13-08-2014, 23:46
Klacz spojrzała na April, po czym, ponownie, na swojego ogiera. W jej oczach był niepokój, ale widać też było swego rodzaju determinację. Jej wzrok utkwił w łańcuchu trzymającym się obroży klaczy. Trąciła go lekko kopytkiem i obserwowała powolny ruch złączonych ze sobą metalowych obręczy.
- Nie byłby to pierwszy raz... - skomentowała cicho, wciąż patrząc na łańcuch. Tymczasem Picky spojrzał na swą żonę na tyle, na ile pozwalała mu wciąż tkwiąca w zamku i trzymana przez niego w pyszczku spinka. Oczywistym było, że wiedział o czym ona mówi, ale albo nie chciał skomentować, albo nie mógł.
Dzięki odwróceniu uwagi strażników przez wybuch, Maksim mógł bez większych przeszkód obejrzeć sobie plac. Pozostał na nim tylko pojedynczy ogier, uzbrojony w siekierę. Reszta strażników gdzieś pobiegła ledwie chwilę temu. Z minuty na minutę robiło się coraz jaśniej, dzięki czemu starszy ogier mógł dojrzeć tłumek skutych kucyków na środku placu. Szczegóły wciąż były nie do dojrzenia dla kucyka, ale widział stąd, że mieszkańcy wioski są przestraszeni, osłabieni i na pewno nie karmieni w wystarczającym stopniu.
Blue rzuciła się do ostatniego odcinka ucieczki, próbując równocześnie osiągnąć kilka rzeczy. Najwyższy priorytet miała, rzecz jasna, ucieczka od strażników.
Jeszcze kilka razy pociski trafiały na około niej, wzbijając różnej wielkości obłoki pyłu w powietrze. Klacz była już parę metrów od dającej jakieś bezpieczeństwo osłony kupki głazów i przewróconego, martwego drzewa, gdy kolejny z coraz rzadziej wystrzeliwanych pocisków karabinowych boleśnie się o nią otarł, rozdzierając skórę nad ogonem i wywołując duże natężenie bólu w tylnej części jej ciała. Z rany zaczęła płynąć krew.
- Następny trafi mocniej! - krzyknął któryś ze strażników, tym razem ogier. W jego glosie słychać było zadyszkę, ale nie zatrzymywał się.
Blue zauważyła też jeszcze jedną rzecz.
Na EFSie nie było śladu po zebrze.
Podgrzanie konserw nie było skomplikowanym zadaniem. Ba, było to wręcz niezwykle ciężko spieprzyć. Dlatego kucyki siedzące w tej chwili przy ognisku wiedziały, że przygotowane śniadanie było jadalne, nawet jeżeli nie należało do delikatesów.
Sharp przekładał skrzynkę za skrzynką, zaprzestając już nawet liczenia ich. Wolał nawet nie myśleć o tym, ile muszą być warte skarby w środku. Ktokolwiek by nie zamówił takiego ładunku, a ogier podejrzewał, że wszystko miało trafić do jednego odbiorcy, musiał być cholernie bogaty.
Oby udało się to wszystko sprzedać i wrócić jakoś do normy...
A to, czy uda się to sprzedać w dużej mierze zależało od tego jakie informacje dostarczy im Blue... jeżeli w ogóle jakieś dostarczy. Jeżeli w ogóle wróci. Sharp westchnął z dezaprobatą na swój własny umysł i wrócił do liczenia skrzynek. Przynajmniej to w jakimś stopniu powstrzymywało go od niepotrzebnych myśli.
Usłyszał kroki za sobą. Nie musiał nawet odwracać się, gdyż właścicielka kroków najwyraźniej nie miała zamiaru kryć się ze swoją tożsamością, od razu zdając swoisty raport z obchodu obozu. Godzina, pomyślał ogier, mają godzinę. Musimy ruszyć, czy wrócą czy nie. Westchnął cicho w duchu. Przecież nas znajdą, karawany nie da się ukryć choćbyśmy chcieli, spróbował sam siebie zapewnić.
Rain zadała oczywiste pytanie szeptem.
- Nie - powiedział po prostu - nie wrócili - dodał, cicho. Wiedział, że nie udało mu się ukryć emocji w głosie... ale Rain była chyba jedynym kucem prócz 'najemników', którego nie podejrzewałby o wykorzystanie tego faktu przeciwko niemu. Dlatego nie było to aż taką katastrofą jak nieopanowanie głosu przy kimkolwiek innym. A przynajmniej tak podejrzewał.
- Nie byłby to pierwszy raz... - skomentowała cicho, wciąż patrząc na łańcuch. Tymczasem Picky spojrzał na swą żonę na tyle, na ile pozwalała mu wciąż tkwiąca w zamku i trzymana przez niego w pyszczku spinka. Oczywistym było, że wiedział o czym ona mówi, ale albo nie chciał skomentować, albo nie mógł.
Dzięki odwróceniu uwagi strażników przez wybuch, Maksim mógł bez większych przeszkód obejrzeć sobie plac. Pozostał na nim tylko pojedynczy ogier, uzbrojony w siekierę. Reszta strażników gdzieś pobiegła ledwie chwilę temu. Z minuty na minutę robiło się coraz jaśniej, dzięki czemu starszy ogier mógł dojrzeć tłumek skutych kucyków na środku placu. Szczegóły wciąż były nie do dojrzenia dla kucyka, ale widział stąd, że mieszkańcy wioski są przestraszeni, osłabieni i na pewno nie karmieni w wystarczającym stopniu.
Blue rzuciła się do ostatniego odcinka ucieczki, próbując równocześnie osiągnąć kilka rzeczy. Najwyższy priorytet miała, rzecz jasna, ucieczka od strażników.
Jeszcze kilka razy pociski trafiały na około niej, wzbijając różnej wielkości obłoki pyłu w powietrze. Klacz była już parę metrów od dającej jakieś bezpieczeństwo osłony kupki głazów i przewróconego, martwego drzewa, gdy kolejny z coraz rzadziej wystrzeliwanych pocisków karabinowych boleśnie się o nią otarł, rozdzierając skórę nad ogonem i wywołując duże natężenie bólu w tylnej części jej ciała. Z rany zaczęła płynąć krew.
- Następny trafi mocniej! - krzyknął któryś ze strażników, tym razem ogier. W jego glosie słychać było zadyszkę, ale nie zatrzymywał się.
Blue zauważyła też jeszcze jedną rzecz.
Na EFSie nie było śladu po zebrze.
Podgrzanie konserw nie było skomplikowanym zadaniem. Ba, było to wręcz niezwykle ciężko spieprzyć. Dlatego kucyki siedzące w tej chwili przy ognisku wiedziały, że przygotowane śniadanie było jadalne, nawet jeżeli nie należało do delikatesów.
Sharp przekładał skrzynkę za skrzynką, zaprzestając już nawet liczenia ich. Wolał nawet nie myśleć o tym, ile muszą być warte skarby w środku. Ktokolwiek by nie zamówił takiego ładunku, a ogier podejrzewał, że wszystko miało trafić do jednego odbiorcy, musiał być cholernie bogaty.
Oby udało się to wszystko sprzedać i wrócić jakoś do normy...
A to, czy uda się to sprzedać w dużej mierze zależało od tego jakie informacje dostarczy im Blue... jeżeli w ogóle jakieś dostarczy. Jeżeli w ogóle wróci. Sharp westchnął z dezaprobatą na swój własny umysł i wrócił do liczenia skrzynek. Przynajmniej to w jakimś stopniu powstrzymywało go od niepotrzebnych myśli.
Usłyszał kroki za sobą. Nie musiał nawet odwracać się, gdyż właścicielka kroków najwyraźniej nie miała zamiaru kryć się ze swoją tożsamością, od razu zdając swoisty raport z obchodu obozu. Godzina, pomyślał ogier, mają godzinę. Musimy ruszyć, czy wrócą czy nie. Westchnął cicho w duchu. Przecież nas znajdą, karawany nie da się ukryć choćbyśmy chcieli, spróbował sam siebie zapewnić.
Rain zadała oczywiste pytanie szeptem.
- Nie - powiedział po prostu - nie wrócili - dodał, cicho. Wiedział, że nie udało mu się ukryć emocji w głosie... ale Rain była chyba jedynym kucem prócz 'najemników', którego nie podejrzewałby o wykorzystanie tego faktu przeciwko niemu. Dlatego nie było to aż taką katastrofą jak nieopanowanie głosu przy kimkolwiek innym. A przynajmniej tak podejrzewał.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.