11-09-2013, 18:51
Kucyk wpatrywał się w Starweave, słuchając uważnie. Łzy cały czas spływały z jego oczu, ale próbował się skupić i poradzić sobie z atakiem paniki, który uderzył go chwilkę wcześniej. Nie wychodziło mu to za dobrze, ale wciąż lepiej niż wcześniejsze próby.
Skończyło się na tym, że mniej-więcej zrozumiał, o co chodziło klaczy, oraz udało mu się uspokoić oddech, co zmniejszyło w jakimś stopniu ilość nieprzyjemnych zapachów w pomieszczeniu. Nie o wiele, nie nawet o tyle, by to było wyczuwalne, ale przynajmniej Starweave nie otrzymywała kolejnych dawek z taką częstotliwością. Oczywiście, w tej chwili już tego nie czuła, ale to zawsze coś... prawda?
Gdy klacz wspomniała o "puszczeniu wolno", tak wytrzeszczył oczy, że Sharp, siedzący z tyłu, a niewidoczny dla jeńca, miał uzasadnione obawy, że będzie musiał wspomniane oczy łapać i umieszczać z powrotem w oczodołach, gdy już wypadną. Na szczęście nic takiego się nie stało, a bandyta po chwili przyjął mniej grożący utratą wzroku wyraz twarzy.
Sam leżący zaś nie wiedział już, co ma myśleć. Z jednej strony niemożliwym było, żeby ot tak go puścili wolno, z drugiej zaś wyglądało na to, że klacz mówi szczerze. Jednorożec, starając się myśleć nieco spokojniej i sprawniej, doszedł do wniosku, że nawet gdy mu nie uwierzą, nie ma nic do stracenia, a jego słowa mogą uczynić coś dobrego. Chciał westchnąć, ale nie wyszło mu, gdy znowu zaczął płakać.
Skinął głową lekko.
- Nie wiem jak... jak za-zacząć - jednak mimo wszystko jakoś zaczął, cicho, jąkając się i drżącym głosem - zostaliśmy porwani, o-oni wy... użyli nas jako m-mięsa armatniego - jego głos co chwilę się załamywał, a sam on cały się trząsł, ale dalej mówił, choć z widocznym wysiłkiem. Wziął głęboki oddech, a potem drugi. Niewiele to dało, ale przestał się aż tak trząść. Nie miał zamiaru tak się załamać, ale nie mógł z tym nic zrobić.
- P-przepraszam, że strzelałem w ciebie... n-nie mieliśmy nawet mieć b-broni... czy k-toś jeszcze p-przeżył? - zapytał, ponownie tym samym, słabym, głosem. W jego ostatnich słowach słychać było rozpacz i ledwo słyszalną nutkę nadziei. Znikomej.
Pod włazem nie było widać wiele. Wątłe promienie światła jakimś cudem przebijające się przez barierę chmur ukazywały jedynie początek drabinki, zachowanej w całkiem dobrym stanie, oraz przejście, na tyle szerokie, żeby kucyk mógł bezproblemowo zejść w dół... albo i wejść na górę. Niestety, klacz nie mogła dostrzec jak głębokie jest przejście. Ze środka nie było nic słychać. Wyglądało na to, że bez jakiegoś źródła światła się nie obędzie.
Skończyło się na tym, że mniej-więcej zrozumiał, o co chodziło klaczy, oraz udało mu się uspokoić oddech, co zmniejszyło w jakimś stopniu ilość nieprzyjemnych zapachów w pomieszczeniu. Nie o wiele, nie nawet o tyle, by to było wyczuwalne, ale przynajmniej Starweave nie otrzymywała kolejnych dawek z taką częstotliwością. Oczywiście, w tej chwili już tego nie czuła, ale to zawsze coś... prawda?
Gdy klacz wspomniała o "puszczeniu wolno", tak wytrzeszczył oczy, że Sharp, siedzący z tyłu, a niewidoczny dla jeńca, miał uzasadnione obawy, że będzie musiał wspomniane oczy łapać i umieszczać z powrotem w oczodołach, gdy już wypadną. Na szczęście nic takiego się nie stało, a bandyta po chwili przyjął mniej grożący utratą wzroku wyraz twarzy.
Sam leżący zaś nie wiedział już, co ma myśleć. Z jednej strony niemożliwym było, żeby ot tak go puścili wolno, z drugiej zaś wyglądało na to, że klacz mówi szczerze. Jednorożec, starając się myśleć nieco spokojniej i sprawniej, doszedł do wniosku, że nawet gdy mu nie uwierzą, nie ma nic do stracenia, a jego słowa mogą uczynić coś dobrego. Chciał westchnąć, ale nie wyszło mu, gdy znowu zaczął płakać.
Skinął głową lekko.
- Nie wiem jak... jak za-zacząć - jednak mimo wszystko jakoś zaczął, cicho, jąkając się i drżącym głosem - zostaliśmy porwani, o-oni wy... użyli nas jako m-mięsa armatniego - jego głos co chwilę się załamywał, a sam on cały się trząsł, ale dalej mówił, choć z widocznym wysiłkiem. Wziął głęboki oddech, a potem drugi. Niewiele to dało, ale przestał się aż tak trząść. Nie miał zamiaru tak się załamać, ale nie mógł z tym nic zrobić.
- P-przepraszam, że strzelałem w ciebie... n-nie mieliśmy nawet mieć b-broni... czy k-toś jeszcze p-przeżył? - zapytał, ponownie tym samym, słabym, głosem. W jego ostatnich słowach słychać było rozpacz i ledwo słyszalną nutkę nadziei. Znikomej.
Pod włazem nie było widać wiele. Wątłe promienie światła jakimś cudem przebijające się przez barierę chmur ukazywały jedynie początek drabinki, zachowanej w całkiem dobrym stanie, oraz przejście, na tyle szerokie, żeby kucyk mógł bezproblemowo zejść w dół... albo i wejść na górę. Niestety, klacz nie mogła dostrzec jak głębokie jest przejście. Ze środka nie było nic słychać. Wyglądało na to, że bez jakiegoś źródła światła się nie obędzie.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.