej się opierają. Albo zacznę chodzić na ogonie, albo w końcu którąś zapierdolę. Mam dość, dzisiaj biorę Flower, czy jej się to podoba czy nie.

> Dzień 246
Książki wszystkie przeczytane, trzykrotnie. Wczoraj jedna z zabawek złamała mi się w trakcie używania. A te kurwy rano zamknęły się w łazience i nie chcą wyjść. Wczoraj też w ogóle nie chciały pomóc. Godzinę męczyłem się z tym złomem.

> Dzień 340
Tamte mnie unikają. Przyłażą jak im każę, ale w ogóle nie chcą się odzywać, tylko robią co ich. Do szału mnie to doprowadza. Dopiero teraz zorientowałem się, że skasowało mi większość dzienników. Kurwa mać. Pisałem jeden w tygodniu, a ty tylko kilka zostało. Nie wiem jak mam tu dłużej wytrzymać.

> Dzień 464
Alarm się rozwył i nie odpowiada na wklepanie kodu. Wpisuję cały czas, cholerne 6692, 6692, 6692... nie chce reagować. Wczoraj jeszcze działało, nie wiem o co chodzi. Może zapomniałem który to... chuj wie, karta gdzieś zniknęła. Pewnie jedna z tych kurew ją schowała.

> Dzień 500
500 dni. 500. Cholernych. Dni. Powiedziałem dzisiaj im, że mają mi odchować potomka. Uciekły i znowu zamknęły się w łazience.
To ich nie uchroni, nie wiem co wyprawiają. To powinien być zaszczyt dla tych pomiotów niższej klasy! Zrobią to, czy będą chciały czy nie.

> Dzień 502
One dalej tam siedzą. Chyba coś do nich nie dociera. Co mam kurwa robić, nie myć się i dalej załatwiać wszędzie poza miejscem do tego przeznaczanym tylko dlatego, że nie mają zamiaru wyjść?!

> Dzień 503
Próbowałem różnych kodów. 6692, 1138, 6196, 8826, 1241, 0234, 1337, żaden nie otwiera drzwi od cholernego kibla. Zamknęły się tam z zapasami żywności, a ja wariuję. Ileż można?

> Dzień 505
One. Kurwa. Dalej. Nie. Wyszły. Pierdolę to. Nie chcą żyć ze mną, to nie będą żyć wcale.

> Dzień 520. Ostatni wpis.
Tak się nie da. Nie chodzi nawet o brak tamtych, choć to też przeszkadza jak cholera. Dalsza egzystencja w tej dziurze nie ma żadnego sensu. Na zewnątrz nie minęły nawet dwa lata, a tutaj niczym dziesiątki.
Zaklęcie powinno mnie utrzymać we względnym zdrowiu i pełnej zdolności jeszcze przez jakiś czas... ale po co?

Jeżeli ktokolwiek to kiedykolwiek znajdzie, to niech wie, że ja, Hrabia Emerald, nie byłem złym kucem. Przepisuję prawa do mojej firmy, produkującej najlepsze dywany, kanapy i fotele w cholernej Equestrii, pierwszemu kucowi który to przeczyta. Ha, masz. Może gdyby wszystkie fabryki nie były kupami gruzu, to miałoby to jeszcze jakieś znaczenie.
To przez te cholerne zebry. I te niewdzięczne idiotki, którym próbowałem uratować życia. I ratowałem, ciągle, przez wszystkie dni...
Niech Luna zlituje się nad moją duszą.

Tymi słowami kończył się ostatni dziennik na tym terminalu.

<Bez korekty, pisane dosłownie na kolanie. W przypadku występowania jakichś większych pomyłek, proszę o upomnienie mnie ;P>
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
klacz zakończyła czytanie dzienników i jedyne co jej się wymknęło to zmiętoszone słowo "skurwysyn". Przede wszystkim zbyt duże ego było czuć z tych dzienników na parę kilometrów a gdyby było materialne to zajęło by cały ten schron. Oraz poziom zboczenia hrabiego, owszem sama mogła przyznać że nie była wzorem ani świętością ale to nawet dla niej było zbyt poryte.

Przede wszystkim miała nieodpartą ochotę obficie oblać całe łóżko z ogierem alkoholem i podpalić ale szkoda jej dobrego whiskey. Czuła już szczerą niechęć do tego miejsca i niewiele pomogła informacja że właśnie odziedziczyła włości fabryczne Hrabiego Emeralda. Może zrobi coś z tym później ale na tą chwilę wszyscy mogą ją nazywać per "Pani Prezes."

Ale no kurwa...

Jak można tak traktować klacze!? Sama była klaczą i to ją drażniło! Za własną wolę obie przypłaciły życiem a ten bęcwał się nie przejął niczym! Z złości klacz uderzyła w hartowane szkło i opuściła garderobę, ponura podeszła do panelu i zaczęła wpisywać hasła: 6692, 1138, 6196, 8826, 1241, 0234, 1337. Odwróciła się do Sharpa i już nie machała ogonem. Zamiast tego z przekąsem rzuciła:

- Wszyscy, ale to WSZYSCY jesteśmy tacy sami bracie. Nie ma różnicy ty-ja. Wiesz bracie? W gruncie rzeczy robisz to co ja. Pod maską super sanitariusza i dowódcy kryje się morderca zabijający prawie non-stop. Jedyna różnica między mną a tobą to to że ja mam z tego trochę satysfakcji i zabawy. - puknęła go kopytem w ramie i wróciła do garderoby.
Coś jej podpowiadało ze koszmar tego miejsca będzie ją dręczyć przez dłuższy czas, sama zabiła już wiele kucyków w mniej lub bardziej brutalny sposób ale nigdy nie zabiła niewinnej jej klaczy, zatrzymała się w tym momencie i zadała sobie pytanie: "Czy w czasie masakry nie zginęło parę klaczy?" uświadomiła sobie że zginęło ale tylko przez głupotę jej podwładnych.

Nagle uświadomiła sobie że ogiery o orientacji homoseksualnej mogły by się do niej przyczepić ale jej to akurat nie ruszało bo wg. jej zdania takie były reguły wojny płci a i sama była gdzieś pomiędzy tym wszystkim.

- Czy mówiłam ci kiedyś czym jest definicja szaleństwa? - wymamrotała do siebie - Jedną z definicji szaleństwa jest to. Czas stąd uciekać. - Jej myśli mimo wszelkich chęci wciąż oscylowały wkoło tego miejsca i nie chciały się oczyścić w żaden sposób chyba że za pomocą whiskey ale i na to przyjdzie pora. Teraz należała się minuta ciszy na zadupiu.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Blue stanęła obok White wysłuchując co tamta miała do powiedzenia. Może i to co tamta mówiła było trochę niewyraźne, ale doskonale dało się zrozumieć co chce przekazać i Blue musiała przyznać, że nie za dobrze dobrała pytanie. W jakim stanie mógł być kucyk któremu pustkowia dobierały się do zada? Na pewno nie był to dobry stan. Obracając się także w stronę ogniska, zaczęła się zastanawiać, co mogła je w tym momencie odpowiedzieć, i czy tamta cokolwiek zapamięta z tej rozmowy do rana. Zamykając oczy, wzięła głęboki wdech starając się zebrać myśli w spójna całość i się trochę uspokoić. Czasem miała ona wrażenie że jest jakimś jebanym psychiatrą w jakimś pojebanym zakładzie psychiatrycznym. Powoli wydychając dopiero co nabrane do płuc powietrze, otworzyła ona oczy i spojrzała się w ogień by po chwili się odezwać do stojącej obok klaczy. Wiedziała przy tym, że przyszedł czas na brutalną prawdę.

- Nie, nie jestem zadowolona. Ale na dobrą sprawę, jakiej ja mogłam się spodziewać odpowiedzi. Na pustkowiach nigdy nie jest dobrze, one już takie są. Zrobią wszystko żeby ci uprzykrzyć życie, żeby cię zrównać z błotem. Będą one robić wszystko abyś się podała, żebyś się położyła na ziemi i dała im pochłonąć. I to tylko wyłącznie od ciebie, będzie zależało, czy dasz im wygrać, czy podniesiesz się na równe nogi i stawisz im czoła. Nie, nie będzie to łatwe, nigdy nie jest. Nigdy nie będziesz tu wiodła szczęśliwego i spokojnego życia, one ci na to nie pozwolą. A gdy już będziesz myślała, że z nimi wygrałaś, wrócą ze z dwojoną siłą i po raz kolejny sprowadzą cię na samo dno.

- White, a gdybym ci powiedziała,że ty miałaś szczęście, że na razie pustkowia traktują cię ulgowo. Ja widziałam kuce już pierwszego dnia na pustkowiach wrzucane w piekło. Widziałam jak odbierano im resztki normalności, jak równano je z błotem. Większość tego nie wytrzymywała, pozwalała się pochłonąć, przestając walczyć już pierwszego dnia mając nadzieje że otaczający ich świat to tylko koszmarny sen z którego się niedługo obudzą. Ale pośród nich, też widziałem kuce które nigdy się nie poddawały, które za każdym razem jak upadły, po chwili podnosiły się na równe nogi by postawić kolejny krok naprzeciw pustkowiom. I po jakimś czasie, krok za krokiem, i one były w stanie prowadzić w miarę normalne życie.

- Więc mam dla ciebie małą radę. Nigdy się nie poddawaj. Za każdym razem jak upadniesz, podnieś się. Nigdy nie zostawaj na dole myśląc, że już gorzej być nie może. To są pustkowia, one coś wymyślą żeby cię przekonać, że jednak może. Nigdy się nie zatrzymuj w dążeniu do celu, zawsze przyj przed siebie.

Odwracając głowę w bok, Blue popatrzyła się przez chwilę na White. Nie wiedziała ile z jej monologu do niej dotarło. To ona, napierdala dialog jak nigdy, a ona w ogóle mogła tego nie usłyszeć. No ale tak to już bywa, jak się mówi do kogoś kto jest tak najebany że ledwo stoi.

- No, ale starczy tego gadania o pustkowiach. Chodź White, myślę że gdzieś jest jeden wolny wóz na którym mogła byś się trochę zdrzemnąć, na pewno ci to pomoże. - powiedziała do drugiej klaczy, podchodząc do niej i powoli zaczynając prowadzić ja w stronę jednego z wozów, przy okazji ostrożnie lewitując za sobą jej wiaderka.

< A teraz idę spać bo już mi się klawiatura plącze a rano trzeba wstać do roboty :I >
[Obrazek: signature.php]
Terminal, jak i pancerne szkło nie zareagowały bardzo dynamicznie na zbulwersowanie klaczy. A mówiąc konkretnie, nie zareagowały wcale, jak to miały w zwyczaju przedmioty nieożywione. Iron zaś, przedmiotem nieożywionym nie będąc, wymaszerowała z garderoby, po drodze uderzając sobą drzwi, które zdążyły zbliżyć się samoistnie do stanu zamkniętego, co spowodowało natychmiastowe odwrócenie się w jej stronę Sharpa.

Ogier, widząc poziom wkurwienia w oczach wariatki, z którą go nieszczęśliwie zamknęło, miał zamiar się cofnąć, ale nie zdążył zrobić ani tego, ani nawet jej odpowiedzieć czymkolwiek, zanim ta nie rzuciła się wręcz na terminal i nie zaczęła wklepywać kodów.
Medyk tymczasem cicho ruszył do garderoby, pragnąc samemu przeczytać, co spowodowało aż taki wybuch emocji u jego towarzyszki... mimo tego, że wszystko zdawało się powodować u niej wybuchy emocji.

Sharp podszedł do odblokowanego terminala, po drodze szukając jakiegoś zamknięcia do systemów chroniących zawartość półek przed kopytami przybyłych. Odpowiedniej wielkości ładunek wybuchowy powinien zadziałać równie dobrze, ale były tu dwa problemy. Primo, prawdopodobnie po detonacji cały kompleks zwaliłby im się prosto na łby. A secundo: nie wziął ze sobą żadnych ładunków wybuchowych. Może to i lepiej.

Po nieudanych poszukiwaniach dziurki od klucza czy panelu kodowego zajął się terminalem, czytając wiadomości w takiej samej kolejności, jak poprzednio klacz. Zachowanie ogiera także go nieco wytrąciło z równowagi, choć nie powinno: na Pustkowiach działy się gorsze rzeczy... ale, jak widać, czytanie o czymś takim, będąc od razu na miejscu i nie mając wpływu na coś, co już się wydarzyło, potrafiło wzbudzić emocje u każdego.

W przeciwieństwie do Iron, ogier wiedział, o jakie "tabletki" chodziło i od razu uderzyło go pytanie, gdzie niby był ten "główny magazyn"... ale najprawdopodobniej był on gdzieś ukryty, zabezpieczony co najmniej tak jak te szafy. Nie można było powiedzieć, że ten cały Hrabia nie chronił swojej własności. Nawet, jeżeli miała być chroniona jedynie przed parą klaczy, które sam ściągnął do tego schronu... no i przed kucami eksplorującymi to miejsce 200 lat później.

Gdy medyk zajęty był czytaniem, Iron wpisywała po kolei kody. Pierwszy, 6692 zakończył odtwarzanie w kółko wiadomości i wyłączył upierdliwie mrugający alarm, ale nie zrobił nic prócz tego.
1138 otwarł kilka mniejszych szafek w pokoju. Po chwili oczekiwania okazało się, że faktycznie nie służył do niczego innego niż otwarcie szafek.
6196 zamknął te same szafki, a 8826 zgasił światła, oprócz podświetlenia panelu. Światła zostały włączone za pomocą kolejnego kodu. Ktokolwiek zaprojektował ten schron, bardzo lubił czterocyfrowe kody.
1241 uruchomił niewielkiego, lewitującego robota, który to natychmiastowo podleciał do klaczy i spytał się o "wybór trybu działania".

0234 wybrał mu tryb strzyżenia, co spowodowało wycofanie się kończyn wyposażonych w zaokrąglone końce, a przesunięcie tych posiadających noże i grzebienie na przód. Zanim jednak robot zdążył się zbliżyć na wystarczającą odległość, kod 1337 kompletnie go wyłączył, powodując upadek na podłogę i odpadnięcie paru z jego kończyn. Dwie oderwały się całkowicie, podczas gdy trzy kolejne wisiały na kablach.

Żaden z kodów nie otworzył jednak głównych wrót do podziemi.
Klacz weszła do garderoby, mamrocząc pod nosem. Sharp, dokańczający właśnie lekturę ostatniego dziennika i mający ochotę za pomocą uniwersalnego ładunku kilu gram metalu umieszczonego między oczyma sprawdzić, czy Hrabia na łóżku na pewno nie żyje. Ogier nie usłyszał słów klaczy, za to usłyszał, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Nie było wielu opcji co do tego, kto mógłby wejść, toteż poczekał z reakcją na koniec tekstu, który szybko nastąpił.

Nie wiedząc, w jakim stanie jest klacz, zapytał się po prostu o jej sukces w wpisywaniu kodów.
- I jak?

Ogier nie był pewien, ale zdawało mu się, że zauważył niewielką klapkę tuż koło drzwi prowadzących do sypialni. Klapka była mniej-więcej na wysokości szyi przeciętnego kucyka i musiała, wcześniej znajdując się w ukryciu, bezgłośnie odskoczyć od ściany już gdy medyk był pogrążony w lekturze dziennika opisującego co stało się w tych podziemiach 200 lat wcześniej.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Ciężko było nie słyszeć tego huku. Dla Rain stanowił on kolejny składnik w zupie bulgaczącej w jej umyśle, zwanej niepewnością. Ehh... mam nadzieję, że wrócą. Najlepiej jeszcze tej nocy. Naprawdę trudno było siedzieć na miejscu wiedząc, iż gdzieś tam, na dole, znajdują się kompani zamknięci na cztery spusty. Rainfall rozejrzała się wokół, próbując coś dostrzec w mroku. Niestety nie było to łatwe; noce na pustkowiach bywały naprawdę ciemne przez poważne braki w lukach zasłony chmur. Enklawa ani myślała podarować kucykom z pustkowii trochę światła, nawet w nocy. Snobistyczne skurwiele.

Klacz z działem obrotowym rozważała swoje możliwości. Pójście sobie w pizdu, oczywiście, odpadało na starcie. Wiedziała doskonale, z czym wiąże się samotna podróż przez pustkowia, zwłaszcza nocą. Z jakiegoś powodu sceptycznie podchodziła również do pomysłu zawołania kolejnej osoby - nie chciała ryzykować posłania na śmierć drugiego kucyka z karawany. Przez cały czas przewijała jej się możliwość ściągnięcia siodła i wskoczenia do środka... ale... jaki byłby w tym sens, nawet gdyby było to możliwe? Bez jej ukochanego siodła pozostałyby jej tylko gołe kopyta - choć potrafiła dobrze nimi operować - z pewnością okazałyby się bezużyteczne w kwestii walki z robotami czy zdziczałymi ghulami. A to jej przypomniało o sytuacji w ruinach. Do tej pory zastanawiała się, jakim cudem mogła pójść w nieznany teren bez żadnej broni. Gdyby nie White, prawdopodobnie już teraz leżałaby martwa albo pozostawiona na pastwę losu. Albo ghula. Ciekawe, jakie zabawy wym-- NIE, kurwa, nie myślisz o tym.

Siedząc bezgłośnie nad włazem, Rain miała wiele, ale to wiele czasu na rozmyślania. Problemem był brak tematów. Tak więc po kilkukrotnych próbach dostrzeżenia czegokolwiek - najpierw na ziemi, potem na nieboskłonie -, obawach o powrót dwóch kucyków w schrono-bunkro-czymś tam, a rozprawami na temat bezkresnej nudy, naprawdę trudno było zboczyć na inny tok myślenia. Pozostawało czekać. Albo...

...albo pójść się przejść. Góra pięćdziesiąt metrów od włazu... w końcu co może się stać? Lepsze to niż siedzenie na dupie. Zwłaszcza że minigun swoje ważył i stanowczo wygodniej się z nim chodziło niż siedziało.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 135 gości