12-08-2014, 16:00
PipBuck April, a dokładniej zaklęcie EFS, sprytnie podłączające się do jej wizji za pomocą zaawansowanej technologii magicznej, odbierał sygnatury form życia. Nikt do tej pory nie mógł rozgryźć jakim cudem zaklęcie decydowało, które sygnatury były istotne, a które nie, ale działało i tylko to się liczyło. W tej chwili dla klaczy działało wręcz za dobrze, pokazując plątaninę sygnatur przyjacielskich i wrogich, odbieranych z różnych stron, odległości i wysokości. Nie było żadnej możliwości stwierdzić, które z czerwonych pasków się zbliżały, które oddalały, albo na jakim poziomie były. EFS niewiele jej mógł pomóc w tej sytuacji. Jednakowoż po bardziej konwencjonalnych metodach wykrywania przeciwnika, jak słuch, można było sądzić, że żaden se strażników nie miał na razie zamiaru wracać.
Picky wziął się do roboty. Musiał mocno wygiąć szyję, żeby dostać się do zamka. Po wyrazie jego pyszczka widać było, że taka gimnastyka w metalowej obroży była cokolwiek bolesna, ale mimo tego udało mu się jakoś dostać do zamka i zacząć działać cuda za pomocą pyszczka i kopyt.
Na pytanie April ogier odpowiedzieć nie mógł z powodów oczywistych. Towarzysząca mu klacz odwróciła się do jednorożca, spoglądając nie na nią samą, a na zamek obroży.
- Wygląda na to, że są zatrzaskowe... ale nie wiem. Masz jakiś plan? - żona Picky'ego zapytała z nadzieją w głosie.
Trójnoga klacz pisnęła z zaskoczenia, gdy została uniesiona w powietrze, ale nie zaprotestowała w żaden inny sposób. Oba kucyki rzuciły się do szaleńczej ucieczki. Blue szybko odkryła, że lewitowanie klaczy, choć na pewno łatwiejsze od niesienia jej na grzbiecie, też wymagało od niej dozy wysiłku i skupienia.
Użycie telekinezy niosło ze sobą też inne ryzyko. O czym niebieska klacz szybko się przekonała. Po przebiegnięciu około stu metrów Blue usłyszała krzyki.
- Tam są! Świecą się jak ghul w kraterze! - krzyknęła jakaś klacz. Światło rogu Blue musiało zwracać uwagę, nawet jeżeli zaczynało już świtać. Jednakże nie przestawała biec, zmniejszając swój dystans do celu, który miał jej i jej nowej przyjaciółce dać jakąś ochronę przed strażnikami.
Zanim klacz zdążyła zareagować, rozległ się pierwszy strzał. Za hukiem, który musiał pochodzić z karabinu snajperskiego, podążyło uderzenie pocisku w kamień, ledwie metr od biegnącej klaczy. Drugi pocisk trafił przed nią. Pozostało jej do osłony dawanej przez wzgórza jeszcze przynajmniej ze dwieście metrów.
Xander ledwie dotarł do pagórków i ich zbawiennej osłony dawanej przez nieliczne, martwe drzewa i trochę skał, gdy od strony wioski rozległy się charakterystyczne wystrzały karabinowe. Gdy ogier zebry odwrócił się, mógł bezproblemowo zobaczyć dramatyczną scenę ucieczki Blue... i jakiegoś trójnogiego kucyka.
Młodszy z najemników odwrócił łeb w stronę Rain, nie przerywając czynności czyszczenia grzbietu brahmina. Jego wzrok zdawał się być utkwiony w wielolufowym działku masywnej klaczy. Ogier nic nie powiedział, tylko wrócił do swoich obowiązków.
Jego starszy kompan tylko spojrzał na niego ze smutkiem, po czym z powrotem zwrócił wzrok ku ziemnej klaczy. Jeżeli miał mówić cokolwiek o swoim podopiecznym, to na pewno nie przy nim.
- Teraz? Zajmować się brahminami, póki nie dotrzemy do jakiegoś celu. Nie mamy innych opcji - powiedział, po czym rzucił okiem na młodszego 'najemnika' - jakoś nie wyobrażam sobie nas dwóch, samych na pustyni - spróbował zakończyć żartem. Głos, w którym słychać było wyraźne echo smutku, zwłaszcza przy słowie 'samych' spowodował, że w żadnym wypadku nie przypominało to żartu.
Picky wziął się do roboty. Musiał mocno wygiąć szyję, żeby dostać się do zamka. Po wyrazie jego pyszczka widać było, że taka gimnastyka w metalowej obroży była cokolwiek bolesna, ale mimo tego udało mu się jakoś dostać do zamka i zacząć działać cuda za pomocą pyszczka i kopyt.
Na pytanie April ogier odpowiedzieć nie mógł z powodów oczywistych. Towarzysząca mu klacz odwróciła się do jednorożca, spoglądając nie na nią samą, a na zamek obroży.
- Wygląda na to, że są zatrzaskowe... ale nie wiem. Masz jakiś plan? - żona Picky'ego zapytała z nadzieją w głosie.
Trójnoga klacz pisnęła z zaskoczenia, gdy została uniesiona w powietrze, ale nie zaprotestowała w żaden inny sposób. Oba kucyki rzuciły się do szaleńczej ucieczki. Blue szybko odkryła, że lewitowanie klaczy, choć na pewno łatwiejsze od niesienia jej na grzbiecie, też wymagało od niej dozy wysiłku i skupienia.
Użycie telekinezy niosło ze sobą też inne ryzyko. O czym niebieska klacz szybko się przekonała. Po przebiegnięciu około stu metrów Blue usłyszała krzyki.
- Tam są! Świecą się jak ghul w kraterze! - krzyknęła jakaś klacz. Światło rogu Blue musiało zwracać uwagę, nawet jeżeli zaczynało już świtać. Jednakże nie przestawała biec, zmniejszając swój dystans do celu, który miał jej i jej nowej przyjaciółce dać jakąś ochronę przed strażnikami.
Zanim klacz zdążyła zareagować, rozległ się pierwszy strzał. Za hukiem, który musiał pochodzić z karabinu snajperskiego, podążyło uderzenie pocisku w kamień, ledwie metr od biegnącej klaczy. Drugi pocisk trafił przed nią. Pozostało jej do osłony dawanej przez wzgórza jeszcze przynajmniej ze dwieście metrów.
Xander ledwie dotarł do pagórków i ich zbawiennej osłony dawanej przez nieliczne, martwe drzewa i trochę skał, gdy od strony wioski rozległy się charakterystyczne wystrzały karabinowe. Gdy ogier zebry odwrócił się, mógł bezproblemowo zobaczyć dramatyczną scenę ucieczki Blue... i jakiegoś trójnogiego kucyka.
Młodszy z najemników odwrócił łeb w stronę Rain, nie przerywając czynności czyszczenia grzbietu brahmina. Jego wzrok zdawał się być utkwiony w wielolufowym działku masywnej klaczy. Ogier nic nie powiedział, tylko wrócił do swoich obowiązków.
Jego starszy kompan tylko spojrzał na niego ze smutkiem, po czym z powrotem zwrócił wzrok ku ziemnej klaczy. Jeżeli miał mówić cokolwiek o swoim podopiecznym, to na pewno nie przy nim.
- Teraz? Zajmować się brahminami, póki nie dotrzemy do jakiegoś celu. Nie mamy innych opcji - powiedział, po czym rzucił okiem na młodszego 'najemnika' - jakoś nie wyobrażam sobie nas dwóch, samych na pustyni - spróbował zakończyć żartem. Głos, w którym słychać było wyraźne echo smutku, zwłaszcza przy słowie 'samych' spowodował, że w żadnym wypadku nie przypominało to żartu.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.