Starweave przez moment wydawała się zmieszana reakcją medyka. Najwyraźniej nie był on w nastroju na jej gierki, lub po prostu nie przepadał za nimi. Wygarnął on do klaczy zapytanie tak bezpośrednie, że aż Star na moment straciła głowę i nie była pewna jak powinna do dalej potoczyć. Możliwości było dużo. Taka reakcja była jak najbardziej na kopytko jednoróżki. Mogła ona dalej się z nim bawić i najpewniej sprowadzić tym samym do punktu w którym całkowicie się zagubi. Przekręcić jego pytanie tak, by był zmuszony sam poszukać na nie odpowiedzi. I na koniec całkowicie zamotać. Miała ona do tego całą gammę przeróżnych sztuczek i trików.
- Więc ja powinnam ci chyba obiecać, że nie obudzisz się nagi bez ekwipunku gdzieś na środku pustkowia. Co? – Powiedziała klacz uśmiechając się teraz znacznie bardziej, a nawet szyderczo. Przez chwilę ponownie zaczęła się zastanawiać nad tym, czego tak naprawdę mógłby on od niej chcieć. ”Jeżeli on myśli, że nie będę pilnować swojego ogona, oraz powalę mu swobodnie pokierować tą karawaną i po swojemu rozdzielić z niej zyski, to jest skończonym naiwniakiem.”
Ogier zatrzymał się i spojrzał ze zrezygnowaniem i nutą zniecierpliwienia na klacz. Ponownie, unikała odpowiedzi i na pytanie reagowała kolejnym pytaniem. Była to irytująca część jej gry. Nie rozumiał tylko, po co chciała grać. Byli po tej samej stroni. Musieli po pierwsze przeżyć, a dopiero potem zajmować się tak przyziemnymi rzeczami, jak zyski z towaru.
Jednakowoż klacz najwyraźniej tego nie pojmowała. Typ kupca, który nigdy walki nie widział. Który nigdy nie był postawiony wobec poważnego, moralnego dylematu. Albo po prostu było mu wszystko jedno. Nie wiedział, co Blue widziała w tej klaczy, żeby twierdzić, że jest dobra i warta zaufania.
Sam wiedział jednak jedno - z minuty na minutę odczuwał coraz mniejszą sympatię dla atramentowej.
Spojrzał na nią wzrokiem normalnie zarezerwowanym dla kucyków, które były wyjątkowo uparte w swojej odporności na wiedzę i rozumienie sytuacji.
- Nie, nie to powinnaś mi obiecać. Powinnaś mi obiecać, że dołożysz wszelkich starań, żeby ta grupa przetrwała. Że nie doprowadzisz ani nie pozwolisz nikomu doprowadzić do rozpadu, który niechybnie oznaczałby śmierć nas wszystkich. Nie chodzi tu o twoje ukochane kapsle i podział zysków. Tu chodzi o nasze życie. - słowo "kapsle" wypowiedział z wielkim obrzydzeniem. Przekrzywił głowę w geście zapytania, czekając na odpowiedź.
Blue normalnie nie myliła się w ocenie kucyków. Nie wiedział, co teraz się stało, ale miał nieodparte wrażenie, że jej wcześniejsze słowa były poważną pomyłką.
Wraz z tym jak Star kontynuowała swoją zabawę, ogier został jeszcze bardziej wyprowadzony równowagi. A to świadczyło bardzo niedobrze. Raz o Star, bo robiła coś czego w obecnej sytuacji robić nie powinna. Dwa o Sharpie, bo nie był w stanie jasno i konkretnie przekazać klaczy czego od niej oczekuje. Taki kucyk jako przywódca otwierał przed jednoróżką wiele możliwości. Na przykład możliwość dosłownego wdrapania mu się na głowę i zasłonięcia oczu ogonem. Ale nie o to teraz w tym wszystkim chodziło.
Starweave spuściła tylko swoją głowę, potrząsając nią lekko i wydając przy tym zmęczone westchnienie. Po chwili podniosła ją nieznacznie i spojrzała na medyka z za swojej grzywy. A zaraz po tym mocno nią szarpnęła, odrzucając włosy do tyłu i przywracając sobie normalna postawę.
- Powiedz mi po co ta cała rozmowa? Boisz się mnie? – Zapytała robiąc dwa kroki w jego stronę. – Boisz się małej Starweave? Tak bardzo, że aż potrzebujesz obietnicy iż nie zrobi ci krzywdy. Więc formujesz pytania. Tylko po co? Przecież odpowiedzi są już gotowe. – Powiedziała pewnie, robiąc krótka przerwę. – Zarzucasz mi, że nie będę się troszczyć o inne kucyki. Chociaż widziałeś mnie niosącą rannego Hilo. Widziałeś i rozmawiałeś ze mną jakiś czas później na wozie. Widziałeś jak pomagałam formować obóz. Widziałeś jak potraktowałam Iron. Widziałeś mnie razem z Blue. Oddałam Rainfall szampon. Pomagałam jej przy siodle bojowym. Byłeś też światkiem jak potraktowałam White, wcześniej i chwilę temu przy ognisku. Pamiętasz jaka byłam wściekłą za jej tragiczny stan? – Skończyła jednoróżka głosem lekko poddenerwowanym.
- Jak dla mnie dostałeś już dość odpowiedzi. – Powiedziała zmniejszając dystans do minimum, patrząc mu prosto w oczy. – Tak więc przestań zachowywać się jak źrebak i przejdź do rzeczy jeśli faktycznie chcesz o czymś porozmawiać. – Wycedziła Klacz tak jakby obrażona, po czym minęła ogiera i tym razem pierwsza wznowiła patrol, udając się przodem.
Medyk nie odrywał wzroku od klaczy, gdy ta kontynuowała swój monolog. Próbował sam sobie odpowiedzieć na jej pytania. Po co była ta rozmowa? Chciał więcej o niej wiedzieć, ale po co? Czemu podświadomie uznał, że musi ją przesłuchać, pomimo posiadania dowodów na to, że w jakiś sposób zależy jej na reszcie.
Chociaż nie. Wiedział, czemu zaczął tę rozmowę.
Nie dał Starweave kontynuować patrolu. Zatrzymał się tuż przed nią i, korzystając z niewielkiej przewagi wzrostu, spojrzał w dół prosto w oczy klaczy.
- Mylisz się. Widziałem takich jak ty. Widziałem kuce pomagające innym, życzliwe i uśmiechnięte. Żyjące całe dni pośród nas tylko po to, żeby wprowadzić nas w pułapkę i próbować wszystkich zabić - powiedział chłodnym tonem, równie zimnym spojrzeniem wpatrując się w oczy "małej Starweave". Próbował przy tym ignorować wspomnienia pewnej bardzo bolesnej zdrady napływające mu do głowy - aktorstwo jest prostym rzemiosłem dla kupca - dokończył, po czym dodał, nieco cieplejszym już tonem - co za tym idzie, uważam za konieczne poznanie osób, z którymi będę pracował. Zwłaszcza, gdy sprawa jest tak delikatna i niebezpieczna jak tutaj.
Myślał nad dodaniem czegoś jeszcze. Myślał o wielu rzeczach. W tym o takich, które nie miałyby szans powodzenia. Jak po prostu wydanie jej rozkazu. To mogło działać, gdy był najstarszym stażem chirurgiem w klinice. Ale nie tu.
Wrócił do rutyny patrolu, uznając kontrolę całego obszaru wokół obozu za ważniejszą niż dalsze utarczki słowne z klaczą. Nie była głupia i wolałby ją mieć po swojej stronie... ale miał pewne wątpliwości co do szans powodzenia takiego scenariusza.
Klacz pewna była, że rozegra to po swojemu, ale ku jej zaskoczeniu ogier zaszedł jej drogę i nie pozwolił wypiąć się na niego ogonem . Przez pierwsze kilka sekund reakcja i spojrzenie Sharpa zrobiły na Starweave wrażenie. Ale wraz z tym jak mówił on dalej a klacz słuchała, wszystko to po chwili straciło moc. Było to spowodowane mniej więcej tym, że ogier przez cały czas naciskał na tą samą jedną kwestię. Atramentowa przybrała smutny, zrezygnowany wyraz pyszczka. Po raz kolejny westchnęła tym razem już jednak lekko, po czym przemówił jej naturalny łagodny ton, wraz z tym jak zrównała się z drugim kucykiem.
- Czego ty tak naprawę chcesz ode mnie Sharp? Lojalności? Zaufania? Przecież wiesz, że nie mogę ci tego obiecać. Nikt nie może. To ty sam musisz odpowiedzieć sobie na ile możesz komuś zaufać. Ja za ciebie tego zrobić nie mogę, nie potrafię. – Powiedziała Star, potrząsając charakterystycznie głową pod sam koniec zdania.
- Ty jesteś medykiem. Na pewno nie jeden raz zdarzyło ci się być częścią chwili, od której zależeć mogło czyjeś istnienie. Czas w którym miałeś absolutną władzę nad czyimś życiem. Mogłeś wpłynąć na to czy lada moment się skończy, czy będzie trwać dalej. Byłeś wtedy o krok od czyjegoś życia i śmierci. – Mówiła Starweave patrząc mu prosto w oczy. - Ja nigdy nie byłam nawet blisko.
Ogier nie zwolnił, gdy Star ponownie zaczęła mówić, tym razem schodząc nieco z tonu. Wyglądało na to, że konfrontacja się zakończyła i można przejść do normalnej rozmowy. Pytanie tylko brzmiało: jak normalnej?
Zwrócił wzrok na klacz, nie zatrzymując się. Ta akurat spojrzała mu prosto w oczy.
Spokojnie wysłuchał, co miała do powiedzenia. Jej słowa były jednak nieprawdziwe. Nie wiedział, czy grała, czy mówiła nieprawdę z niewiedzy, ale fakt był faktem.
- Mylisz się - odezwał się, oderwawszy wzrok od klaczy - Jesteś tak blisko codziennie. Jesteś tak blisko, gdy jesz z kimś posiłek. Jesteś tak blisko, gdy pełnisz wartę. Jesteś tak blisko spędzając noc w osadzie na szlaku. Jesteś tak blisko teraz, rozmawiając ze mną. Nosisz przy sobie naładowaną broń, Star. A to oznacza, że w każdej chwili możesz zakończyć życie niczego nie spodziewającego się kucyka - mówił głosem pozbawionym emocji, patrząc w ciemność. Przerwał na kilka sekund, by waga jego słów została rozpoznana przez rozmówczynię. Westchnął głęboko.
- Masz też rację - odezwał się już bardziej naturalnym głosem - masz całkowitą rację, nikt nie może za nikogo decydować o zaufaniu. Dlatego proszę cię, abyś zdecydowała o swoim.
Starweave słuchała medyka nie za bardzo rozumiejąc jego ostatnie słowa. Odczekała chwilę formując w myślach odpowiedz, by spróbować udzielić mu możliwie jak najlepszej.
- Niczego nie dostrzegasz Sharp. Owszem mogę zakończyć życie, każdy głupiec na pustkowiach to potrafi.– Powiedziała Star w odpowiedzi na jego wcześniejsze słowa. - Pytanie jednak brzmi co zrobić by je ocalić. Jak ratować życia nie mając nic wspólnego z zawodem do tego przeznaczonym. Ty leczysz. Najemnik może chronić, kucharz nakarmić, technik naprawi urządzenie, które wpompuje na powierzchnie świeżą wodę. Komputerowiec nastawi wieżyczki, które zabiją kreatury podchodzące w nocy do miasteczka. A jeszcze inny kucyk zaprawni im wszystkim schronienie, dbając o budynek i jego wyposarzenie.
- Lecz co ja mogę? Wszyscy te kucyki mają zawód, który pozwala jednoznacznie opowiedzieć się po którejś ze stron. Ja natomiast nie. Ja nie dam ci gwarancji, że sprzedana przeze mnie broń nie uśmierci jakiegoś niewinnego kucyka. Nie mam gwarancji, że chemikalia które sprzedałam miesiąc temu, nie posłużą do stworzenia trucizny. Ja nie jestem w stanie jednoznacznie opowiedzieć się po jednej ze stron.
Zrobiła krótką przerwę patrząc mu głęboko w oczy tak jak przedtem. - Na tym polega bycie mną Sharp. Dlatego też nie mogę dać ci żadnej gwarancji.
Medyk słuchał uważnie, co klacz ma mu do powiedzenia. Jakby nie patrzeć, jej słowa miały sens, i to duży. Mógłby się spierać w paru punktach, mógłby dalej ciągnąć dyskusję... ale powód ku temu przestał istnieć. Otrzymał to, co otrzymać chciał: szczerą odpowiedź i wgląd w perspektywę handlarki.
Ten kucyk byłby o wiele lepszym kandydatem na przywódcę karawany niż on sam. Ogier doskonale o tym wiedział. Prawdopodobnie pokierowałaby się zimną kalkulacją i nawet bliżej nie rozważała przyjścia na pomoc osadzie, do której mieli zmierzać... Ale nie mógł oddać jej dowództwa. Tak szybko jak taka myśl w ogóle pojawiła się w jego głowie, zdusił ją i wyrzucił z biletem w jedną stronę do Hoofingtonu. Czasem trzeba było zrobić rzecz właściwą, a nie opłacalną.
Musiał jednak coś powiedzieć.
- Star, przez większość swojego życia leczyłem innych za kapsle. Nigdy nie mam pewności, czy osoba którą leczę nie wyjdzie z kliniki zabić kogoś niewinnego. Może i mam większą możliwość manewru niż kupiec, ale nie ma nikogo, kto mógłby stuprocentowo powiedzieć, że jest po stronie dobra. Nie, kiedy pełnego dobra po prostu nie ma - przerwał i spojrzał w ziemię, kręcąc głową.
- Przyznam, gwarancja byłaby najlepsza - kontynuował po podniesieniu głowy - ale rozumiem, czemu nie możesz mi jej dać. Za to musimy doprowadzić to - wskazał rogiem na wozy - do celu i spieniężyć towar, żeby osiągnąć jakieś zyski z tej paskudnej sytuacji. Zgadzasz się ze mną? - zakończył, podczas wypowiadania ostatniego zdania patrząc prosto w oczy klaczy. Na tyle, na ile było to możliwe idąc cały czas wokół obozu, rzecz jasna.
- Więc ja powinnam ci chyba obiecać, że nie obudzisz się nagi bez ekwipunku gdzieś na środku pustkowia. Co? – Powiedziała klacz uśmiechając się teraz znacznie bardziej, a nawet szyderczo. Przez chwilę ponownie zaczęła się zastanawiać nad tym, czego tak naprawdę mógłby on od niej chcieć. ”Jeżeli on myśli, że nie będę pilnować swojego ogona, oraz powalę mu swobodnie pokierować tą karawaną i po swojemu rozdzielić z niej zyski, to jest skończonym naiwniakiem.”
Ogier zatrzymał się i spojrzał ze zrezygnowaniem i nutą zniecierpliwienia na klacz. Ponownie, unikała odpowiedzi i na pytanie reagowała kolejnym pytaniem. Była to irytująca część jej gry. Nie rozumiał tylko, po co chciała grać. Byli po tej samej stroni. Musieli po pierwsze przeżyć, a dopiero potem zajmować się tak przyziemnymi rzeczami, jak zyski z towaru.
Jednakowoż klacz najwyraźniej tego nie pojmowała. Typ kupca, który nigdy walki nie widział. Który nigdy nie był postawiony wobec poważnego, moralnego dylematu. Albo po prostu było mu wszystko jedno. Nie wiedział, co Blue widziała w tej klaczy, żeby twierdzić, że jest dobra i warta zaufania.
Sam wiedział jednak jedno - z minuty na minutę odczuwał coraz mniejszą sympatię dla atramentowej.
Spojrzał na nią wzrokiem normalnie zarezerwowanym dla kucyków, które były wyjątkowo uparte w swojej odporności na wiedzę i rozumienie sytuacji.
- Nie, nie to powinnaś mi obiecać. Powinnaś mi obiecać, że dołożysz wszelkich starań, żeby ta grupa przetrwała. Że nie doprowadzisz ani nie pozwolisz nikomu doprowadzić do rozpadu, który niechybnie oznaczałby śmierć nas wszystkich. Nie chodzi tu o twoje ukochane kapsle i podział zysków. Tu chodzi o nasze życie. - słowo "kapsle" wypowiedział z wielkim obrzydzeniem. Przekrzywił głowę w geście zapytania, czekając na odpowiedź.
Blue normalnie nie myliła się w ocenie kucyków. Nie wiedział, co teraz się stało, ale miał nieodparte wrażenie, że jej wcześniejsze słowa były poważną pomyłką.
Wraz z tym jak Star kontynuowała swoją zabawę, ogier został jeszcze bardziej wyprowadzony równowagi. A to świadczyło bardzo niedobrze. Raz o Star, bo robiła coś czego w obecnej sytuacji robić nie powinna. Dwa o Sharpie, bo nie był w stanie jasno i konkretnie przekazać klaczy czego od niej oczekuje. Taki kucyk jako przywódca otwierał przed jednoróżką wiele możliwości. Na przykład możliwość dosłownego wdrapania mu się na głowę i zasłonięcia oczu ogonem. Ale nie o to teraz w tym wszystkim chodziło.
Starweave spuściła tylko swoją głowę, potrząsając nią lekko i wydając przy tym zmęczone westchnienie. Po chwili podniosła ją nieznacznie i spojrzała na medyka z za swojej grzywy. A zaraz po tym mocno nią szarpnęła, odrzucając włosy do tyłu i przywracając sobie normalna postawę.
- Powiedz mi po co ta cała rozmowa? Boisz się mnie? – Zapytała robiąc dwa kroki w jego stronę. – Boisz się małej Starweave? Tak bardzo, że aż potrzebujesz obietnicy iż nie zrobi ci krzywdy. Więc formujesz pytania. Tylko po co? Przecież odpowiedzi są już gotowe. – Powiedziała pewnie, robiąc krótka przerwę. – Zarzucasz mi, że nie będę się troszczyć o inne kucyki. Chociaż widziałeś mnie niosącą rannego Hilo. Widziałeś i rozmawiałeś ze mną jakiś czas później na wozie. Widziałeś jak pomagałam formować obóz. Widziałeś jak potraktowałam Iron. Widziałeś mnie razem z Blue. Oddałam Rainfall szampon. Pomagałam jej przy siodle bojowym. Byłeś też światkiem jak potraktowałam White, wcześniej i chwilę temu przy ognisku. Pamiętasz jaka byłam wściekłą za jej tragiczny stan? – Skończyła jednoróżka głosem lekko poddenerwowanym.
- Jak dla mnie dostałeś już dość odpowiedzi. – Powiedziała zmniejszając dystans do minimum, patrząc mu prosto w oczy. – Tak więc przestań zachowywać się jak źrebak i przejdź do rzeczy jeśli faktycznie chcesz o czymś porozmawiać. – Wycedziła Klacz tak jakby obrażona, po czym minęła ogiera i tym razem pierwsza wznowiła patrol, udając się przodem.
Medyk nie odrywał wzroku od klaczy, gdy ta kontynuowała swój monolog. Próbował sam sobie odpowiedzieć na jej pytania. Po co była ta rozmowa? Chciał więcej o niej wiedzieć, ale po co? Czemu podświadomie uznał, że musi ją przesłuchać, pomimo posiadania dowodów na to, że w jakiś sposób zależy jej na reszcie.
Chociaż nie. Wiedział, czemu zaczął tę rozmowę.
Nie dał Starweave kontynuować patrolu. Zatrzymał się tuż przed nią i, korzystając z niewielkiej przewagi wzrostu, spojrzał w dół prosto w oczy klaczy.
- Mylisz się. Widziałem takich jak ty. Widziałem kuce pomagające innym, życzliwe i uśmiechnięte. Żyjące całe dni pośród nas tylko po to, żeby wprowadzić nas w pułapkę i próbować wszystkich zabić - powiedział chłodnym tonem, równie zimnym spojrzeniem wpatrując się w oczy "małej Starweave". Próbował przy tym ignorować wspomnienia pewnej bardzo bolesnej zdrady napływające mu do głowy - aktorstwo jest prostym rzemiosłem dla kupca - dokończył, po czym dodał, nieco cieplejszym już tonem - co za tym idzie, uważam za konieczne poznanie osób, z którymi będę pracował. Zwłaszcza, gdy sprawa jest tak delikatna i niebezpieczna jak tutaj.
Myślał nad dodaniem czegoś jeszcze. Myślał o wielu rzeczach. W tym o takich, które nie miałyby szans powodzenia. Jak po prostu wydanie jej rozkazu. To mogło działać, gdy był najstarszym stażem chirurgiem w klinice. Ale nie tu.
Wrócił do rutyny patrolu, uznając kontrolę całego obszaru wokół obozu za ważniejszą niż dalsze utarczki słowne z klaczą. Nie była głupia i wolałby ją mieć po swojej stronie... ale miał pewne wątpliwości co do szans powodzenia takiego scenariusza.
Klacz pewna była, że rozegra to po swojemu, ale ku jej zaskoczeniu ogier zaszedł jej drogę i nie pozwolił wypiąć się na niego ogonem . Przez pierwsze kilka sekund reakcja i spojrzenie Sharpa zrobiły na Starweave wrażenie. Ale wraz z tym jak mówił on dalej a klacz słuchała, wszystko to po chwili straciło moc. Było to spowodowane mniej więcej tym, że ogier przez cały czas naciskał na tą samą jedną kwestię. Atramentowa przybrała smutny, zrezygnowany wyraz pyszczka. Po raz kolejny westchnęła tym razem już jednak lekko, po czym przemówił jej naturalny łagodny ton, wraz z tym jak zrównała się z drugim kucykiem.
- Czego ty tak naprawę chcesz ode mnie Sharp? Lojalności? Zaufania? Przecież wiesz, że nie mogę ci tego obiecać. Nikt nie może. To ty sam musisz odpowiedzieć sobie na ile możesz komuś zaufać. Ja za ciebie tego zrobić nie mogę, nie potrafię. – Powiedziała Star, potrząsając charakterystycznie głową pod sam koniec zdania.
- Ty jesteś medykiem. Na pewno nie jeden raz zdarzyło ci się być częścią chwili, od której zależeć mogło czyjeś istnienie. Czas w którym miałeś absolutną władzę nad czyimś życiem. Mogłeś wpłynąć na to czy lada moment się skończy, czy będzie trwać dalej. Byłeś wtedy o krok od czyjegoś życia i śmierci. – Mówiła Starweave patrząc mu prosto w oczy. - Ja nigdy nie byłam nawet blisko.
Ogier nie zwolnił, gdy Star ponownie zaczęła mówić, tym razem schodząc nieco z tonu. Wyglądało na to, że konfrontacja się zakończyła i można przejść do normalnej rozmowy. Pytanie tylko brzmiało: jak normalnej?
Zwrócił wzrok na klacz, nie zatrzymując się. Ta akurat spojrzała mu prosto w oczy.
Spokojnie wysłuchał, co miała do powiedzenia. Jej słowa były jednak nieprawdziwe. Nie wiedział, czy grała, czy mówiła nieprawdę z niewiedzy, ale fakt był faktem.
- Mylisz się - odezwał się, oderwawszy wzrok od klaczy - Jesteś tak blisko codziennie. Jesteś tak blisko, gdy jesz z kimś posiłek. Jesteś tak blisko, gdy pełnisz wartę. Jesteś tak blisko spędzając noc w osadzie na szlaku. Jesteś tak blisko teraz, rozmawiając ze mną. Nosisz przy sobie naładowaną broń, Star. A to oznacza, że w każdej chwili możesz zakończyć życie niczego nie spodziewającego się kucyka - mówił głosem pozbawionym emocji, patrząc w ciemność. Przerwał na kilka sekund, by waga jego słów została rozpoznana przez rozmówczynię. Westchnął głęboko.
- Masz też rację - odezwał się już bardziej naturalnym głosem - masz całkowitą rację, nikt nie może za nikogo decydować o zaufaniu. Dlatego proszę cię, abyś zdecydowała o swoim.
Starweave słuchała medyka nie za bardzo rozumiejąc jego ostatnie słowa. Odczekała chwilę formując w myślach odpowiedz, by spróbować udzielić mu możliwie jak najlepszej.
- Niczego nie dostrzegasz Sharp. Owszem mogę zakończyć życie, każdy głupiec na pustkowiach to potrafi.– Powiedziała Star w odpowiedzi na jego wcześniejsze słowa. - Pytanie jednak brzmi co zrobić by je ocalić. Jak ratować życia nie mając nic wspólnego z zawodem do tego przeznaczonym. Ty leczysz. Najemnik może chronić, kucharz nakarmić, technik naprawi urządzenie, które wpompuje na powierzchnie świeżą wodę. Komputerowiec nastawi wieżyczki, które zabiją kreatury podchodzące w nocy do miasteczka. A jeszcze inny kucyk zaprawni im wszystkim schronienie, dbając o budynek i jego wyposarzenie.
- Lecz co ja mogę? Wszyscy te kucyki mają zawód, który pozwala jednoznacznie opowiedzieć się po którejś ze stron. Ja natomiast nie. Ja nie dam ci gwarancji, że sprzedana przeze mnie broń nie uśmierci jakiegoś niewinnego kucyka. Nie mam gwarancji, że chemikalia które sprzedałam miesiąc temu, nie posłużą do stworzenia trucizny. Ja nie jestem w stanie jednoznacznie opowiedzieć się po jednej ze stron.
Zrobiła krótką przerwę patrząc mu głęboko w oczy tak jak przedtem. - Na tym polega bycie mną Sharp. Dlatego też nie mogę dać ci żadnej gwarancji.
Medyk słuchał uważnie, co klacz ma mu do powiedzenia. Jakby nie patrzeć, jej słowa miały sens, i to duży. Mógłby się spierać w paru punktach, mógłby dalej ciągnąć dyskusję... ale powód ku temu przestał istnieć. Otrzymał to, co otrzymać chciał: szczerą odpowiedź i wgląd w perspektywę handlarki.
Ten kucyk byłby o wiele lepszym kandydatem na przywódcę karawany niż on sam. Ogier doskonale o tym wiedział. Prawdopodobnie pokierowałaby się zimną kalkulacją i nawet bliżej nie rozważała przyjścia na pomoc osadzie, do której mieli zmierzać... Ale nie mógł oddać jej dowództwa. Tak szybko jak taka myśl w ogóle pojawiła się w jego głowie, zdusił ją i wyrzucił z biletem w jedną stronę do Hoofingtonu. Czasem trzeba było zrobić rzecz właściwą, a nie opłacalną.
Musiał jednak coś powiedzieć.
- Star, przez większość swojego życia leczyłem innych za kapsle. Nigdy nie mam pewności, czy osoba którą leczę nie wyjdzie z kliniki zabić kogoś niewinnego. Może i mam większą możliwość manewru niż kupiec, ale nie ma nikogo, kto mógłby stuprocentowo powiedzieć, że jest po stronie dobra. Nie, kiedy pełnego dobra po prostu nie ma - przerwał i spojrzał w ziemię, kręcąc głową.
- Przyznam, gwarancja byłaby najlepsza - kontynuował po podniesieniu głowy - ale rozumiem, czemu nie możesz mi jej dać. Za to musimy doprowadzić to - wskazał rogiem na wozy - do celu i spieniężyć towar, żeby osiągnąć jakieś zyski z tej paskudnej sytuacji. Zgadzasz się ze mną? - zakończył, podczas wypowiadania ostatniego zdania patrząc prosto w oczy klaczy. Na tyle, na ile było to możliwe idąc cały czas wokół obozu, rzecz jasna.