Sharp słuchał uważnie krzyków, rzucając okiem na Blue, najwyraźniej sprawdzającą odczyt zaklęcia lokalizującego. Raczej nie przychodził mu do głowy inny powód, dla którego miałaby rozglądać się po wozie.
Zaklęcie to, choć bliskiego zasięgu, było jedną z bardziej przydatnych rzeczy w tych ustrojstwach.
Medyk zaczął powoli schodzić z wozu, gdy rozległy się strzały. W pierwszej chwili zadziałały odruchy, rzucił się na ziemię, nie tracąc jednak karabinu z pola telekinetycznego.
Ruszył, trzymając się nisko. W tej chwili zobaczył najemników stojących koło martwego szefa karawany. Przynajmniej ten problem mamy z głowy... - stwierdził, po czym zarejestrował resztę sytuacji. Żołnierze stali jak kołki, gdy kolejne pociski leciały prosto w ich stronę.
Wspaniale, chronić nas ma banda niedoświadczonych półgłówków - stwierdził w myślach, zgryźliwie. Trzymając się nisko, rozejrzał się w poszukiwaniu osłony, po czym huknął w stronę najemników donośnym głosem.
- Co to ma być, do kurwy nędzy? Atakują nas, idioci cholerni! Ustawić pierdolony perymetr, otworzyć ogień! Chcecie wyjść z tego kurwa cało, czy nie?! - jego głos był przywykły do wydawania rozkazów medykom, nie żołnierzom, a także nie miał żadnego prawa rozkazywać najmitom, aczkolwiek miał szczerą nadzieję, że głośność i jako-taki autorytet dowódcy w jego głosie sprawią, że, pod wpływem szoku, posłuchają rozkazów.
Nie mieli czasu rozstawić wozów w odpowiednim ustawieniu. Ani nawet ustawić barykady. Poszukał osłony wzrokiem, przygotowując karabin do ostrzału w razie czego. Z broni maszynowej można było strzelać na oślep, nie z porządnego karabinu powtarzalnego.
Rzucił się do najbliższej osłony która by dawała mu ochronę przed ogniem ze strony dotychczasowego ostrzału.
- Blue, gdzie i ilu ich jest? - rzucił za siebie, mając nadzieję, że drugi jednorożec go usłyszy i odpowie możliwie jak najszybciej.
Zaklęcie to, choć bliskiego zasięgu, było jedną z bardziej przydatnych rzeczy w tych ustrojstwach.
Medyk zaczął powoli schodzić z wozu, gdy rozległy się strzały. W pierwszej chwili zadziałały odruchy, rzucił się na ziemię, nie tracąc jednak karabinu z pola telekinetycznego.
Ruszył, trzymając się nisko. W tej chwili zobaczył najemników stojących koło martwego szefa karawany. Przynajmniej ten problem mamy z głowy... - stwierdził, po czym zarejestrował resztę sytuacji. Żołnierze stali jak kołki, gdy kolejne pociski leciały prosto w ich stronę.
Wspaniale, chronić nas ma banda niedoświadczonych półgłówków - stwierdził w myślach, zgryźliwie. Trzymając się nisko, rozejrzał się w poszukiwaniu osłony, po czym huknął w stronę najemników donośnym głosem.
- Co to ma być, do kurwy nędzy? Atakują nas, idioci cholerni! Ustawić pierdolony perymetr, otworzyć ogień! Chcecie wyjść z tego kurwa cało, czy nie?! - jego głos był przywykły do wydawania rozkazów medykom, nie żołnierzom, a także nie miał żadnego prawa rozkazywać najmitom, aczkolwiek miał szczerą nadzieję, że głośność i jako-taki autorytet dowódcy w jego głosie sprawią, że, pod wpływem szoku, posłuchają rozkazów.
Nie mieli czasu rozstawić wozów w odpowiednim ustawieniu. Ani nawet ustawić barykady. Poszukał osłony wzrokiem, przygotowując karabin do ostrzału w razie czego. Z broni maszynowej można było strzelać na oślep, nie z porządnego karabinu powtarzalnego.
Rzucił się do najbliższej osłony która by dawała mu ochronę przed ogniem ze strony dotychczasowego ostrzału.
- Blue, gdzie i ilu ich jest? - rzucił za siebie, mając nadzieję, że drugi jednorożec go usłyszy i odpowie możliwie jak najszybciej.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.