Blue szukała wzrokiem jakiejkolwiek drogi na dół. Wzgórze było bardziej strome z tej strony, jednakowoż poznaczone też głazami oraz częściowo rozebranymi metalowymi elementami wystającymi z ziemi tu czy tam. Były do tego stopnia ogołocone z części, że niemożliwe było nawet dojście do tego, czym w zasadzie były.
Jedynym źródłem światła na placu, przylegającym bezpośrednio do wzgórza, było ognisko płonące obok krzesełek strażników. Poza obszarem oświetlonym przez ogień panowały ciemności. Strażnicy byli skupieni na swojej grze i gadaniu między sobą, tylko raz na jakiś czas zerkając na klatki, położone na granicy obszaru oświetlonego przez płomienie.
Poszukiwania najbezpieczniejszej ścieżki ujawniły tylko drogi nieco mniej niebezpieczne od innych. Na każdej z tychże zwiadowcy byliby doskonale widoczni w dzień lub gdyby ktokolwiek skierował na nich oświetlenie. Teraz, w nocy, można było żywić nadzieje, że ciemność, głazy i wyschnięte drzewa mogą wystarczyć, aby nie zostali wykryci.
Zejście to zaprowadziłoby ich jednak do granicy placu w pewnym oddaleniu od ich celu: samotnej klatki pilnowanej przez jednego ogiera jednorożca. Dawało to odcinek około dwudziestu metrów wzdłuż podnóża wzniesienia beż żadnej osłony. Chyba, że zdecydowaliby się ukryć pośród zakutych w kajdany kucyków, przybliżając się przez to do ogniska i ryzykując wykrycie. Przejście przez granicę placu nie dawało żadnej osłony i przy przejściu mogliby jedynie modlić się o to, że żadne z trójki strażników nie będzie się wpatrywało za bardzo w ciemności w tym kierunku.
Nie trzeba było mówić, że zaciągnięcie nawet unieruchomionego strażnika z powrotem tą samą drogą stało na skali trudności gdzieś na granicy "niemożliwe" a "pojebało was?!".
Punchy uśmiechnął się złośliwie, gdy jego posłuszne zwierzątko podniosło się na przednich nogach i spojrzało na niego.
Zmierzył wzrokiem uwięzionego kucyka ziemnego, znajdując przyjemność w fakcie, że większy od niego ogier był tak poraniony, złamany i posłuszny.
Zielony przekrzywił głowę jakby w wyrazie zaciekawienia, gdy Maksim spuścił głowę w dół, pozwalając aby grzywa zasłoniła jego pyszczek przed wzrokiem oprawcy. Podszedł bliżej do klatki. Od granatowego ogiera oddzielało go w tej chwili tylko kilkadziesiąt centymetrów oraz kraty. Spojrzał się prosto na więźnia, ukrytego za własną grzywą.
- Pewnie myślisz sobie, co tylko mi zrobisz kiedy wyjdziesz - zaczął fioletowogrzywy, tonem którym zazwyczaj mówi się o pogodzie - pozwól, że coś ci wyjaśnię. Nigdy już nie wyjdziesz. Spędzisz resztę życia w jakiejś dziurze, pracując, ty i reszta twojego jebanego rodzaju - ostatnie słowa niemalże warknął, by po chwili ponownie odezwać się spokojnym głosem - jak ci się poszczęści. Rozumiesz to, Maksim? - dokończył z uśmiechem, widać zadowolony z perspektywy wytworzonej w jego wyobraźni.
Jedynym źródłem światła na placu, przylegającym bezpośrednio do wzgórza, było ognisko płonące obok krzesełek strażników. Poza obszarem oświetlonym przez ogień panowały ciemności. Strażnicy byli skupieni na swojej grze i gadaniu między sobą, tylko raz na jakiś czas zerkając na klatki, położone na granicy obszaru oświetlonego przez płomienie.
Poszukiwania najbezpieczniejszej ścieżki ujawniły tylko drogi nieco mniej niebezpieczne od innych. Na każdej z tychże zwiadowcy byliby doskonale widoczni w dzień lub gdyby ktokolwiek skierował na nich oświetlenie. Teraz, w nocy, można było żywić nadzieje, że ciemność, głazy i wyschnięte drzewa mogą wystarczyć, aby nie zostali wykryci.
Zejście to zaprowadziłoby ich jednak do granicy placu w pewnym oddaleniu od ich celu: samotnej klatki pilnowanej przez jednego ogiera jednorożca. Dawało to odcinek około dwudziestu metrów wzdłuż podnóża wzniesienia beż żadnej osłony. Chyba, że zdecydowaliby się ukryć pośród zakutych w kajdany kucyków, przybliżając się przez to do ogniska i ryzykując wykrycie. Przejście przez granicę placu nie dawało żadnej osłony i przy przejściu mogliby jedynie modlić się o to, że żadne z trójki strażników nie będzie się wpatrywało za bardzo w ciemności w tym kierunku.
Nie trzeba było mówić, że zaciągnięcie nawet unieruchomionego strażnika z powrotem tą samą drogą stało na skali trudności gdzieś na granicy "niemożliwe" a "pojebało was?!".
Punchy uśmiechnął się złośliwie, gdy jego posłuszne zwierzątko podniosło się na przednich nogach i spojrzało na niego.
Zmierzył wzrokiem uwięzionego kucyka ziemnego, znajdując przyjemność w fakcie, że większy od niego ogier był tak poraniony, złamany i posłuszny.
Zielony przekrzywił głowę jakby w wyrazie zaciekawienia, gdy Maksim spuścił głowę w dół, pozwalając aby grzywa zasłoniła jego pyszczek przed wzrokiem oprawcy. Podszedł bliżej do klatki. Od granatowego ogiera oddzielało go w tej chwili tylko kilkadziesiąt centymetrów oraz kraty. Spojrzał się prosto na więźnia, ukrytego za własną grzywą.
- Pewnie myślisz sobie, co tylko mi zrobisz kiedy wyjdziesz - zaczął fioletowogrzywy, tonem którym zazwyczaj mówi się o pogodzie - pozwól, że coś ci wyjaśnię. Nigdy już nie wyjdziesz. Spędzisz resztę życia w jakiejś dziurze, pracując, ty i reszta twojego jebanego rodzaju - ostatnie słowa niemalże warknął, by po chwili ponownie odezwać się spokojnym głosem - jak ci się poszczęści. Rozumiesz to, Maksim? - dokończył z uśmiechem, widać zadowolony z perspektywy wytworzonej w jego wyobraźni.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.