17-04-2020, 01:28
Starweave od razu mimowolnie położyły się uszy, wielka rura od strzelby na adrenalinie czy nie, robiła wrażenie. Zwłaszcza gdy znajdowała się ona kilkanaście centymetrów od jej głowy. Ostre jak skalpel słowa ogiera również zrobiły swoje. Star cofnęła się o krok do tyłu. Nie myślała już o tym by zrobić coś głupiego. Ale nie wygasiła ona jeszcze swojej magii na wypadek, gdyby trzeba było rzucić inne zaklęcie. Myślała o przywołaniu swojej bańki. Ale strzelba medyka maiła dużą moc i idealny dystans do celu.
- Zdrajca. – Wysyczała. – To siebie samego powinieneś przed nim bronić. – W tym momencie zebra po raz kolejny zabrała głos, opowiadając jakim to był dobrym towarzyszem podróży przez cały ten czas. Starała się skupić swoją uwagę na Sharpie i jego broni. Ale maska hokejowa, która wysunęła się zza rogu, skutecznie odwróciła jej uwagę. I wtedy klacz to poczuła. Jej magia zniknęła, w głowie się zakręciło, a żarcie z wioski naprawdę było chujowe. Nim doszła do siebie, w czaszkę wiercił jej się kolejny ładunek magiczny.
Ocknęła się kilka sekund później. Fala doznań była tak krótka i tak intensywna, że nawet nie wiedziała, iż straciła przytomność. W ogóle nie wiedziała co się stało. Leżała na podłodze, czuła jej zimno, ale nie mogła się poruszyć. Przez krótką chwilę lodowaty strach ścisnął ją za gardło. Strach, że ona nie żyje. Czy to jest już koniec? Tak wyglądał koniec? Widziała Sharpa na podłodze i Blue leżącą koło niego. Czy ta zebra strzeliła mu w plecy? Co tu się do cholery wydarzyło. Wydawało jej się, że obraz powoli robi się coraz czarniejszy, tak jak w tych głupich opowiadaniach z książek. Leżała tak przez kilka chwil, lamentując nad swoim losem. Czuła łzy na swoim policzku, wraz z tym jak cicho mamrotała modlitwę do księżniczki Luny. Nic jednak więcej się z nią nie działo. Patrzyła na Sharpa widząc wszystko ostro i wyraźnie. Za to cały czas nie mogła się ruszyć ani też przywołać swojej magii.
Po chwili czasu dotarło do niej że musi być pod wpływem jakiegoś uroku, który najprawdopodobniej rzucała na nią zebra. Jakiejś parszywej magii, która powoli wysysa z niej życie i ciepło. A może to była tylko lodowata podłoga schronu. Musi się pozbierać, musi uciec. Starała się poruszyć za wszelką cenę, ale nie przynosiło to absolutnie żadnego efektu, jedynie ból w czole przybierał na silę. Postanowiła spróbować czegoś innego. Starała się przywołać swoją magię, lecz nie tak jak zawsze to robiła. Tylko odrobinę, niewielką ilość, za to skupiając się najlepiej jak potrafiła, wytężając wszystkie swe siły. Niewielka ilość energii magicznej pod dużym naporem, mogła zadziałać jak szpikulec do lodu, przełamując barierę i torując jej drogę do choć częściowego odzyskania kontroli nad jej rogiem. Wtedy być może mogła by pomyśleć nad jakimś zaklęciem rozpraszającym. A potem teleportować się stąd w jasną cholerę. O ile tylko starczy jej na to sił, a głowa jej nie eksploduje. Kolejny strumień łez popłynął z jej oczu, gdy ta walczyła zawzięcie. Nie mogła tu umrzeć. Nie teraz, nie w ten sposób.
- Zdrajca. – Wysyczała. – To siebie samego powinieneś przed nim bronić. – W tym momencie zebra po raz kolejny zabrała głos, opowiadając jakim to był dobrym towarzyszem podróży przez cały ten czas. Starała się skupić swoją uwagę na Sharpie i jego broni. Ale maska hokejowa, która wysunęła się zza rogu, skutecznie odwróciła jej uwagę. I wtedy klacz to poczuła. Jej magia zniknęła, w głowie się zakręciło, a żarcie z wioski naprawdę było chujowe. Nim doszła do siebie, w czaszkę wiercił jej się kolejny ładunek magiczny.
Ocknęła się kilka sekund później. Fala doznań była tak krótka i tak intensywna, że nawet nie wiedziała, iż straciła przytomność. W ogóle nie wiedziała co się stało. Leżała na podłodze, czuła jej zimno, ale nie mogła się poruszyć. Przez krótką chwilę lodowaty strach ścisnął ją za gardło. Strach, że ona nie żyje. Czy to jest już koniec? Tak wyglądał koniec? Widziała Sharpa na podłodze i Blue leżącą koło niego. Czy ta zebra strzeliła mu w plecy? Co tu się do cholery wydarzyło. Wydawało jej się, że obraz powoli robi się coraz czarniejszy, tak jak w tych głupich opowiadaniach z książek. Leżała tak przez kilka chwil, lamentując nad swoim losem. Czuła łzy na swoim policzku, wraz z tym jak cicho mamrotała modlitwę do księżniczki Luny. Nic jednak więcej się z nią nie działo. Patrzyła na Sharpa widząc wszystko ostro i wyraźnie. Za to cały czas nie mogła się ruszyć ani też przywołać swojej magii.
Po chwili czasu dotarło do niej że musi być pod wpływem jakiegoś uroku, który najprawdopodobniej rzucała na nią zebra. Jakiejś parszywej magii, która powoli wysysa z niej życie i ciepło. A może to była tylko lodowata podłoga schronu. Musi się pozbierać, musi uciec. Starała się poruszyć za wszelką cenę, ale nie przynosiło to absolutnie żadnego efektu, jedynie ból w czole przybierał na silę. Postanowiła spróbować czegoś innego. Starała się przywołać swoją magię, lecz nie tak jak zawsze to robiła. Tylko odrobinę, niewielką ilość, za to skupiając się najlepiej jak potrafiła, wytężając wszystkie swe siły. Niewielka ilość energii magicznej pod dużym naporem, mogła zadziałać jak szpikulec do lodu, przełamując barierę i torując jej drogę do choć częściowego odzyskania kontroli nad jej rogiem. Wtedy być może mogła by pomyśleć nad jakimś zaklęciem rozpraszającym. A potem teleportować się stąd w jasną cholerę. O ile tylko starczy jej na to sił, a głowa jej nie eksploduje. Kolejny strumień łez popłynął z jej oczu, gdy ta walczyła zawzięcie. Nie mogła tu umrzeć. Nie teraz, nie w ten sposób.