Liczba postów: 361
Liczba wątków: 13
Dołączył: 03 2013
Reputacja:
14
23-04-2013, 15:12
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30-04-2013, 18:53 przez Kingofhills.)
Imię: Rainfall
Płeć: Klacz
Wiek: 21
Rasa: Kuc ziemny
Cutie Mark: Kule ze świstem przelatujące przez powietrze.
Wygląd: Ciemnoniebieska sierść, czarno-zielona grzywa średniej długości, krótki ogon w tych samych kolorach. Średnia budowa. Oczy zielone, ze standardowej wielkości źrenicami . Brak znaczących blizn i znaków specjalnych.
Rodzina: Żyją, ale nie wiadomo, gdzie; Pozostawili ją, gdy była trochę starsza niż CMC z serialu.
Specjalność: Najemnictwo, Bronie ciężkie, walka HtH (Hoof to Hoof), przetrwanie.
Ekwipunek: Minigun IF-500 “Endeavour”(“Staranność”) zawieszone na uniwersalnym siodle bojowym MK I. Broń owa została znaleziona na EPO-74(Equestriański Posterunek Obronny 74) wraz z dwiema skrzynkami amunicji 5mm.
Oprócz niej wzmocniona skórzana zbroja, zakupiona u sprzedawcy w małym miasteczku na pustkowiach. Dodatkowo kilka mikstur leczniczych, pożywienie, woda i Sparkle~Cola. No i juki, żeby gdzieś pomieścić to wszystko.
Historia postaci:
*Logowanie...
*Udzielanie Dostępu...
*Witaj, użytkowniku. Włączyć tryb pisania?
*Y/N
>Y
*Tryb pisania zainicjowany. Miłej zabawy!
Cóż... witajcie. Ja jestem Rainfall i nie mam bladego pojęcia, jak te ustrojstwa, zwane terminalami, dokładnie działają. Wiem, że mogę na nich pisać co tylko chcę. A przynajmniej na tych, które są w tym budynku. No więc... Dotarłam tu, wędrując przez pustkowia. Jakże oryginalnie. Natknęłam się na jakiś budynek, to pomyślałam, czemu miałabym nie wejść, może znajdą się jakieś fanty? No i weszłam. Fantów nie znalazłam żadnych, ale za to w bibliotece(albo raczej pomieszczeniu, które kiedyś służyło za bibliotekę - jedyne książki, które tu teraz są nie za bardzo się nadają do przeczytania albo czegokolwiek innego...) były te działające terminale. Kiedyś, jak byłam mniejsza, nie weszłabym tutaj. Za bardzo bym się bała, że są tu jacyś bandyci i mnie... no wiadomo. Ale teraz jest inaczej.
W ogóle chciałam tu opowiedzieć swoją historię. Zaczęło się od... cóż, narodzin. Przez kilkanaście lat nie działo się w naszym domku nic ciekawego. Mama szyła ubrania - była krawcową. Oprócz tego wychodziła na zakupy do pobliskiego sklepu, a niedługo potem wracała i mieliśmy pożywienie na kilka dni. Zawsze przynosiła ze sobą stare, przedwojenne jedzenie, które bardzo lubiłam. Tata pałał się najemnictwem, dzięki czemu zarabiał nam niezłe pieniądze. Często jednak znikał na długo i martwiłyśmy się z mamą, czy nic mu się nie stało. Zazwyczaj podróżował z karawanami, choć zdarzało mu się też przyjąć inne zlecenia. Dzięki takiemu systemowi nie mogłam narzekać na głód czy inne, niezaspokojone potrzeby.
Tak nasze życie wiodło się spokojnie, aż do pewnego incydentu. Gdy miałam 14 lat, rodzicie zwyczajnie odeszli. Nic mi nie mówili, po prostu pewnego dnia obudziłam się i nikogo nie było w pobliżu. Myślałam, czy nie zabrali ich łowcy niewolników, ale w takim razie czemu nie wzięli też mnie? Nie byłam nigdzie ukryta, ani nic... Nie wiem, czemu to zrobili, ale do tej pory ich za to nienawidzę. Musiałam sobie jakoś poradzić, prawda? Więc zebrałam się do kupy, wzięłam najważniejsze rzeczy (na całe szczęście nie opróżnili całkowicie lodówki; może chcieli dać mi jakąś szansę na przeżycie, a może nie byli w stanie udźwignąć reszty?) i... wyruszyłam. W poszukiwaniu rodziców. Pracy. Przygód.
Nie zaczynało się dość obiecująco. Spotkałam dziwne stworzenia, o których nie wiedziałam zbyt wiele - tylko z opowieści taty rozpoznawałam w ogóle, czym były. “Radigatory” się chyba nazywały. Podobno ich ukąszenia były jadowite, więc uciekałam, gdzie pieprz rośnie. Nie wiem, czy mnie nie zauważyły, czy nie chciały gonić, ale po minucie biegu spojrzałam za siebie i nikogo nie było. No cóż... miałam sporo farta. Ale koniecznie musiałam znaleźć sobie jakąś broń. Na początek nawet zwykły pistolet 10mm i nóż stanowiły wybawienie. Dzięki tym właśnie broniom udało mi się przeżyć pierwsze spotkanie z Raiderem.
Był sam i nie był zbytnio świadomy tego, co się dzieje wokół, ale i tak mogę to zaliczyć jako swoisty chrzest bojowy. Pamiętam jeszcze te przeżycia... przyszedł sobie kuc do budynku, w którym się skrywałam. Widziałam, że ma nóż. Zwykły, dość stępiony nóż i żadnej innej broni. Ja swój pistolet znalazłam przy trupie jakiegoś biedaka na pustkowiach, ale to nieważne. Zaczął się rozglądać... nie wiem, może to była jego siedziba, bo widać było, że był skonsternowany. Byłam prawie że sparaliżowana ze strachu. Byłam też idiotką, bo zamiast siedzieć cicho, to krzyknęłam głośno “Nie podchodź, mam broń!”. Ten tylko wyszczerzył zęby, po czym zaczął biec w moją stronę, unosząc nóż w zamachu... No i strzeliłam. Fartem, trafiłam prosto w jego oko. Kuc wrzasnął z bólu, a ja jeszcze bardziej przestraszona wystrzeliłam jeszcze kilka razy. Padł po czterech kulkach w zmasakrowany już łeb. Cóż... myślę, że pierwsze spotkanie z plagą pustkowii mogę uznać za udane.
Potem już szło z górki. Doszłam jakoś do miasteczka i tam zaczęłam wykonywać roboty, które pozwalały trochę zarobić. Nic szczególnego, zazwyczaj polegało to na pomocy w obsłudze klientów albo coś takiego. Odeszłam dwa lata później.
Muszę przyznać, że na pustkowiach miałam wiele szczęścia. Sporo kradłam, ale raczej drobnych rzeczy, jak batonik czy mielonkę w jakimś sklepie. Nigdy nie szło mi to najlepiej, więc często musiałam uciekać przed wkurzonymi sprzedawcami. Na całe szczęście, nawet jak już mnie złapali, to miałam tylko zapłacić parę kapsli. Czasem dawali czas na spłacenie. Czasem obijali mi twarz. Nigdy jednak nie działo się nic poważniejszego. Oprócz tego próbowałam kiedyś naprawiać sprzęty, ale dałam sobie spokój, jak pewne radio nagle zatrzeszczało i zaczął lecieć z niego dym. A miałam tylko wymienić w nim części na nowsze... W końcu natknęłam się na miejsce, które praktycznie zadecydowało o moim losie. Equestriański Posterunek Obronny 74. A tam, przy jednym ze szkieletów w strzępach ubrania, leżał IF-500. Całkiem dobry model, “Endeavour”. To dopiero była broń, która zapewniała mi wysoki poziom bezpieczeństwa!
Przekonałam się o tym chwilę później, słysząc jakieś głosy za drzwiami. Jacyś trzej goście przyszli, pewnie w tym samym celu, co ja. I żeby nie było: Próbowałam jakoś wybrnąć z sytuacji bez otwierania ognia, ale bandyci zdawali się być głusi. No to kopnęłam w zapakowane na siodło LDB i zaczęła się rzeźnia. Jeden padł tuż przy wejściu, poczęstowany kilkunastoma nabojami. Dwaj pozostali wyciągnęli swoje bronie i strzelali na ślepo krótkimi seriami, uprzednio schowawszy się za ścianami. Schowałam się za biurko, czekając, aż się wychylą. Goście chyba nie na codzień walczyli z kucami, które miały broń TAKIEGO typu. Idioci wybiegli, chcąc szybko skończyć walkę... A tu niespodzianka. Pamiętajcie: Nigdy nie wychodźcie na czyste pole, gdy macie do czynienia z bronią o dużej szybkostrzelności. Naprawdę. A już szczególnie, jeśli nie macie odpowiedniej zbroi. Gdy już było po wszystkim, poczułam, że... jest jakaś różnica. Nie byłam już zwykłą, zagubioną na pustkowiach nastolatką. Byłam Rainfall, klaczą z działem. I dość jednoznacznym znaczkiem na zadzie, który pojawił mi się tuż po nafaszerowaniu przeciwników ołowiem.
Byłam po prostu zachwycona siłą ognia tej broni.
Potem zaczęłam jakoś zarabiać. Kuce wysyłały mnie na różne misje: a to coś oczyścić, a to dostarczyć przesyłkę czy inne śmieci. Brałam, co mi się opłacało i jakoś do tej pory żyłam. Oczywiście zdarzały się misje, o których lepiej nie wspominać. Jeden zleceniodawca postanowił zwyczajnie mi nie zapłacić. Przyszłam do niego, a ten mówi coś takiego: “wykonałaś robotę, a teraz wypad(okej, tu użył mocniejszego słowa), bo wezwę straże”. Sporo ich było, a do tego mieli pistolety wiązkowe i... no cóż... musiałam odpuścić. Oczywiście, sprawa nie obeszła się bez echa: wszędzie rozpowiedziałam o nim, jaki to jest fałszywy i w ogóle. Potem próbował mnie znaleźć, ale chyba jego strażnicy są tak samo tępi jak on... w każdym razie, kapsli nie odzyskałam, ale przynajmniej odniosłam moralne zwycięstwo, tak? Dobrze, że nie wszyscy są takimi skur... no wiecie. Teraz nie mam nic do roboty, więc przeszukiwałam pustkowia w celu znalezienia czegoś ciekawego.
No i to w sumie wszystko. Zostawię to tutaj, może ktoś kiedyś będzie chciał poczytać trochę mało interesujących faktów z życia kuca na pustkowiach.
*Uwaga: Wszelkie niezapisane dane zostaną usunięte. Zapisać?
*Y/N
>Y
*Zapisywanie zakończone. Wylogowywanie w toku...
Charakter:
- Ciężko ją zdenerwować i jest dość cierpliwa, ale jak się komuś uda, to... lepiej nie stawać jej na drodze.
- Ma poczucie moralności, ale nie odgrywa u niej wielkiej roli. Co dostanie do zrobienia, to zrobi, ale np. dzieci mordować nie będzie.
*W razie sporów moralnych grupy wybierze rozwiązanie najprostsze.
- Czasem przejawia charakter romantyczny, np. mówiąc/pisząc wiersze. Ale to rzadko.
- Nie ma większych problemów z nawiązywaniem znajomości, choć czas wolny zazwyczaj preferuje spędzać sama. Nie lubi imprez ani dużych towarzystw.
- Potrafi ocenić, co jest w stanie zrobić, a co jest niewykonalne.
- Nie interesuje ją polityka. Nie potępia żadnej organizacji, żadnej też nie faworyzuje. Tylko bandyci stanowią dla niej zagrożenie, przez co jest do nich wrogo nastawiona, ale to chyba zrozumiałe.
- Z takim szczęściem może jej się zdarzyć spora wygrana w kasynie...
- 2-gi stopień w skali Kinseye’a Dodatkowe:
- Gdyby określić jej statystyki SPECIAL, wyglądałoby to mniej więcej tak:
S 8
P 5
E 6
C 4
I 4
A 5
L 8
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.
Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.
Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
|