Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
- My na wojnę jechaliśmy czy co? - Zapytał się Sharp.

- Nie mam pojęcia, za pomocą zawartość tych wozów można najechać małe państwo. - Odpowiedziała Blue nie przerywając ładowania medykamentów do torby. - Lepiej się stąd zmywajmy zanim się inni zorientują jak się obłowiliśmy. - Powiedziała chowając ostatnie mikstury lecznicze i ruszając w stronę wyjścia z wozu.

Wyskakując z wozu Blue wychyliła się za rogu żeby sprawdzić jak wygląda sytuacja i w tym momencie usłyszała krzyk.

- Mamy rannego! Czy jest tu jakiś medyk!? - dobiegało gdzieś z przodu karawany. Zaglądając z powrotem do wozu spojrzała się na przyjaciela.

- Sharpi, chyba cię wołają. Chodź zobaczymy kogo podziurawili. - Powiedziała do przyjaciela po czym ruszyła w kierunku z którego dobiegały krzyki.
[Obrazek: signature.php]
Starweave była bardzo niezadowolona z faktu, że znajdowała się pod ogierem. Cała ta sytuacja mocno ją krępowała, ale życie kucyka było ważniejsze. Dodatkowo wszystko to potęgował jego zapach, który jak się przekonała, nietrafnie określiła wcześniej jako… znośny. Oczywiście nie było w tym nic nadzwyczajnego, większość kucyków na pustkowiach oszczędzała czystą wodę jak tylko mogła. Sam bandyta nie dorównywał swoim kompanom, którzy już dawno pozjadali swoje własne zęby. Lecz jak by to ujęła Jednoróżka, „dawał całkiem nieźle.”

Wzdrygał się kiedy usłyszała zbliżającego się kucyka. Wcześniej zignorowała popielatą klacz o czereśniowej grzywie, nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi. Jednak Iron Scale nie zrobiła tego samego w stosunku do Star.

Słowa towarzyszki znacznie ją uspokoiły. Najwyraźniej ta nie połapała się że nieprzytomny kucyk był jednym z agresorów. Podeszła do krawędzi wozu, rzucając popielatej poirytowane spojrzenie.

- A nie widać? Rozesrało mu całe dupsko! – Wytężyła swoją magię, mamrocząc coś przez zaciśnięte zęby. ”Zamiast mikstur leczniczych trzeba mi było wlać w niego szampon.” - Lewitowała go ze swojego grzbietu, delikatnie kładąc na środku wozu. Odsapnęła chwilkę z głową spuszczoną w dół, układając sobie resztę swojego planu względem jednoroga. Po chwili podniosła głowę odrobinę do góry, spoglądając na Iron z za swojej białej grzywy. – A poza tym to bardzo fajny kucyk.. taki mięciutki, jeszcze trochę a zrobi się taki jak gąbka.
Jednorożec był w trakcie pakowania do swoich toreb strzykawek z mocnymi lekami przeciwbólowymi, osiągającymi horrendalne ceny w wielu miejscach.
Wtedy rozległ się krzyk o medyka, tak częsty tuż po strzelaninie.

- Sharpi, chyba cię wołają. Chodź, zobaczymy kogo podziurawili. - Blue skończyła już pakować medykamenty do toreb. I miała całkowitą rację. Zeskoczyła z wozu, zostawiając go.
Medyk kiwnął głową w ciszy. Czas wracać do roboty.

Zapiął torby i, łapiąc w pole telekinetyczne swój zaufany karabin, zeskoczył z wozu i rozejrzał się. Widoczne było jakieś zamieszanie przy drugim wozie, więc doszedł do dość oczywistego wniosku, że to właśnie tam znajdował się ranny do którego go wzywali. Wątpliwe było, aby był ranny krytycznie, inaczej nikt o zdrowych zmysłach by nie wołał medyka, tylko pomyślał. I zastrzelił od razu.

Były wyjątki od tej zasady, jak rodzina, ale Sharp ani myślał poświęcać czas na podobne rozważania. Po prostu ruszył biegiem w kierunku wspomnianego wozu, w biegu przypinając karabin na przynależne mu miejsce, a wyjmując w biegu pierwszą miksturę medyczną. Niezależnie od wszystkiego, przyda się. A raczej w najbliższym czasie nie zabraknie im medykamentów.

Dobiegł do wozu, po drodze rejestrując dużą ilość trupów po tej stronie karawany. Wyglądało na to, że nie przetrwało wiele więcej karawaniarzy tutaj niż po drugiej stronie... A nie, jednak tu ktoś przeżył, skorygował swoje myśli, widząc dwóch najemników leżących pod barykadą, z czego jeden, młodszy, wyglądał, jakby właśnie wyszedł z bardzo traumatycznego przeżycia. Drugi go pocieszał. Drugie spojrzenie w biegu ujawniło, że żaden z nich nie był ciężko ranny.

Tak więc medyk skręcił do wozu, jako iż było to jedyne pozostałe miejsce. Oprócz pierwszego w linii wozu, rzecz jasna, ale do tego miał bliżej, a wolał sprawdzić wszystkie.
I owszem, znalazł to czego szukał. Dwie klacze koło jakiegoś rannego kucyka, którego nigdy wcześniej nie widział. Klacze kojarzył z podróży. Logicznym wnioskiem było więc, że trzeci był jednym z najemników, z którymi to nie miał okazji się zapoznać. Oprócz może jednego idioty.

Podbiegł bliżej, lecz klacz wciąż pochylona nad rannym zasłaniała mu częściowo widok.
- Odsuniesz się, do kurwy nędzy, czy ma zginąć? - warknął, wciąż nie znając statusu rannego. Normalnie by zażądał od razu kapsli w zamian za leczenie, ale można było uznać, że sytuacja jest nadzwyczajna. W końcu kto miałby leczyć za darmo? Trzeba by być absolutnym debilem.

Po wykopaniu obu klaczy z wozu i zamknięcia widoku na prowizoryczną salę operacyjną na wozie, mógł wreszcie w spokoju obejrzeć nieprzytomnego kucyka.
Jego oczom ukazał się młody ogier o bladozielonym umaszczeniu i ciemnoniebieskiej grzywie. Podejrzewał, że grzywa miała nieco inny kolor oryginalnie, a kucyk po prostu był aż tak brudny.
Ranny, nie owijając w bawełnę, śmierdział. Ale nie było to dla medyka przeszkodą, bywało gorzej.

Zbliżył się do nieprzytomnego ogiera i obejrzał jego rany, znajdujące się w skupieniu pod uroczym znaczkiem jednorożca, który był wybitnie niebojowy. Kucyk coraz mniej pasował mu na najemnika. Ale nie mógł być też bandytą, choć na to z kolei wskazywał jego zapach. Był też młody. Być może nawet młodszy od załamanego najemnika, którego widział przy skrzyniach.

Jego oczy rozszerzyły się, gdy dokładniej obejrzał ranę, z której wciąż ciekła krew. Takich obrażeń nie powodowało wiele rodzajów broni. Tylko skupione serie z karabinów maszynowych. Gdyby taki karabin maszynowy był wysokiego kalibru, kucyk nie miałby nogi. Tak się nie stało, a wygląd wszystkiego sugerował, że da się go z powrotem poskładać. Co nie zmieniało faktu, że nie widział ani jednego karabinu maszynowego po stronie wroga... może tu było inaczej.

- Kto go tak rozstrzelał, patrol Stalowych Strażników? - rzucił za siebie, w kierunku dwóch klaczy stojących za nim. W jednej rozpoznał Iron, która mu wcześniej oferowała eter na sprzedaż, a także podarowała tabletkę. Wyglądała jakby była pod wpływem czegoś. Zanotował, żeby pod żadnym pozorem nie dopuszczać jej do ostatniego wozu w karawanie.

Po bardzo krótkiej chwili ponownie zwrócił swoją uwagę ku rannemu. Nigdy wzrok nie da mu tego co pełna diagnostyka. Ktoś już w niego wpoił co najmniej jedną miksturę leczniczą, co dawało mu trochę czasu. Sporo pocisków przeszło na wylot, co widział już teraz.
To nieco ułatwiało zadanie. Róg Sharpa zaświecił, gdy medyk uaktywnił zaklęcie diagnostyczne. Oprócz oczywistych obrażeń, mógł także wykryć pomniejsze w wielu miejscach i mocno poobijaną prawą stronę klatki piersiowej i głowy.

Wykrył także pewne obrażenia, mające z pewnością co najmniej kilka dni, które sugerowały mu sporo rzeczy. Z czego żadna nie była przyjemna. Skupił się na najbardziej zagrażających życiu ranach kucyka, czyli tych po serii z karabinu maszynowego. W okolicy był chyba tylko jeden kucyk z bronią mogącą wywołać takie rany. Nie był pewien czy chce wiedzieć, czemu Rainfall miałaby strzelać do tego jednorożca. Jego podejrzenia były coraz silniejsze.

Diagnostyka jego boku wykazała, że sporo pocisków go trafiło, z czego większość przeszła na wylot. Kilka, które pozostały w środku, nie powinny stanowić zagrożenia. Sharp słyszał kiedyś medyków mówiących, że pocisków nie ma co wyciągać, magia się tym zajmuje. Potem wychodzą bezboleśnie ze skóry i trzeba je tylko uważnie wyłuskiwać pośród sierści.

Owszem, byłą to prawda, ale zdarzało się też, rzadko bo rzadko, ale jednak, że taki pocisk zostawał w ciele i mógł spowodować poważne komplikacje, jeśli nie śmierć. Dlatego też Sharp wyjął telekinezą specjalne szczypce z torby, poraził je zaklęciem dezynfekującym, po czym skupił się magicznie na boku ogiera.
Po kilku, obiektywnie krótkich, ale długich dla medyka, jak zapewne i dla pacjenta, chwilach, wszystkie pozostałe pociski leżały koło niego na podłodze wozu. Nie uszkodził przy tym niczego w ciele kucyka. Przynajmniej niczego kluczowego, a pozostałe rany niedługo znikną.

Sharp odłożył szczypce, po czym jego róg znowu zaświecił, tym razem jednak nie zaklęciem telekinezy czy diagnostycznym, a leczącym. Wyjął też z torby miksturę medyczną i, jako, że pacjent był nieprzytomny, polał nią ranę. Połączone działanie jego magii i mikstury doprowadziło do szybkiego zamknięcia rany i doprowadzenia do jako-takiego stanu jego tylnej nogi. Medyk zmniejszył intensywność zaklęcia i zajął się mniejszymi obrażeniami na samym korpusie, oraz, dość pokaźnymi, obiciami na przedzie ciała. Zajął się też, w mniejszym lub większym stopniu, pozostałymi obrażeniami na ciele kucyka.

W końcu podniósł się z nad pacjenta, koło którego klęczał od początku operacji. Potrząsnął głową, czując lekkie zmęczenie. Nic czego nie naprawiłby porządny posiłek, ale jednak wykonywanie operacji na ciężkich ranach tuż po bitwie nie było zbyt dobrą rzeczą dla jednorożca.

Zwrócił się do pozostałych dwóch klaczy, schodząc z wozu.
- Będzie żył. Jak się obudzi, podajcie mu tą miksturę - powiedział, po czym wylewitował z torby najzwyklejszą w świecie miksturę medyczną. W zasadzie nie była konieczna, ale powinna znacząco przyspieszyć całe leczenie.
- A teraz proszę o wyjaśnienie - kontynuował, po przekazaniu mikstury - skąd żeście go wytrzasnęły, kto go tak rozstrzelał, bo bandyci nie mają takiego uzbrojenia, oraz, co najważniejsze; kto to w zasadzie jest? - powiedział, spoglądając to na jedną klacz, to na drugą, nie będąc pewnym, która w zasadzie go znalazła i wezwała go. Wątpił aby była to ta ćpunka, ale już dziwniejsze rzeczy na pustkowiach widział.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave z niecierpliwością wyczekiwała, na dalszy rozwój sytuacji. Cholernie ją ciekawiło co dzieje się na „sali operacyjnej”. Miała gigantyczną ochotę zajrzeć do środka, ale udało jej się od niej skutecznie odganiać. ”A co jeśli ja wpadnę właśnie wtedy, kiedy on będzie go kroił. Telekineza mu się rozproszy, a skalpel poleci za daleko.” Klacz uruchomiła swoją wyobraźnie.

Medyk ślęczał nad rannym kucykiem, wykonując powolne i bardzo precyzyjne cięcie na jego boku. Kiedy nagle materiał się rozstąpił, a do środka wpadła głowa Starweave. – I jak idzie?

– KURWA!!!- Wrzasnął jasnobrązowy ogier, otwierając gwałtownym pociągnięciem skalpela, klatkę piersiową swojego pacjenta.

Starweave potrząsnęła lekko głową, schodząc z powrotem na ziemie. Dla zabicia czasu ucięła sobie krótką pogawędkę z popielatą, o wszystkim i o niczym. Była to dość dziwna rozmowa. Jednoróżka mogła by powiedzieć, że Iron flirtownie mruży do niej swoje oczy. Rzeczywistość niestety była nieco inna.

Zaczęła rozmyślać nad ciemnozielonym jednorożcem. Co zrobi gdy tylko się obudzi? Czy będzie agresywny? Jak kim cudem dostał się w szeregi psychopatycznych zabijaków? Jak wyglądało jego życie wśród bandytów? Jak funkcjonuje taka społeczność, czym się kieruje? Było tak wiele pytań które chciała mu zadać.

W końcu ze środka wyłonił się brązowy ogier, przerywając intensywne rozmyślenia ciemnogranatowej klaczy.

- Będzie żył. Jak się obudzi, podajcie mu tą miksturę - powiedział, po czym wylewitował z torby miksturę leczniczą. Starweave przyjęła ją, kiwając głową ze zrozumieniem.

- A teraz proszę o wyjaśnienie - kontynuował, po przekazaniu mikstury - skąd żeście go wytrzasnęły, kto go tak rozstrzelał, bo bandyci nie mają takiego uzbrojenia, oraz, co najważniejsze; kto to w zasadzie jest? Widziała jak jednorożec skacze swoim spojrzeniem, od niej samej, do Iron i z powrotem. Było oczywiste, że spodziewał się odpowiedzi od tej bardziej obecnej klaczy. To był moment, którego się właśnie obawiała.

Zastanawiała się czy powiedzieć mu prawdę. Nie, nie może tego zrobić, prawie wcale go nie znała. Ogier mógłby się mocno zdenerwować na myśl, iż włożył tyle wysiłku w ocalenie jednego z bandytów. Poza tym, mogło by to ściągnąć na nią samą poważne kłopoty. Nie pozwoliła mu długo czekać na odpowiedź.

- Spokojnie, jestem Starweave. Chyba nie byliśmy sobie przedstawieni, a ten tam to mój kucyk. Jestem ci dozgonnie wdzięczna, za twój trud włożony w zachowanie go przy życiu. Starweave posłała mu charyzmatyczny uśmiech, robiąc krótką pauzę. Bacznie obserwowała reakcje jasnobrązowego kucyka.

- Widzisz, ten Jednoróg jest kurierem na którego czekałam już od jakiegoś czasu. Ma, a przynajmniej mam nadzieje że ma, dla mnie, bardzo cenne informacje od gildii kupieckiej w Trottingham. Tak, z góry oznajmiam że jestem członkinią.- Klacz oblizała wargi, kontynuując pewnym i zdecydowanym tonem. Potrafiła bardzo dobrze kłamać, w końcu na tym opierał się cały handel.

- Miał do nas dołączyć mniej więcej dziś rano. Jak widać znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Ciemnoniebieska klacz musiała go pomylić z bandytą. Albo zgaduję, że po prostu sam nieszczęśliwie władował się pod ogień jej miniguna, uciekając przed agresorem. Tak czy owak znalazłam go w takim właśnie stanie. Jeszcze raz ci dziękuje za udzielona mu pomoc.- To było jak spowiedź przed Nadzorczynią, tyle tylko że gra nie toczyła się o klapsa w zad.
Iron skierowała się z dala od dwóch person, przystanęła i wyciągnęła z juków okulary przeciwsłoneczne które po chwili założyła. Jednym z jej odlotów było zbieranie wszystkiego czego inni nie chcą, w New Pegas można było dostać nawet jakieś stare mechanizmy z cyklu "niewiadomo co to robi".

Klacz klapła na zadzie i pogrążyła się w przemyśleniach:
"Brakuje mi tylko z 15 koszul w wzorki, pojazdu, pasującej muzyki... O ile dragi łatwo było znaleźć... może ktoś w okolicy umie szyć?. Nie nie sądzę, pojazdu też na tą chwilę nie uruchomię, muzyki nie mam... kurwa mać!. Ok, Iron, ogarnij się, postaw sobie inne pytanie"

Następne pytanie szybko przyszło a reszta myśli była nieskładna tylko z powodu haju :
"ile nocy i dziwnych poranków trwa ten obłęd?
Jak długo jeszcze wytrzymamy? Zastanawiało mnie to. Ile czasu minie, zanim ktoś z nas zacznie wyć i bełkotać na resztę?... Zróbcie to dla mnie Boginie - dajcie mi jeszcze pięć godzin haju nim zgniecie mnie młot..."

Po dłuuugiej chwili która wydawała się trwać wieczność, dragi przestały działać ale tylko z powodu za małej dawki, nagle Iron wyrwała się z zamyśleń, rozejrzała i po cichu powiedziała:
- Co to kurwa?, pustynia?, co ja robię na środku pierdolonej pustyni?

Po chwili fakty ja zmiażdżyły, nie była na haju a mała klacz z jej umysłu zakrzyknęła: "wstawaj! ty bydlaku!, koniec letargu!"
- Masz rację, trzeba to odstawić...

Pomału podniosła się i widząc świat w kolorach żółtych ruszyła w stronę dwójki i stała na uboczu, a jej umysł na szczęście wytrzeźwiał.
[Obrazek: cgnimLq.png]
- Spokojnie, jestem Starweave. Chyba nie byliśmy sobie przedstawieni, a ten tam to mój kucyk. Jestem ci dozgonnie wdzięczna, za twój trud włożony w zachowanie go przy życiu - spojrzał na klacz, uśmiechającą się do niego. Hm. Spojrzał na rozmówczynię i uniósł brew w niemym pytaniu tuż po słowach "to mój kucyk".
Rzucił okiem na Iron, gadającą coś o "pierdolonej pustyni". Zdecydowanie się naćpała - stwierdził, dochodząc do wniosku, że da jej spokój póki efekty nie miną.

Zwrócił wzrok z powrotem ku jednorożce, która przedstawiła się jako Starweave. Coś mi tu nie pasuje... Przyjrzał się rozmówczyni. Nie wyglądała na kogoś kto mógłby komukolwiek zagrozić. Była nawet jednym z tych dziwaków nie noszących żadnej zbroi, tylko lekki płaszcz. Żadnej widocznej zbroi - poprawił się w myślach. W końcu jego płaszcz też na pierwszy rzut oka nie przypominał pancerza. A spełniał tą rolę całkiem dobrze.

Co prawda raczej nie powstrzymałby bezpośredniego trafienia pocisku, a Sharp nie miał najmniejszej ochoty tego sprawdzać. Z drugiej strony: niewiele pancerzy było całkowicie odpornych na pociski. W zasadzie pod kategorię "całkowicie" podpadały chyba tylko te czołgi z czterema nogami w których łazili Stalowi Strażnicy. A i to można było zniszczyć pociskiem przeciwpancernym odpowiedniego kalibru.

Otrząsnął się z rozmyślań. Skinął głową klaczy na znak, by kontynuowała.

- Widzisz, ten jednoróg jest kurierem na którego czekałam już od jakiegoś czasu. Ma, a przynajmniej mam nadzieje że ma, dla mnie, bardzo cenne informacje od gildii kupieckiej w Trottingham. Tak, z góry oznajmiam że jestem członkinią - usłyszał kolejny potok słów. Miał zamiar coś powiedzieć, ale się opanował, unosząc brew jedynie w duchu. Usiłując nie okazywać żadnych podejrzeń rozmówczyni, tylko skinął ponownie głową.


- Miał do nas dołączyć mniej więcej dziś rano. Jak widać znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Ciemnoniebieska klacz musiała go pomylić z bandytą. Albo zgaduję, że po prostu sam nieszczęśliwie władował się pod ogień jej miniguna, uciekając przed agresorem. Tak czy owak znalazłam go w takim właśnie stanie. Jeszcze raz ci dziękuje za udzielona mu pomoc - uśmiechnął się lekko, jakby mówił "nie ma za co". Aczkolwiek jego myśli galopowały.

Starweave była dobra. Nawet bardzo dobra. Ale w jej zgrabnym kłamstwie był jeden znaczący błąd. Nie wzięła poprawy na wiedzę celu który miał zostać okłamany. W Trottinghamie nie było żadnej gildii kupieckiej. Na tą sprawę, nigdzie w promieniu mniej niż kilku tygodni marszu nie było żadnej organizacji zrzeszającej kupców. Sam Trottingham był opuszczony, a populacja skupiona w wioskach wokół miasta z wielu powodów, ale nazywanie tych wiosek nazwą miasta było powszechne, tak więc to mogła być pomyłka... co nie czyniło kłamstwa ani trochę lżejszym.

Gdyby był to najemnik, albo chociaż pasażer, powiedziałaby mu to wprost, bo po co miałaby w takim przypadku kłamać? Wyglądało na to, że, prócz podziękowań, jedyną rzeczą prawdziwą w wypowiedzi jednorożki było to, że ogier oberwał z działka obrotowego. Bo na to wskazywały obrażenia.
Skoro nie był to nikt z karawany, a kwestia o kurierze to był stek bzdur, pozostawało jedno rozwiązanie. Sharp skrzywił się w duchu.

Odsunął się na kilka kroków od klaczy, cofając się na odległość skutecznego strzału. Przezorny zawsze ubezpieczony, czy jak to tam szło.
- Ciekawe rzeczy opowiadasz... od kiedy to w opuszczonych ruinach jest zrzeszenie kupców rozsyłające kurierów po Pustkowiach? - zapytał spokojnie, gdy jego róg zaświecił, odpinając kaburę na nodze i łapiąc rewolwer w pole telekinetyczne. Szybkim ruchem wyciągnął broń.
- Zapytam się ostatni raz. Kim. Jest. Ten. Kucyk? - powiedział, wyraźnie akcentując każde słowo. Wpatrywał się stanowczym spojrzeniem w oczy Starweave i próbując maskować zmęczenie we własnych. Broni nie wycelował, co nie zmieniało w żaden sposób faktu, że była ona naładowana i mógł bardzo szybko z niej wystrzelić.

Oczywiście nie miał takiego zamiaru, ale doszedł do wniosku, że "środki perswazji bezpośredniej", jak to się ładnie określało w pewnych środowiskach, będą tu najbardziej skuteczne.
Nawet jeżeli ogier którego uratował stał po stronie wroga: musiał być jakiś powód dla którego Starweave go nie dobiła, tylko pomogła.
A on miał zamiar poznać ten powód.

Nie chciał do nikogo strzelać, a już na pewno nie do bezbronnego pacjenta. Ale blef potrafił być bardzo skuteczny. Już jego wiedza na temat sytuacji Trottinghamu powinna pozbawić ją gruntu pod kopytami. Zobaczymy co uczyni reszta - stwierdził Sharp. Wolał ją przycisnąć i dowiedzieć się prawdy możliwie szybko, niż otrzymać kolejne kłamstwo, tym razem nieco bardziej wiarygodne.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
- Zapytam się ostatni raz. Kim. Jest. Ten. Kucyk? - powiedział, wyraźnie akcentując każde słowo. Klacz tylko poszerzyła swój uśmieszek. Starała się nie patrzeć na lewitowaną broń. – Ten kucyk jest informatorem. Jest ekspertem w sztuce przetrwania, który biega po pustkowiach dostarczając informacje innym kucykom. - Powiedziała równie zdecydowanie.

Klacz spuściła wzrok z ogiera. Uniosła powoli swoje prawe kopytko do góry, bacznie mu się przyglądając. Powoli obracała je na lewo i prawo, mówiąc dalej podekscytowanym tonem.

- Uważasz że w tych okolicach, nie funkcjonuje żadna zorganizowana społeczność kupiecka? – Jednoróżka zrobiła krótką pauzę, stawiając kopytko z powrotem na gruncie z lekkim tupnięciem. – To bardzo dobrze. – Gwałtownie szarpnęła głową, w celu odrzucenia kosmyku grzywy z przed swojej twarzy; po czym ponownie zawiesiła wzrok na rozmówcy.

- Bardzo mnie cieszy że tak uważasz, włożono dość sporo wysiłku aby tak było. Bo widzisz, Trottingham nie jest na tyle odpowiadającym nam miejscem, by taka organizacja mogła funkcjonować… hmmm no cóż, otwarcie. Poza tym, w tych stronach, sam charakter gildii znacząco odbiega od pierwowzoru. W Trottingham jesteśmy bardziej nastawieni na pozyskiwanie towaru, niż sprzedaż i handel wymienny.

Klacz ponownie zrobiła krótką pauzę, była z siebie bardzo zadowolona. Wszystkie kwestię wypadły jej bardzo dobrze. Wyobraziła sobie głos swojej nauczycielki ze stajni. ” Perfekcyjna recytacja, piątka z plusem.”

- Ale zostawmy już kwestie gildii w spokoju, to dość delikatny temat, a ja i tak już powiedziałam z byt wiele. Klacz spojrzała na Iron, nerwowo szurając kopytkiem po ziemi. – Jak już powiedziałam ten kucyk jest całkowicie niegroźny. – W tej jednej chwili wszystko się sperliło, Starweave zaczęła rozmyślać nad swoimi ostatnimi słowami.

”O bym była przy tym jak on się wybudzi” pomyślała. ”A co jeśli nie będę wstanie być przy tym? A ten kuc spróbuje zrobić komuś krzywdę? Jeszcze jedna osoba powinna wiedzieć, nie… musi wiedzieć” Klacz wpatrywała się w czereśniową ”bez jaj…” Z powrotem zawiesiła swoje spojrzenie na medyku.

- Tak jak powiedziałam… to dość delikatny… temat i chciała bym omówić resztę na osobności. Starweave ukradkiem kiwnęła głową w stronę Iron.

- Przejdźmy proszę na pierwszy wóz – powiedziała, po czy ruszyła do celu.
Sharp wpatrywał się w klacz, która, wbrew jego przewidywaniom, uśmiechnęła się.
Ten kucyk jest informatorem. Jest ekspertem w sztuce przetrwania, który biega po pustkowiach dostarczając informacje innym kucykom. - i do tego kontynuowała podawanie nieprawdziwych informacji. Medyk był w tej chwili przekonany, że kłamała jak z nut.

Znał sytuację w Trottinghamie. Był w okolicy osobiście tylko raz, przejazdem, aczkolwiek rozmawiał z wieloma którzy tam kursowali częściej. To była dzicz, nie miejsce na społeczność. Punkt handlowy, i owszem. Ale nie tajną społeczność z kurierami i oficjalnymi członkami.

Po następnych słowach uniósł brwi. A ona wciąż ciągnęła, nie mając pojęcia o tym, ile rozmówca wie.
O, jeszcze zaczyna się rozgadywać o tym, że to jacyś scavengerzy złodzieje, nie handlarze...

Kontynuował słuchanie klaczy, zestawiając jej słowa ze znanymi informacjami. Nie chciało mu się wierzyć w to co opowiada.
- Tak jak powiedziałam… to dość delikatny… temat i chciała bym omówić resztę na osobności - usłyszał w końcu.

Aha, zaczyna się. Medyk schował broń do kabury, równocześnie sprawdzając, czy jego zaufany nóż jest tam gdzie powinien być. Jeżeli miał gdzieś z nią pójść, wolał mieć środki obrony. Dotychczasowy kontakt z klaczą nie napawał go zaufaniem do niej. Wręcz przeciwnie. Sharp uważał na tą chwilę, że został wmanewrowany w coś paskudnego. I był zdeterminowany dowiedzieć się, w co konkretnie.

Skinął głową, uprzejmie, udając, że zaczyna jej wierzyć. Może tym sposobem uda się ją wybić z rytmu. Mówiła nienaturalnie, a medykowi rzucały się w oczy kolejne błędy w jej wypowiedzi. Była dobra, ale nie aż tak dobra.
- Przejdźmy proszę na pierwszy wóz - usłyszał słowa klaczy.
- Niech ci będzie... - skomentował, brzmiąc cały czas jak ktoś zirytowany, przy czym nie do końca do zidentyfikowania czy nią czy samym sobą. Sharp zdawał sobie sprawę z faktu, że nie był w tym tak dobry jak niektóre osoby jakie poznał, aczkolwiek wiedział też, że ma wystarczająco dużo doświadczenia, by radzić sobie z grą aktorską.

Ruszył powoli koło Starweave. Wskoczyli na wóz. Nie było dużo miejsca, ale przynajmniej mieli trochę spokoju. Nie podobała mu się myśl o zostawieniu, choćby krótkotrwałym, reszty z takimi zasobami w karawanie, ale pewne sprawy miały większy priorytet. Musiał wiedzieć kogo właśnie połatał, żeby to potem nie spowodowało dużych kłopotów.

Spojrzał na klacz przebywającą koło niego. Była młodsza od medyka. Sporo, ale nie na tyle, że mógłby być jej ojcem czy coś w tym stylu. Strzelał, że jest młodsza o jakieś 10 lat. Pokręcił lekko głową z zamkniętymi oczami, w uniwersalnym geście zrezygnowania. Podniósł głowę i spojrzał na klacz.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Podróżuję po tych cholernych pustyniach dłużej niż ty żyjesz - powiedział, przerywając klaczy cokolwiek miała zamiar zrobić lub powiedzieć. Było to, jakby nie patrzeć, faktem. Urodził się w karawanie i żył w karawanie. Nie lubił wyciągać tego argumentu, ale czasem nie było innej drogi.

- Widzę, że kłamiesz. Zabrałaś mnie tu, by mi coś powiedzieć. Tak więc dam ci jedną radę. Powiedz prawdę. Niezależnie od tego, jaka ona będzie, nie zabiję ani ciebie, ani tamtego ogiera we śnie, z tym możesz mi zaufać - powiedział całkowicie szczerze, patrząc Starweave prosto w oczy. Mimo wielu podejrzeń jakie miał, dotrzymałby słowa. Nie zabijał kucyków we śnie. Chyba, że stanowili nieuniknione i wielkie zagrożenie dla integralności karawany, ale wątpił wysoce, by ranny ogier i tak tu klacz byli aż tak groźni.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave słuchała bardzo uważnie każdego słowa wypowiadanego przez medyka, nie śmiąc mu przerwać. Zdawała sobie sprawę że nic, a nic, nie łyknął jej kitu. ”Może to i dobrze” pomyślała. Był spokojny, a to było najważniejsze. Kiedy już skończył swoją wypowiedz. Klacz wpatrywała się w niego z takim spojrzeniem, jakby się miała zraz rozpłakać. Spuściła swój wzrok na podłogę wozu, jej głowa lekko opadła, uszy natomiast całkowicie.

- Była bym okropną matką. – Zrobiła długą pauzę, po której gwałtownie poderwała głowę, spoglądając ogierowi prosto w oczy.

- Ja... - powiedziała skruszonym głosem - ty jesteś medykiem. Jesteś tym który obiecał nieść pomoc innym kucykom. – Klacz zrobiła przerwę szukając słów. – Posłuchaj, ja… zrobiłam to dlatego, iż myślę że to jest kucyk.

Jednoróżka usiadła na zadzie mówiąc spokojnym i opanowanym tonem.

- Ten ogier jest jednym z agresorów. Biegł kopyto w kopyto z resztą bandytów. Była ich czwórka. Ta z minigunem załatwiła trzech, on jest czwartym. Jak już widziałeś poważnie oberwał, a mimo to zaczął do mnie strzelać.

- Udało mi się go podejść i potraktować skrzynką, ciężkie uderzenie rozbroiło bandytę. Nim zdążyłam pociągnąć za spust prawdziwej broni, wykrzyczał rozpaczliwe „Nie”. Jego oczy były wypełnione panicznym strachem. Podeszłam bliżej nie więżąc własnym zmysłom. Klacz chciała użyć jego uroczego znaczka jako argumentu, ale nie mogła sobie przypomnieć co to nim było.

- Nie zachowywał się jak reszta żądnych krwi zwierząt, które nas zaatakowały. Było w nim coś innego, coś z kucyka. Nim zemdlał zdążyłam mu zadać jedno pytanie. Pokiwał na twierdząco głową, w odpowiedzi, iż nie wychował się wśród sowich kompanów.

Klacz zaczęła nerwowo przekładać ciężar swojego ciała z jednego kopyta na drugie.

- Tak wiec udzieliłam mu pomocy i przytaszczyłam na tamten wóz. On mógł tylko grać na moim sumieniu, a ja zachowałam się jak idiotka. Starweave wydala z siebie długie westchnienie, kierując głowę pyszczkiem do podłogi. – Przepraszam cię, ja… po prostu za krótko żyje na tym świecie.
Iron jak się wydawało była "trzeźwa". Cholerstwo, prototypowe cholerstwo. Niby jesteś trzeźwy a tymczasem masz wszelkie możliwe objawy "kopa" w wersji ustającej. Rozbiegany wzrok, język jest odrętwiały ale... zachowujesz się po za tym normalnie. Masz małe gonitwy myśli i nagle możesz wybuchnąć niepohamowanym śmiechem.

Gdy dwójka sobie poszła Iron podjęła mniej lub bardziej racjonalną decyzję: Wchodzi na wóz.
Gdy znalazła się na wozie, szerokimi łukami otaczała leżącego, nie był kimś kto ją bardzo interesował ale miała go na oku, nie wiadomo było co zrobi jak się wybudzi.

Szara wyciągnęła z juków plany broni wielkokalibrowej ale światło, a raczej jego brak skutecznie utrudniał studiowanie planu. Z braku lepszych zajęć zabrała się za skrzynki, najpierw wyciągnęła wszystkie niszczycielskie narzędzia które mogą pomóc w otwieraniu skrzynek (nożyce do metalu, kabli, przyrdzewiały brzeszczot) i zabrała się za plądrowanie regularnie patrząc na leżącego.
[Obrazek: cgnimLq.png]




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 26 gości