Rain okładała bandytę kopytami, raz za razem. Po każdym uderzeniu twarz jego była coraz bardziej zakrwawiona. Stawiał opór, próbował odpowiedzieć własnymi uderzeniami. Jedno z nich trafiło klacz w korpus, nie czyniąc większych szkód. Może poboli przez jakiś czas, nic ponad to.
Po którymś uderzeniu, psychopata przestał stawiać opór, a jego ciało stało się bezwładną masą mięsną leżącą na ziemi. Kopyta Rain były czerwone od jego krwi. Cały przód głowy bandyty był nadzwyczaj nieprzyjemnym widokiem.
Starweave stanęła przed przerażonym przeciwnikiem. Patrzył się na nią, niczym sparaliżowany, nawet nie zauważając odebrania jego broni przez klacz. Czekał na wystrzał.
Lekko się rozluźnił, gdy jednorożka przestała w niego celować, jakby wypuścił wstrzymany nagle oddech. Potwierdzeniem tego był dźwięk płytkiego, nerwowego oddechu młodego jednorożca który nastąpił tuż potem.
Zaczął się lekko cofać, jakby chcąc się odsunąć od drugiego kucyka. Kolejny jego ruch odkrył sporą część ukrytej do tej pory pod jego ciałem plamy krwi, dość szybko się powiększającej. Kucyk stawał się też bledszy z chwili na chwilę, jednakowoż ciężko było określić, czy ze strachu, czy może z utraty krwi.
Gdy Starweave doskoczyła do niego, zapisczał żałośnie i odskoczył lekko, przerażony, zaciskając oczy i kładąc uszy po sobie, najwyraźniej przekonany, że jednak zginie w ciągu najbliższych sekund. Przykładanie mu pistoletu do głowy nie pomagało.
Leżał, nie śmiejąc drgnąć, lecz, słysząc słowa klaczy, otworzył lekko oczy i spojrzał na nią, jakby próbując przekazać, że zrozumiał, bez wykonywania jakichkolwiek ruchów.
Na przeszukanie zareagował nerwowym napięciem mięśni, ale nie zaprotestował w żaden sposób. Nie miał przy sobie wiele. Manierka z wodą, dosłownie kilka kapsli, dwie konserwy z jedzeniem, około metrowy fragment średniej grubości sznura i rozkładany nóż, wyglądający bardziej na narzędzie niż na jakąkolwiek broń. Miał przy sobie także zapasowy magazynek do pistoletu odebranego mu przez klacz.
Dokładniejsze ocenienie jego ran nie było trudne, gdyż jego zbroja była w zasadzie cząstkowa. Seria z działka wielolufowego przeszła przez jego prawy bok, tuż pod uroczym znaczkiem, zakrytym teraz częściowo przez ubranie zawierające wzmocnione fragmenty, robiące za "pancerz", a częściowo przez jego własną krew, wciąż płynącą z ran.
Ciężko było ocenić ile pocisków w niego trafiło, ani jakim cudem udało mu się dotrzeć do osłony przed padnięciem na ziemię. Choć za to ostatnie zapewne odpowiadała adrenalina. Nie wyglądało na to, żeby był ranny gdziekolwiek indziej, przynajmniej zewnętrznie. Był także wyraźnie poobijany tam, gdzie trafiła go skrzynia, aczkolwiek ta, na całe jego szczęście, nie uderzyła go bezpośrednio w głowę. Brak było charakterystycznych dla bandytów blizn pochodzących od samookaleczenia.
Słysząc kolejne słowa, ponownie spojrzał na Starweave, oczekując czegoś. Jedyną odpowiedzią na pytanie było ponowne zaciśnięcie oczu i lekkie pokiwanie głową. Z jego lewego oka wymknęła się pojedyncza łza.
Najemnik spojrzał, zirytowany, na nieoficjalnego przywódcę całej obrony karawany, po czym prychnął, podszedł do niedoszłego jeńca i, dla pewności, wpakował mu jeszcze 3 pociski ze swojego karabinu między oczy. Po tym udał się w kierunku barykady, najwyraźniej mając zamiar odnaleźć drugiego ocalałego z tego pogromu najmitę.
Iron tym czasem ruszyła przeszukiwać ciała. Ofiary po stronie bandytów nie miały przy sobie wiele ciekawych rzeczy. Rozpadająca się broń palna i biała, często klejone na taśmę. W niektórych nawet lufy trzymały się na tym nieśmiertelnym, srebrnym przylepcu. Koszmar rusznikarza. Pociski były w niewiele lepszym stanie. Uważne oko szukające pośród nich konkretnego typu amunicji zapewne wyłapałoby wiele pocisków w dobrym stanie, najróżniejszych kalibrów, najwięcej rewolwerowych i do karabinów powtarzalnych, jednak to wymagało chwili czasu.
O wiele łatwiej było przeszukać ciała najemników, gdzie Iron znalazła sporo amunicji kalibru 5.56, gdyż karabinu szturmowe takiego kalibru były głównym uzbrojeniem najemników, a nawet pistolet samopowtarzalny kalibru .45 ACP, wraz z pełnym magazynkiem amunicji do niego.
Oprócz tego najlepsze znaleziska ograniczały się do magazynu o broni, z którego po podniesieniu wypadło kilka obrazków z rodzaju tych "dla dorosłych", działającej, metalowej zapalniczki i zaskakująco pełnej, w miarę czystej talii kart. Nie mogła zostać pominięta także pojedyncza rolka bandażu medycznego.
Klacz znalazła nawet książkę, aczkolwiek była ona w stanie uniemożliwiającym chociażby rozpoznanie o czym miała ona prawić.
Sharp wskoczył na ostatni wóz i spojrzał na skrzynie. Niektóre w pełni metalowe, niektóre wzmocnione. Zaczął najpierw siłowo otwierać wzmocnione. Nie wiedząc, co jest w środku, starał się być ostrożny, aczkolwiek zamek był silny. Za silny by go od tak złamać. Klucz pewnie miał szef karawany w jakiejś kieszeni którą pominął... ale wolał wiedzieć, co w tym wozie było przewożone. Po otwarciu poprzednich skrzyń okazało się, że większość wozu wiozła podobny towar, więc czemu miałoby by inaczej tutaj? Po za tym, co jest tak ważniejsze od broni, by chronić to silniejszymi skrzyniami?
W końcu podszedł do jednej ze skrzynek, zamkniętej tradycyjną kłódką. Zirytowany brakiem sukcesów wcześniej, wycelował w zamek, ustawiając się wpierw tak, by nic mu się nie stało, przygotował się na huk wystrzału i odstrzelił kłódkę. Sprawnym ruchem otworzył karabin, a gorąca łuska wyskoczyła z komory. Nie załadował nowego magazynku, nie widząc w tym na tą chwilę sensu.
Otworzył skrzynkę telekinezą. Zajrzał do środka, ciekaw zawartości.
Oczy mu się zaświeciły. Odwrócił się i zobaczył znajomy kształt niebieskiego jednorożca.
- Blue, chyba mamy żyłę złota - skomentował, spoglądając na skrzynię.
Pełną zapasów medycznych. Wszystko, od mikstur leczniczych, przez AntyRad, aż po, relatywnie drogą w tej części Pustkowi, Hydrę. Tego ostatniego nie było wiele, ale była. Nawet o tym nie myśląc za wiele, schował od razu dwie butelki do torby, sprawdzając przy tym, ile mu zostało miejsca.
Po którymś uderzeniu, psychopata przestał stawiać opór, a jego ciało stało się bezwładną masą mięsną leżącą na ziemi. Kopyta Rain były czerwone od jego krwi. Cały przód głowy bandyty był nadzwyczaj nieprzyjemnym widokiem.
Starweave stanęła przed przerażonym przeciwnikiem. Patrzył się na nią, niczym sparaliżowany, nawet nie zauważając odebrania jego broni przez klacz. Czekał na wystrzał.
Lekko się rozluźnił, gdy jednorożka przestała w niego celować, jakby wypuścił wstrzymany nagle oddech. Potwierdzeniem tego był dźwięk płytkiego, nerwowego oddechu młodego jednorożca który nastąpił tuż potem.
Zaczął się lekko cofać, jakby chcąc się odsunąć od drugiego kucyka. Kolejny jego ruch odkrył sporą część ukrytej do tej pory pod jego ciałem plamy krwi, dość szybko się powiększającej. Kucyk stawał się też bledszy z chwili na chwilę, jednakowoż ciężko było określić, czy ze strachu, czy może z utraty krwi.
Gdy Starweave doskoczyła do niego, zapisczał żałośnie i odskoczył lekko, przerażony, zaciskając oczy i kładąc uszy po sobie, najwyraźniej przekonany, że jednak zginie w ciągu najbliższych sekund. Przykładanie mu pistoletu do głowy nie pomagało.
Leżał, nie śmiejąc drgnąć, lecz, słysząc słowa klaczy, otworzył lekko oczy i spojrzał na nią, jakby próbując przekazać, że zrozumiał, bez wykonywania jakichkolwiek ruchów.
Na przeszukanie zareagował nerwowym napięciem mięśni, ale nie zaprotestował w żaden sposób. Nie miał przy sobie wiele. Manierka z wodą, dosłownie kilka kapsli, dwie konserwy z jedzeniem, około metrowy fragment średniej grubości sznura i rozkładany nóż, wyglądający bardziej na narzędzie niż na jakąkolwiek broń. Miał przy sobie także zapasowy magazynek do pistoletu odebranego mu przez klacz.
Dokładniejsze ocenienie jego ran nie było trudne, gdyż jego zbroja była w zasadzie cząstkowa. Seria z działka wielolufowego przeszła przez jego prawy bok, tuż pod uroczym znaczkiem, zakrytym teraz częściowo przez ubranie zawierające wzmocnione fragmenty, robiące za "pancerz", a częściowo przez jego własną krew, wciąż płynącą z ran.
Ciężko było ocenić ile pocisków w niego trafiło, ani jakim cudem udało mu się dotrzeć do osłony przed padnięciem na ziemię. Choć za to ostatnie zapewne odpowiadała adrenalina. Nie wyglądało na to, żeby był ranny gdziekolwiek indziej, przynajmniej zewnętrznie. Był także wyraźnie poobijany tam, gdzie trafiła go skrzynia, aczkolwiek ta, na całe jego szczęście, nie uderzyła go bezpośrednio w głowę. Brak było charakterystycznych dla bandytów blizn pochodzących od samookaleczenia.
Słysząc kolejne słowa, ponownie spojrzał na Starweave, oczekując czegoś. Jedyną odpowiedzią na pytanie było ponowne zaciśnięcie oczu i lekkie pokiwanie głową. Z jego lewego oka wymknęła się pojedyncza łza.
Najemnik spojrzał, zirytowany, na nieoficjalnego przywódcę całej obrony karawany, po czym prychnął, podszedł do niedoszłego jeńca i, dla pewności, wpakował mu jeszcze 3 pociski ze swojego karabinu między oczy. Po tym udał się w kierunku barykady, najwyraźniej mając zamiar odnaleźć drugiego ocalałego z tego pogromu najmitę.
Iron tym czasem ruszyła przeszukiwać ciała. Ofiary po stronie bandytów nie miały przy sobie wiele ciekawych rzeczy. Rozpadająca się broń palna i biała, często klejone na taśmę. W niektórych nawet lufy trzymały się na tym nieśmiertelnym, srebrnym przylepcu. Koszmar rusznikarza. Pociski były w niewiele lepszym stanie. Uważne oko szukające pośród nich konkretnego typu amunicji zapewne wyłapałoby wiele pocisków w dobrym stanie, najróżniejszych kalibrów, najwięcej rewolwerowych i do karabinów powtarzalnych, jednak to wymagało chwili czasu.
O wiele łatwiej było przeszukać ciała najemników, gdzie Iron znalazła sporo amunicji kalibru 5.56, gdyż karabinu szturmowe takiego kalibru były głównym uzbrojeniem najemników, a nawet pistolet samopowtarzalny kalibru .45 ACP, wraz z pełnym magazynkiem amunicji do niego.
Oprócz tego najlepsze znaleziska ograniczały się do magazynu o broni, z którego po podniesieniu wypadło kilka obrazków z rodzaju tych "dla dorosłych", działającej, metalowej zapalniczki i zaskakująco pełnej, w miarę czystej talii kart. Nie mogła zostać pominięta także pojedyncza rolka bandażu medycznego.
Klacz znalazła nawet książkę, aczkolwiek była ona w stanie uniemożliwiającym chociażby rozpoznanie o czym miała ona prawić.
Sharp wskoczył na ostatni wóz i spojrzał na skrzynie. Niektóre w pełni metalowe, niektóre wzmocnione. Zaczął najpierw siłowo otwierać wzmocnione. Nie wiedząc, co jest w środku, starał się być ostrożny, aczkolwiek zamek był silny. Za silny by go od tak złamać. Klucz pewnie miał szef karawany w jakiejś kieszeni którą pominął... ale wolał wiedzieć, co w tym wozie było przewożone. Po otwarciu poprzednich skrzyń okazało się, że większość wozu wiozła podobny towar, więc czemu miałoby by inaczej tutaj? Po za tym, co jest tak ważniejsze od broni, by chronić to silniejszymi skrzyniami?
W końcu podszedł do jednej ze skrzynek, zamkniętej tradycyjną kłódką. Zirytowany brakiem sukcesów wcześniej, wycelował w zamek, ustawiając się wpierw tak, by nic mu się nie stało, przygotował się na huk wystrzału i odstrzelił kłódkę. Sprawnym ruchem otworzył karabin, a gorąca łuska wyskoczyła z komory. Nie załadował nowego magazynku, nie widząc w tym na tą chwilę sensu.
Otworzył skrzynkę telekinezą. Zajrzał do środka, ciekaw zawartości.
Oczy mu się zaświeciły. Odwrócił się i zobaczył znajomy kształt niebieskiego jednorożca.
- Blue, chyba mamy żyłę złota - skomentował, spoglądając na skrzynię.
Pełną zapasów medycznych. Wszystko, od mikstur leczniczych, przez AntyRad, aż po, relatywnie drogą w tej części Pustkowi, Hydrę. Tego ostatniego nie było wiele, ale była. Nawet o tym nie myśląc za wiele, schował od razu dwie butelki do torby, sprawdzając przy tym, ile mu zostało miejsca.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.