Jednorożec był w trakcie pakowania do swoich toreb strzykawek z mocnymi lekami przeciwbólowymi, osiągającymi horrendalne ceny w wielu miejscach.
Wtedy rozległ się krzyk o medyka, tak częsty tuż po strzelaninie.
- Sharpi, chyba cię wołają. Chodź, zobaczymy kogo podziurawili. - Blue skończyła już pakować medykamenty do toreb. I miała całkowitą rację. Zeskoczyła z wozu, zostawiając go.
Medyk kiwnął głową w ciszy. Czas wracać do roboty.
Zapiął torby i, łapiąc w pole telekinetyczne swój zaufany karabin, zeskoczył z wozu i rozejrzał się. Widoczne było jakieś zamieszanie przy drugim wozie, więc doszedł do dość oczywistego wniosku, że to właśnie tam znajdował się ranny do którego go wzywali. Wątpliwe było, aby był ranny krytycznie, inaczej nikt o zdrowych zmysłach by nie wołał medyka, tylko pomyślał. I zastrzelił od razu.
Były wyjątki od tej zasady, jak rodzina, ale Sharp ani myślał poświęcać czas na podobne rozważania. Po prostu ruszył biegiem w kierunku wspomnianego wozu, w biegu przypinając karabin na przynależne mu miejsce, a wyjmując w biegu pierwszą miksturę medyczną. Niezależnie od wszystkiego, przyda się. A raczej w najbliższym czasie nie zabraknie im medykamentów.
Dobiegł do wozu, po drodze rejestrując dużą ilość trupów po tej stronie karawany. Wyglądało na to, że nie przetrwało wiele więcej karawaniarzy tutaj niż po drugiej stronie... A nie, jednak tu ktoś przeżył, skorygował swoje myśli, widząc dwóch najemników leżących pod barykadą, z czego jeden, młodszy, wyglądał, jakby właśnie wyszedł z bardzo traumatycznego przeżycia. Drugi go pocieszał. Drugie spojrzenie w biegu ujawniło, że żaden z nich nie był ciężko ranny.
Tak więc medyk skręcił do wozu, jako iż było to jedyne pozostałe miejsce. Oprócz pierwszego w linii wozu, rzecz jasna, ale do tego miał bliżej, a wolał sprawdzić wszystkie.
I owszem, znalazł to czego szukał. Dwie klacze koło jakiegoś rannego kucyka, którego nigdy wcześniej nie widział. Klacze kojarzył z podróży. Logicznym wnioskiem było więc, że trzeci był jednym z najemników, z którymi to nie miał okazji się zapoznać. Oprócz może jednego idioty.
Podbiegł bliżej, lecz klacz wciąż pochylona nad rannym zasłaniała mu częściowo widok.
- Odsuniesz się, do kurwy nędzy, czy ma zginąć? - warknął, wciąż nie znając statusu rannego. Normalnie by zażądał od razu kapsli w zamian za leczenie, ale można było uznać, że sytuacja jest nadzwyczajna. W końcu kto miałby leczyć za darmo? Trzeba by być absolutnym debilem.
Po wykopaniu obu klaczy z wozu i zamknięcia widoku na prowizoryczną salę operacyjną na wozie, mógł wreszcie w spokoju obejrzeć nieprzytomnego kucyka.
Jego oczom ukazał się młody ogier o bladozielonym umaszczeniu i ciemnoniebieskiej grzywie. Podejrzewał, że grzywa miała nieco inny kolor oryginalnie, a kucyk po prostu był aż tak brudny.
Ranny, nie owijając w bawełnę, śmierdział. Ale nie było to dla medyka przeszkodą, bywało gorzej.
Zbliżył się do nieprzytomnego ogiera i obejrzał jego rany, znajdujące się w skupieniu pod uroczym znaczkiem jednorożca, który był wybitnie niebojowy. Kucyk coraz mniej pasował mu na najemnika. Ale nie mógł być też bandytą, choć na to z kolei wskazywał jego zapach. Był też młody. Być może nawet młodszy od załamanego najemnika, którego widział przy skrzyniach.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy dokładniej obejrzał ranę, z której wciąż ciekła krew. Takich obrażeń nie powodowało wiele rodzajów broni. Tylko skupione serie z karabinów maszynowych. Gdyby taki karabin maszynowy był wysokiego kalibru, kucyk nie miałby nogi. Tak się nie stało, a wygląd wszystkiego sugerował, że da się go z powrotem poskładać. Co nie zmieniało faktu, że nie widział ani jednego karabinu maszynowego po stronie wroga... może tu było inaczej.
- Kto go tak rozstrzelał, patrol Stalowych Strażników? - rzucił za siebie, w kierunku dwóch klaczy stojących za nim. W jednej rozpoznał Iron, która mu wcześniej oferowała eter na sprzedaż, a także podarowała tabletkę. Wyglądała jakby była pod wpływem czegoś. Zanotował, żeby pod żadnym pozorem nie dopuszczać jej do ostatniego wozu w karawanie.
Po bardzo krótkiej chwili ponownie zwrócił swoją uwagę ku rannemu. Nigdy wzrok nie da mu tego co pełna diagnostyka. Ktoś już w niego wpoił co najmniej jedną miksturę leczniczą, co dawało mu trochę czasu. Sporo pocisków przeszło na wylot, co widział już teraz.
To nieco ułatwiało zadanie. Róg Sharpa zaświecił, gdy medyk uaktywnił zaklęcie diagnostyczne. Oprócz oczywistych obrażeń, mógł także wykryć pomniejsze w wielu miejscach i mocno poobijaną prawą stronę klatki piersiowej i głowy.
Wykrył także pewne obrażenia, mające z pewnością co najmniej kilka dni, które sugerowały mu sporo rzeczy. Z czego żadna nie była przyjemna. Skupił się na najbardziej zagrażających życiu ranach kucyka, czyli tych po serii z karabinu maszynowego. W okolicy był chyba tylko jeden kucyk z bronią mogącą wywołać takie rany. Nie był pewien czy chce wiedzieć, czemu Rainfall miałaby strzelać do tego jednorożca. Jego podejrzenia były coraz silniejsze.
Diagnostyka jego boku wykazała, że sporo pocisków go trafiło, z czego większość przeszła na wylot. Kilka, które pozostały w środku, nie powinny stanowić zagrożenia. Sharp słyszał kiedyś medyków mówiących, że pocisków nie ma co wyciągać, magia się tym zajmuje. Potem wychodzą bezboleśnie ze skóry i trzeba je tylko uważnie wyłuskiwać pośród sierści.
Owszem, byłą to prawda, ale zdarzało się też, rzadko bo rzadko, ale jednak, że taki pocisk zostawał w ciele i mógł spowodować poważne komplikacje, jeśli nie śmierć. Dlatego też Sharp wyjął telekinezą specjalne szczypce z torby, poraził je zaklęciem dezynfekującym, po czym skupił się magicznie na boku ogiera.
Po kilku, obiektywnie krótkich, ale długich dla medyka, jak zapewne i dla pacjenta, chwilach, wszystkie pozostałe pociski leżały koło niego na podłodze wozu. Nie uszkodził przy tym niczego w ciele kucyka. Przynajmniej niczego kluczowego, a pozostałe rany niedługo znikną.
Sharp odłożył szczypce, po czym jego róg znowu zaświecił, tym razem jednak nie zaklęciem telekinezy czy diagnostycznym, a leczącym. Wyjął też z torby miksturę medyczną i, jako, że pacjent był nieprzytomny, polał nią ranę. Połączone działanie jego magii i mikstury doprowadziło do szybkiego zamknięcia rany i doprowadzenia do jako-takiego stanu jego tylnej nogi. Medyk zmniejszył intensywność zaklęcia i zajął się mniejszymi obrażeniami na samym korpusie, oraz, dość pokaźnymi, obiciami na przedzie ciała. Zajął się też, w mniejszym lub większym stopniu, pozostałymi obrażeniami na ciele kucyka.
W końcu podniósł się z nad pacjenta, koło którego klęczał od początku operacji. Potrząsnął głową, czując lekkie zmęczenie. Nic czego nie naprawiłby porządny posiłek, ale jednak wykonywanie operacji na ciężkich ranach tuż po bitwie nie było zbyt dobrą rzeczą dla jednorożca.
Zwrócił się do pozostałych dwóch klaczy, schodząc z wozu.
- Będzie żył. Jak się obudzi, podajcie mu tą miksturę - powiedział, po czym wylewitował z torby najzwyklejszą w świecie miksturę medyczną. W zasadzie nie była konieczna, ale powinna znacząco przyspieszyć całe leczenie.
- A teraz proszę o wyjaśnienie - kontynuował, po przekazaniu mikstury - skąd żeście go wytrzasnęły, kto go tak rozstrzelał, bo bandyci nie mają takiego uzbrojenia, oraz, co najważniejsze; kto to w zasadzie jest? - powiedział, spoglądając to na jedną klacz, to na drugą, nie będąc pewnym, która w zasadzie go znalazła i wezwała go. Wątpił aby była to ta ćpunka, ale już dziwniejsze rzeczy na pustkowiach widział.
Wtedy rozległ się krzyk o medyka, tak częsty tuż po strzelaninie.
- Sharpi, chyba cię wołają. Chodź, zobaczymy kogo podziurawili. - Blue skończyła już pakować medykamenty do toreb. I miała całkowitą rację. Zeskoczyła z wozu, zostawiając go.
Medyk kiwnął głową w ciszy. Czas wracać do roboty.
Zapiął torby i, łapiąc w pole telekinetyczne swój zaufany karabin, zeskoczył z wozu i rozejrzał się. Widoczne było jakieś zamieszanie przy drugim wozie, więc doszedł do dość oczywistego wniosku, że to właśnie tam znajdował się ranny do którego go wzywali. Wątpliwe było, aby był ranny krytycznie, inaczej nikt o zdrowych zmysłach by nie wołał medyka, tylko pomyślał. I zastrzelił od razu.
Były wyjątki od tej zasady, jak rodzina, ale Sharp ani myślał poświęcać czas na podobne rozważania. Po prostu ruszył biegiem w kierunku wspomnianego wozu, w biegu przypinając karabin na przynależne mu miejsce, a wyjmując w biegu pierwszą miksturę medyczną. Niezależnie od wszystkiego, przyda się. A raczej w najbliższym czasie nie zabraknie im medykamentów.
Dobiegł do wozu, po drodze rejestrując dużą ilość trupów po tej stronie karawany. Wyglądało na to, że nie przetrwało wiele więcej karawaniarzy tutaj niż po drugiej stronie... A nie, jednak tu ktoś przeżył, skorygował swoje myśli, widząc dwóch najemników leżących pod barykadą, z czego jeden, młodszy, wyglądał, jakby właśnie wyszedł z bardzo traumatycznego przeżycia. Drugi go pocieszał. Drugie spojrzenie w biegu ujawniło, że żaden z nich nie był ciężko ranny.
Tak więc medyk skręcił do wozu, jako iż było to jedyne pozostałe miejsce. Oprócz pierwszego w linii wozu, rzecz jasna, ale do tego miał bliżej, a wolał sprawdzić wszystkie.
I owszem, znalazł to czego szukał. Dwie klacze koło jakiegoś rannego kucyka, którego nigdy wcześniej nie widział. Klacze kojarzył z podróży. Logicznym wnioskiem było więc, że trzeci był jednym z najemników, z którymi to nie miał okazji się zapoznać. Oprócz może jednego idioty.
Podbiegł bliżej, lecz klacz wciąż pochylona nad rannym zasłaniała mu częściowo widok.
- Odsuniesz się, do kurwy nędzy, czy ma zginąć? - warknął, wciąż nie znając statusu rannego. Normalnie by zażądał od razu kapsli w zamian za leczenie, ale można było uznać, że sytuacja jest nadzwyczajna. W końcu kto miałby leczyć za darmo? Trzeba by być absolutnym debilem.
Po wykopaniu obu klaczy z wozu i zamknięcia widoku na prowizoryczną salę operacyjną na wozie, mógł wreszcie w spokoju obejrzeć nieprzytomnego kucyka.
Jego oczom ukazał się młody ogier o bladozielonym umaszczeniu i ciemnoniebieskiej grzywie. Podejrzewał, że grzywa miała nieco inny kolor oryginalnie, a kucyk po prostu był aż tak brudny.
Ranny, nie owijając w bawełnę, śmierdział. Ale nie było to dla medyka przeszkodą, bywało gorzej.
Zbliżył się do nieprzytomnego ogiera i obejrzał jego rany, znajdujące się w skupieniu pod uroczym znaczkiem jednorożca, który był wybitnie niebojowy. Kucyk coraz mniej pasował mu na najemnika. Ale nie mógł być też bandytą, choć na to z kolei wskazywał jego zapach. Był też młody. Być może nawet młodszy od załamanego najemnika, którego widział przy skrzyniach.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy dokładniej obejrzał ranę, z której wciąż ciekła krew. Takich obrażeń nie powodowało wiele rodzajów broni. Tylko skupione serie z karabinów maszynowych. Gdyby taki karabin maszynowy był wysokiego kalibru, kucyk nie miałby nogi. Tak się nie stało, a wygląd wszystkiego sugerował, że da się go z powrotem poskładać. Co nie zmieniało faktu, że nie widział ani jednego karabinu maszynowego po stronie wroga... może tu było inaczej.
- Kto go tak rozstrzelał, patrol Stalowych Strażników? - rzucił za siebie, w kierunku dwóch klaczy stojących za nim. W jednej rozpoznał Iron, która mu wcześniej oferowała eter na sprzedaż, a także podarowała tabletkę. Wyglądała jakby była pod wpływem czegoś. Zanotował, żeby pod żadnym pozorem nie dopuszczać jej do ostatniego wozu w karawanie.
Po bardzo krótkiej chwili ponownie zwrócił swoją uwagę ku rannemu. Nigdy wzrok nie da mu tego co pełna diagnostyka. Ktoś już w niego wpoił co najmniej jedną miksturę leczniczą, co dawało mu trochę czasu. Sporo pocisków przeszło na wylot, co widział już teraz.
To nieco ułatwiało zadanie. Róg Sharpa zaświecił, gdy medyk uaktywnił zaklęcie diagnostyczne. Oprócz oczywistych obrażeń, mógł także wykryć pomniejsze w wielu miejscach i mocno poobijaną prawą stronę klatki piersiowej i głowy.
Wykrył także pewne obrażenia, mające z pewnością co najmniej kilka dni, które sugerowały mu sporo rzeczy. Z czego żadna nie była przyjemna. Skupił się na najbardziej zagrażających życiu ranach kucyka, czyli tych po serii z karabinu maszynowego. W okolicy był chyba tylko jeden kucyk z bronią mogącą wywołać takie rany. Nie był pewien czy chce wiedzieć, czemu Rainfall miałaby strzelać do tego jednorożca. Jego podejrzenia były coraz silniejsze.
Diagnostyka jego boku wykazała, że sporo pocisków go trafiło, z czego większość przeszła na wylot. Kilka, które pozostały w środku, nie powinny stanowić zagrożenia. Sharp słyszał kiedyś medyków mówiących, że pocisków nie ma co wyciągać, magia się tym zajmuje. Potem wychodzą bezboleśnie ze skóry i trzeba je tylko uważnie wyłuskiwać pośród sierści.
Owszem, byłą to prawda, ale zdarzało się też, rzadko bo rzadko, ale jednak, że taki pocisk zostawał w ciele i mógł spowodować poważne komplikacje, jeśli nie śmierć. Dlatego też Sharp wyjął telekinezą specjalne szczypce z torby, poraził je zaklęciem dezynfekującym, po czym skupił się magicznie na boku ogiera.
Po kilku, obiektywnie krótkich, ale długich dla medyka, jak zapewne i dla pacjenta, chwilach, wszystkie pozostałe pociski leżały koło niego na podłodze wozu. Nie uszkodził przy tym niczego w ciele kucyka. Przynajmniej niczego kluczowego, a pozostałe rany niedługo znikną.
Sharp odłożył szczypce, po czym jego róg znowu zaświecił, tym razem jednak nie zaklęciem telekinezy czy diagnostycznym, a leczącym. Wyjął też z torby miksturę medyczną i, jako, że pacjent był nieprzytomny, polał nią ranę. Połączone działanie jego magii i mikstury doprowadziło do szybkiego zamknięcia rany i doprowadzenia do jako-takiego stanu jego tylnej nogi. Medyk zmniejszył intensywność zaklęcia i zajął się mniejszymi obrażeniami na samym korpusie, oraz, dość pokaźnymi, obiciami na przedzie ciała. Zajął się też, w mniejszym lub większym stopniu, pozostałymi obrażeniami na ciele kucyka.
W końcu podniósł się z nad pacjenta, koło którego klęczał od początku operacji. Potrząsnął głową, czując lekkie zmęczenie. Nic czego nie naprawiłby porządny posiłek, ale jednak wykonywanie operacji na ciężkich ranach tuż po bitwie nie było zbyt dobrą rzeczą dla jednorożca.
Zwrócił się do pozostałych dwóch klaczy, schodząc z wozu.
- Będzie żył. Jak się obudzi, podajcie mu tą miksturę - powiedział, po czym wylewitował z torby najzwyklejszą w świecie miksturę medyczną. W zasadzie nie była konieczna, ale powinna znacząco przyspieszyć całe leczenie.
- A teraz proszę o wyjaśnienie - kontynuował, po przekazaniu mikstury - skąd żeście go wytrzasnęły, kto go tak rozstrzelał, bo bandyci nie mają takiego uzbrojenia, oraz, co najważniejsze; kto to w zasadzie jest? - powiedział, spoglądając to na jedną klacz, to na drugą, nie będąc pewnym, która w zasadzie go znalazła i wezwała go. Wątpił aby była to ta ćpunka, ale już dziwniejsze rzeczy na pustkowiach widział.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.