02-08-2013, 16:24
Starszy najemnik skinął głową w niemym podziękowaniu na słowa Xandera, po czym zniknął pod wozem, widocznie zmuszając się do spokojnych, a nie panikarskich ruchów. Nie było zaskoczeniem, że chciał ponownie dołączyć do Cale'a. Zwłaszcza, że sytuacja po za jego nietypową kryjówką zaczynała wyglądać nieciekawie.
Sharp obserwował zamaskowanego gościa gdy ten się obracał, szczególną uwagę poświęcając temu, czy nie ma zamiaru zaatakować. Byłoby to głupotą, ale głupich nie brakowało. Zwłaszcza scavengerów - stwierdził w myślach.
Nie był nastawiony wrogo do scavengerów. Koniec końców, to między innymi dzięki nim karawany miały czym handlować... a on miał kogo łatać na stole operacyjnym. Przez lata najczęstszymi jego pacjentami byli scavengerzy, którzy przez swoją głupotę zapuścili się w miejsca w których nie powinno się przebywać bez opancerzonego wsparcia i cudem uszli z życiem. Uważał ich za prymitywny, ale na tę chwilę konieczny element swoistej piramidy handlowej Pustkowi.
- Co ja tutaj odwalam? Staram się pomóc. A ty to co? Latasz z tą swoją pukaweczką i celujesz do mnie - usłyszał medyk. Spojrzał na Xandera wzrokiem, który wyrażał jedynie "czyżby?".
Odpowiedź młodego ogiera była typowa dla nieobytego prymitywa zwącego się "scavengerem". Dla typu kucyka, który preferował towarzystwo przedwojennych ruin i mutantów nad inne kuce.
Gdy był w sytuacji podbramkowej, atakował. I taki właśnie wyraz agresji Sharp miał przed sobą. A przynajmniej tak to interpretował.
Kucyk splunął mu pod nogi. Jednorożec poczuł ukłucie gniewu. Jak łatwo byłoby teraz pociągnąć za spust i skończyć z nim... Sharp zdołał się opanować, choć nie należało to do łatwych zadań. Nie było sensu w zabijaniu kucyka. Nie zrobił nic złego. Ba, biorąc pod uwagę reakcję jednego z najemników (Gdzie się podział drugi, do cholery?), zamaskowany scavenger faktycznie próbował im pomóc w jakiś sposób. Niezależnie o jakiej pomocy mówimy.
Wypuścił powietrze z nosa. Przy odrobinie dobrej woli, można to było uznać ze westchnięcie. Umieścił kurek z powrotem w pozycji spoczynku i lekko opuścił broń. Owszem, przy użyciu odpowiedniej siły wciąż można było z niej szybko wystrzelić, aczkolwiek gest ten jednoznacznie wyrażał, że ma zamiar rozmawiać, a nie strzelać.
- Przychodzisz do mojej karawany - powiedział, powoli, chłodnym głosem. Medyk wiedział, że przedstawienie się jako przywódca może mieć złe konsekwencje, ale jakoś nie widział, kto inny miałby przejąć dowodzenie.
- Nie przedstawiasz się, ba, nie pokazujesz twarzy. I oczekujesz, że pozwolę ci grzebać przy którymś z wozów nie wiedząc, jakie masz zamiary? - dodał. Mówił spokojnie, jednakowoż pod żadnym względem nie ciepło. Przybysz zapewne doskonale wiedział, jeśli nie był idiotą, że w karawanie nie ma nikogo, kto by mu ufał. Każdy kto na Pustkowiach był dłużej niż tydzień wie, że ufność prowadzi w prostej linii do poważnych kłopotów. Aczkolwiek dobitne przypomnienie o tym młodemu ogierowi wydawało się dobrą opcją.
Sharp obserwował zamaskowanego gościa gdy ten się obracał, szczególną uwagę poświęcając temu, czy nie ma zamiaru zaatakować. Byłoby to głupotą, ale głupich nie brakowało. Zwłaszcza scavengerów - stwierdził w myślach.
Nie był nastawiony wrogo do scavengerów. Koniec końców, to między innymi dzięki nim karawany miały czym handlować... a on miał kogo łatać na stole operacyjnym. Przez lata najczęstszymi jego pacjentami byli scavengerzy, którzy przez swoją głupotę zapuścili się w miejsca w których nie powinno się przebywać bez opancerzonego wsparcia i cudem uszli z życiem. Uważał ich za prymitywny, ale na tę chwilę konieczny element swoistej piramidy handlowej Pustkowi.
- Co ja tutaj odwalam? Staram się pomóc. A ty to co? Latasz z tą swoją pukaweczką i celujesz do mnie - usłyszał medyk. Spojrzał na Xandera wzrokiem, który wyrażał jedynie "czyżby?".
Odpowiedź młodego ogiera była typowa dla nieobytego prymitywa zwącego się "scavengerem". Dla typu kucyka, który preferował towarzystwo przedwojennych ruin i mutantów nad inne kuce.
Gdy był w sytuacji podbramkowej, atakował. I taki właśnie wyraz agresji Sharp miał przed sobą. A przynajmniej tak to interpretował.
Kucyk splunął mu pod nogi. Jednorożec poczuł ukłucie gniewu. Jak łatwo byłoby teraz pociągnąć za spust i skończyć z nim... Sharp zdołał się opanować, choć nie należało to do łatwych zadań. Nie było sensu w zabijaniu kucyka. Nie zrobił nic złego. Ba, biorąc pod uwagę reakcję jednego z najemników (Gdzie się podział drugi, do cholery?), zamaskowany scavenger faktycznie próbował im pomóc w jakiś sposób. Niezależnie o jakiej pomocy mówimy.
Wypuścił powietrze z nosa. Przy odrobinie dobrej woli, można to było uznać ze westchnięcie. Umieścił kurek z powrotem w pozycji spoczynku i lekko opuścił broń. Owszem, przy użyciu odpowiedniej siły wciąż można było z niej szybko wystrzelić, aczkolwiek gest ten jednoznacznie wyrażał, że ma zamiar rozmawiać, a nie strzelać.
- Przychodzisz do mojej karawany - powiedział, powoli, chłodnym głosem. Medyk wiedział, że przedstawienie się jako przywódca może mieć złe konsekwencje, ale jakoś nie widział, kto inny miałby przejąć dowodzenie.
- Nie przedstawiasz się, ba, nie pokazujesz twarzy. I oczekujesz, że pozwolę ci grzebać przy którymś z wozów nie wiedząc, jakie masz zamiary? - dodał. Mówił spokojnie, jednakowoż pod żadnym względem nie ciepło. Przybysz zapewne doskonale wiedział, jeśli nie był idiotą, że w karawanie nie ma nikogo, kto by mu ufał. Każdy kto na Pustkowiach był dłużej niż tydzień wie, że ufność prowadzi w prostej linii do poważnych kłopotów. Aczkolwiek dobitne przypomnienie o tym młodemu ogierowi wydawało się dobrą opcją.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.