20-10-2019, 23:38
Sharp zacisnął zęby, trzymając w gotowości do strzału. Mimo jego całego skupienia, wszechświat nie zdecydował się posłać z tunelu żadnego stwora. Ani robota. Ani ghoula. Ani nic. Ogier przechylił łeb, po czym spojrzał się na grupę za nim. Zwłaszcza na handlarkę wykorzystującą zmęczonego medyka jako osłonę. Czy ona naprawdę chciała posłać Blue samą tam, do środka?
Na szczęście, honor grupy uratowała Rain. Najemniczka była gotowa pójść przodem, mimo braku uzbrojenia czy pancerza. Sharp zerknął na klacz z uznaniem.
- Jak idziemy, to idziemy - podsumował, po czym spojrzał z powrotem na Star - nikt cię nie zmusza, żebyś poszła, ale możesz się tam przydać - dodał, wymownie. Jego ton jasno sugerował jego zdanie o pozostawianiu kucyków z własnej grupy bez wsparcia w obliczu niebezpieczeństwa.
Długie lata w biznesie karawaniarskim przekonały medyka, że lojalność grupy jest bardzo ważna. A mimo tego, że nie mieli ani wozów, ani ładunku, ani nawet bramina, wciąż stanowili karawanę. Jedną grupę.
Medyk spojrzał się na starszą klacz, stojącą za nimi. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, więc skinął na nią głową, zachęcając do wypowiedzi. Jakby nie patrzeć, była jedynym gospodarzem w całej grupie gości.
- Moja wioska - stwierdziła krótko - jakieś gówno pod nią siedzi, to chcem obadać - dodała, maszerując bezceremonialnie przez całą uzbrojoną grupę i przechodząc pod otwartymi drzwiami, zupełnie ignorując Sharpa, który był zajęty szukaniem swojej szczęki gdzieś na podłodze.
Po kilku sekundach ciszy, głos klaczy odezwał się zza drzwi.
- Jeszcze dycham! Bohatery, idziecie?
Na szczęście, honor grupy uratowała Rain. Najemniczka była gotowa pójść przodem, mimo braku uzbrojenia czy pancerza. Sharp zerknął na klacz z uznaniem.
- Jak idziemy, to idziemy - podsumował, po czym spojrzał z powrotem na Star - nikt cię nie zmusza, żebyś poszła, ale możesz się tam przydać - dodał, wymownie. Jego ton jasno sugerował jego zdanie o pozostawianiu kucyków z własnej grupy bez wsparcia w obliczu niebezpieczeństwa.
Długie lata w biznesie karawaniarskim przekonały medyka, że lojalność grupy jest bardzo ważna. A mimo tego, że nie mieli ani wozów, ani ładunku, ani nawet bramina, wciąż stanowili karawanę. Jedną grupę.
Medyk spojrzał się na starszą klacz, stojącą za nimi. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, więc skinął na nią głową, zachęcając do wypowiedzi. Jakby nie patrzeć, była jedynym gospodarzem w całej grupie gości.
- Moja wioska - stwierdziła krótko - jakieś gówno pod nią siedzi, to chcem obadać - dodała, maszerując bezceremonialnie przez całą uzbrojoną grupę i przechodząc pod otwartymi drzwiami, zupełnie ignorując Sharpa, który był zajęty szukaniem swojej szczęki gdzieś na podłodze.
Po kilku sekundach ciszy, głos klaczy odezwał się zza drzwi.
- Jeszcze dycham! Bohatery, idziecie?
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.