Rain rzuciła się na ghula. Jak łatwo było się domyślić, atakowanie gołymi kopytami przeciwnika uzbrojonego w naładowaną broń, choćby był to tylko zwykły pistolet, do tego w nie najlepszym stanie... nie opłacają się. Pocisk mógł trafić ją między oczy, powodując śmierć na miejscu. Mógł trafić w klatkę piersiową, powodując ciężkie obrażenia i prawdopodobnie śmierć. To, że trafił ją prosto w kolano prawej przedniej nogi dowodziło, że nieumarły kucyk był albo świetnym strzelcem, albo okropnym strzelcem z dużą ilością szczęścia.
Klacz upadła, a jej impet wyczerpał się gdy sunęła po żwirze, piachu i nieco większych kamykach. Nie trzeba chyba wspominać, że nie było to miłe doświadczenie. Aczkolwiek można też powiedzieć, że miała być wdzięczna: doświadczenie to nie było, mimo wszystko, śmiertelne.
- Zła decyzja - podsumował ghul. Rain poczuła się niezwykle dziwnie, gdy doświadczyła nietypowego zjawiska, czyli bycia unoszoną przez telekinezę jednorożca. Jednorożec ten mruknął dość głośno z wysiłku magicznego: podnoszenie innego kucyka nie było najłatwiejszym zadaniem.
Przeniósł ją w miarę szybko i położył na ziemi w prowizorycznym obozie jednoosobowym, rozłożonym za podniszczoną ścianą. Był on ułożony tak, by nie być widocznym z drogi. Ghul wyciągnął skądś jakąś szmatę, którą zawiązał kolano Rain, po czym zaczął robić użytek z liny, którą wciąż miał przy sobie. W pewnym momencie przed klaczą pojawiło się coś, co wyglądało na zwykłe, policyjne kajdanki... ozdobione złomem zebranym tu i tam.
White Staple podróżowała po tej części Pustkowi od kilku dni. Mimo opowiadań o opuszczonym schronie wojennym w czymś, co kiedyś było laskiem, nie wyglądało na to, by taki właśnie schron gdzieś tu był.
Nie narzekała w tej chwili, w przeciwieństwie do wielu innych, na brak zapasów, jednakowoż każdy czułby się sfrustrowany po poszukiwaniach czegoś, co najwyraźniej nie istniało.
W pewnym momencie na jej EFSie pojawiły się dwa niebieskie paski. Kierunek wskazywał, że postacie prawdopodobnie znajdują się za dość stromym wzgórzem, które równie dobrze można było nazwać sporą skałą.
Oczywiście zakładając, że są one na tym samym poziomie wysokości: główną wadą EFSa był brak wskaźnika dotyczącego wysokości śledzonego obiektu. Posiadacz PipBucka nie miał pojęcia, czy wróg jest pod nim, czy nad nim. Mimo tego, zaklęcie to było potężną pomocą.
Kierowana swoją wrodzoną ciekawością, klacz otoczyła wzgórze, stwierdzając, że wspinanie się na nie byłoby za dużym wysiłkiem i wymagałoby za dużo czasu.
Jej oczom ukazał się dość jednoznaczny widok. Widziała obozowisko ukryte między ścianą a dziwnym wzgórzem. W obozowisku, ghul z chorym uśmiechem zboczeńca był w trakcie dokładnego wiązania skutej w kajdanki klaczy kucyka ziemnego. Klacz miała kolano obwiązane brudną szmatą, która powoli bardziej czerwieniała. Wyglądała na przerażoną. Broń ghula leżała nieopodal niego, na czymś co pewnie kiedyś było śpiworem. Możliwe, że ponad 200-letniemu kucykowi służyło właśnie za to.
Sfrustrowana Starweave wrzuciła irytującą szkatułkę w ognisko. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. A nie była to dobra decyzja. Skrzyneczka zamigotała charakterystycznymi kolorowymi plamami naruszanego zaklęcia ochronnego. Nie było ono jednak zbyt silne, gdyż po krótkiej chwili kolorowe plamy zniknęły, a drewno zajęło się ogniem. Jako iż mechanicznie szkatułka nie była za mocna, szybko żywioł przeżarł się przez fizyczną osłonę. Gdy zawiodły wplecione w strukturę zaklęcia, po karawanie rozległ się głośny huk. Pechowym trafem zagłuszył on odgłos nieodległego wystrzału.
Szkatułka gwałtownie przerodziła się w grupę gorących, a czasem nawet płonących, odłamków. Na szczęście nie podróżowały one ze zbyt dużą prędkością, tak więc nie groziły nikomu... oprócz kucyka leżącego najbliżej ogniska, czyli Starweave właśnie. Gdyby nie nosiła ubrania, prawdopodobnie doświadczyłaby wielu niegroźnych, acz nieprzyjemnych poparzeń. Skoro jednak ubranie na sobie miała, nie stało jej się wiele, oprócz jednego czy dwóch dymiących kawałków drewna w grzywie, które jednakowoż nie uczyniły jej żadnej szkody.
Kompletnie inaczej sprawa się miała z zawartością skrzynki. Coś, raczej niewielkich gabarytów, wystrzeliło ze stosunkowo dużą prędkością z ogniska. Niefortunnie, na drodze dziwnego pocisku była Iron. Kryształowa kula, której przeznaczenie było oczywiste dla każdego, kto wiedział co to zapisywanie wspomnień, uderzyła ją w bok. Mocno, jednakowoż nie na tyle by coś złamać.
Jeżeli cokolwiek znajdowało się w szkatułce oprócz kuli, zniknęło wraz z eksplozją.
Sharp spojrzał krzywo na przybysza, jednakże opuścił broń. Schował ją do kabury, jednakowoż nie zapiął tejże. Nie był idiotą.
- A czy możemy przejść do momentu, w którym widzimy swoje twarze? - zapytał, dość ostro, jednak nie wrogo. Zanim zdążył doczekać się odpowiedzi, Blue wtrąciła się do rozmowy. I dobrze. Niech sobie z nim negocjuje - stwierdził w myślach. Nie miał najmniejszej ochoty na dyplomatyczny handel w tej chwili. Był głodny. Chciał położyć się koło ogniska, podgrzać tę cholerną fasolkę z puszki, a potem, ewentualnie, zająć się czymś pożyteczniejszym.
Sharp miał już wrócić do ogniska, gdy tajemniczy ogier odezwał się do niego.
- Sądzę natomiast że rzeczy których ja bym potrzebował są bardziej pospolite, no może z wyjątkiem jednej. - medyk spojrzał na przybysza pytającym wzrokiem.
- A co by to było? - zapytał się, na tyle uprzejmie na ile musiał, żeby nie zabrzmiało to jak "Wylot stąd, albo dostaniesz tylko trochę ołowiu. Gratis".
Ponownie, nie doczekał się odpowiedzi. Tym razem przerwał mu głośny huk ze strony ogniska. Odwrócił się odruchowo w stronę wybuchu, wyciągając, również odruchowo, broń z kabury. Gdy okazało się, że wybuchło coś w samym ognisku, nie raniąc za bardzo nikogo, schował broń.
- Co wyście nawrzucały do tego ogniska? - rzucił z dezaprobatą. Swojej winy nawet nie rozważał. Co jak co, on tam rzucił tylko trochę drewna. Drewno nie wybucha, prawda?
Odwrócił się z powrotem w stronę ogiera, wciąż czekając na odpowiedź.
Blue zabrała się do przeszukiwania zdobyczy ogiera. Klacz polowała na matrycę zaklęć. Pośród złomu zebranego przez przybysza, który najwyraźniej był zwykłym scavengerem, jak mówił, były głównie elementy silników, kilka prętów metalowych w dobrym stanie oraz wręcz przemysłowe ilości gwoździ, a nawet jeden odkurzacz. Matrycy tu widać nie było, tak więc jednorożec szukał dalej.
Jej poszukiwania nie trwały długo. Boginie wynagrodziły starania Blue miniaturowym terminalem. Miał może jedną czwartą wielkości zwykłego. Nie było żadnej gwarancji, że ustrojstwo działa: w końcu nawet matryce zaklęć mogły się zepsuć, mimo legendarnej wręcz wytrzymałości terminali. A samo rozkręcenie go też nie należałoby do łatwych, wyglądał on bowiem na zmontowany z jednej bryły metalu. Nie było widać ani jednej śrubki. Mimo wszystko, terminal niemalże na pewno zawierał jakąś matrycę zaklęć.
Blue ledwo zdążyła unieść terminal w swojej telekinezie, gdy za jej ogonem rozległ się głośny huk. Mimo przebywania daleko od ogniska, kucyk miał sporego pecha. Jeden z większych kawałków drewna, do tego płonący, poleciał prosto w nią. Trafił w jej ogon, powodując zajęcie się ogniem suchych włosów.
Klacz upadła, a jej impet wyczerpał się gdy sunęła po żwirze, piachu i nieco większych kamykach. Nie trzeba chyba wspominać, że nie było to miłe doświadczenie. Aczkolwiek można też powiedzieć, że miała być wdzięczna: doświadczenie to nie było, mimo wszystko, śmiertelne.
- Zła decyzja - podsumował ghul. Rain poczuła się niezwykle dziwnie, gdy doświadczyła nietypowego zjawiska, czyli bycia unoszoną przez telekinezę jednorożca. Jednorożec ten mruknął dość głośno z wysiłku magicznego: podnoszenie innego kucyka nie było najłatwiejszym zadaniem.
Przeniósł ją w miarę szybko i położył na ziemi w prowizorycznym obozie jednoosobowym, rozłożonym za podniszczoną ścianą. Był on ułożony tak, by nie być widocznym z drogi. Ghul wyciągnął skądś jakąś szmatę, którą zawiązał kolano Rain, po czym zaczął robić użytek z liny, którą wciąż miał przy sobie. W pewnym momencie przed klaczą pojawiło się coś, co wyglądało na zwykłe, policyjne kajdanki... ozdobione złomem zebranym tu i tam.
White Staple podróżowała po tej części Pustkowi od kilku dni. Mimo opowiadań o opuszczonym schronie wojennym w czymś, co kiedyś było laskiem, nie wyglądało na to, by taki właśnie schron gdzieś tu był.
Nie narzekała w tej chwili, w przeciwieństwie do wielu innych, na brak zapasów, jednakowoż każdy czułby się sfrustrowany po poszukiwaniach czegoś, co najwyraźniej nie istniało.
W pewnym momencie na jej EFSie pojawiły się dwa niebieskie paski. Kierunek wskazywał, że postacie prawdopodobnie znajdują się za dość stromym wzgórzem, które równie dobrze można było nazwać sporą skałą.
Oczywiście zakładając, że są one na tym samym poziomie wysokości: główną wadą EFSa był brak wskaźnika dotyczącego wysokości śledzonego obiektu. Posiadacz PipBucka nie miał pojęcia, czy wróg jest pod nim, czy nad nim. Mimo tego, zaklęcie to było potężną pomocą.
Kierowana swoją wrodzoną ciekawością, klacz otoczyła wzgórze, stwierdzając, że wspinanie się na nie byłoby za dużym wysiłkiem i wymagałoby za dużo czasu.
Jej oczom ukazał się dość jednoznaczny widok. Widziała obozowisko ukryte między ścianą a dziwnym wzgórzem. W obozowisku, ghul z chorym uśmiechem zboczeńca był w trakcie dokładnego wiązania skutej w kajdanki klaczy kucyka ziemnego. Klacz miała kolano obwiązane brudną szmatą, która powoli bardziej czerwieniała. Wyglądała na przerażoną. Broń ghula leżała nieopodal niego, na czymś co pewnie kiedyś było śpiworem. Możliwe, że ponad 200-letniemu kucykowi służyło właśnie za to.
Sfrustrowana Starweave wrzuciła irytującą szkatułkę w ognisko. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. A nie była to dobra decyzja. Skrzyneczka zamigotała charakterystycznymi kolorowymi plamami naruszanego zaklęcia ochronnego. Nie było ono jednak zbyt silne, gdyż po krótkiej chwili kolorowe plamy zniknęły, a drewno zajęło się ogniem. Jako iż mechanicznie szkatułka nie była za mocna, szybko żywioł przeżarł się przez fizyczną osłonę. Gdy zawiodły wplecione w strukturę zaklęcia, po karawanie rozległ się głośny huk. Pechowym trafem zagłuszył on odgłos nieodległego wystrzału.
Szkatułka gwałtownie przerodziła się w grupę gorących, a czasem nawet płonących, odłamków. Na szczęście nie podróżowały one ze zbyt dużą prędkością, tak więc nie groziły nikomu... oprócz kucyka leżącego najbliżej ogniska, czyli Starweave właśnie. Gdyby nie nosiła ubrania, prawdopodobnie doświadczyłaby wielu niegroźnych, acz nieprzyjemnych poparzeń. Skoro jednak ubranie na sobie miała, nie stało jej się wiele, oprócz jednego czy dwóch dymiących kawałków drewna w grzywie, które jednakowoż nie uczyniły jej żadnej szkody.
Kompletnie inaczej sprawa się miała z zawartością skrzynki. Coś, raczej niewielkich gabarytów, wystrzeliło ze stosunkowo dużą prędkością z ogniska. Niefortunnie, na drodze dziwnego pocisku była Iron. Kryształowa kula, której przeznaczenie było oczywiste dla każdego, kto wiedział co to zapisywanie wspomnień, uderzyła ją w bok. Mocno, jednakowoż nie na tyle by coś złamać.
Jeżeli cokolwiek znajdowało się w szkatułce oprócz kuli, zniknęło wraz z eksplozją.
Sharp spojrzał krzywo na przybysza, jednakże opuścił broń. Schował ją do kabury, jednakowoż nie zapiął tejże. Nie był idiotą.
- A czy możemy przejść do momentu, w którym widzimy swoje twarze? - zapytał, dość ostro, jednak nie wrogo. Zanim zdążył doczekać się odpowiedzi, Blue wtrąciła się do rozmowy. I dobrze. Niech sobie z nim negocjuje - stwierdził w myślach. Nie miał najmniejszej ochoty na dyplomatyczny handel w tej chwili. Był głodny. Chciał położyć się koło ogniska, podgrzać tę cholerną fasolkę z puszki, a potem, ewentualnie, zająć się czymś pożyteczniejszym.
Sharp miał już wrócić do ogniska, gdy tajemniczy ogier odezwał się do niego.
- Sądzę natomiast że rzeczy których ja bym potrzebował są bardziej pospolite, no może z wyjątkiem jednej. - medyk spojrzał na przybysza pytającym wzrokiem.
- A co by to było? - zapytał się, na tyle uprzejmie na ile musiał, żeby nie zabrzmiało to jak "Wylot stąd, albo dostaniesz tylko trochę ołowiu. Gratis".
Ponownie, nie doczekał się odpowiedzi. Tym razem przerwał mu głośny huk ze strony ogniska. Odwrócił się odruchowo w stronę wybuchu, wyciągając, również odruchowo, broń z kabury. Gdy okazało się, że wybuchło coś w samym ognisku, nie raniąc za bardzo nikogo, schował broń.
- Co wyście nawrzucały do tego ogniska? - rzucił z dezaprobatą. Swojej winy nawet nie rozważał. Co jak co, on tam rzucił tylko trochę drewna. Drewno nie wybucha, prawda?
Odwrócił się z powrotem w stronę ogiera, wciąż czekając na odpowiedź.
Blue zabrała się do przeszukiwania zdobyczy ogiera. Klacz polowała na matrycę zaklęć. Pośród złomu zebranego przez przybysza, który najwyraźniej był zwykłym scavengerem, jak mówił, były głównie elementy silników, kilka prętów metalowych w dobrym stanie oraz wręcz przemysłowe ilości gwoździ, a nawet jeden odkurzacz. Matrycy tu widać nie było, tak więc jednorożec szukał dalej.
Jej poszukiwania nie trwały długo. Boginie wynagrodziły starania Blue miniaturowym terminalem. Miał może jedną czwartą wielkości zwykłego. Nie było żadnej gwarancji, że ustrojstwo działa: w końcu nawet matryce zaklęć mogły się zepsuć, mimo legendarnej wręcz wytrzymałości terminali. A samo rozkręcenie go też nie należałoby do łatwych, wyglądał on bowiem na zmontowany z jednej bryły metalu. Nie było widać ani jednej śrubki. Mimo wszystko, terminal niemalże na pewno zawierał jakąś matrycę zaklęć.
Blue ledwo zdążyła unieść terminal w swojej telekinezie, gdy za jej ogonem rozległ się głośny huk. Mimo przebywania daleko od ogniska, kucyk miał sporego pecha. Jeden z większych kawałków drewna, do tego płonący, poleciał prosto w nią. Trafił w jej ogon, powodując zajęcie się ogniem suchych włosów.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.