28-05-2013, 19:37
Sharp wpatrywał się w klacz, która, wbrew jego przewidywaniom, uśmiechnęła się.
Ten kucyk jest informatorem. Jest ekspertem w sztuce przetrwania, który biega po pustkowiach dostarczając informacje innym kucykom. - i do tego kontynuowała podawanie nieprawdziwych informacji. Medyk był w tej chwili przekonany, że kłamała jak z nut.
Znał sytuację w Trottinghamie. Był w okolicy osobiście tylko raz, przejazdem, aczkolwiek rozmawiał z wieloma którzy tam kursowali częściej. To była dzicz, nie miejsce na społeczność. Punkt handlowy, i owszem. Ale nie tajną społeczność z kurierami i oficjalnymi członkami.
Po następnych słowach uniósł brwi. A ona wciąż ciągnęła, nie mając pojęcia o tym, ile rozmówca wie.
O, jeszcze zaczyna się rozgadywać o tym, że to jacyś scavengerzy złodzieje, nie handlarze...
Kontynuował słuchanie klaczy, zestawiając jej słowa ze znanymi informacjami. Nie chciało mu się wierzyć w to co opowiada.
- Tak jak powiedziałam… to dość delikatny… temat i chciała bym omówić resztę na osobności - usłyszał w końcu.
Aha, zaczyna się. Medyk schował broń do kabury, równocześnie sprawdzając, czy jego zaufany nóż jest tam gdzie powinien być. Jeżeli miał gdzieś z nią pójść, wolał mieć środki obrony. Dotychczasowy kontakt z klaczą nie napawał go zaufaniem do niej. Wręcz przeciwnie. Sharp uważał na tą chwilę, że został wmanewrowany w coś paskudnego. I był zdeterminowany dowiedzieć się, w co konkretnie.
Skinął głową, uprzejmie, udając, że zaczyna jej wierzyć. Może tym sposobem uda się ją wybić z rytmu. Mówiła nienaturalnie, a medykowi rzucały się w oczy kolejne błędy w jej wypowiedzi. Była dobra, ale nie aż tak dobra.
- Przejdźmy proszę na pierwszy wóz - usłyszał słowa klaczy.
- Niech ci będzie... - skomentował, brzmiąc cały czas jak ktoś zirytowany, przy czym nie do końca do zidentyfikowania czy nią czy samym sobą. Sharp zdawał sobie sprawę z faktu, że nie był w tym tak dobry jak niektóre osoby jakie poznał, aczkolwiek wiedział też, że ma wystarczająco dużo doświadczenia, by radzić sobie z grą aktorską.
Ruszył powoli koło Starweave. Wskoczyli na wóz. Nie było dużo miejsca, ale przynajmniej mieli trochę spokoju. Nie podobała mu się myśl o zostawieniu, choćby krótkotrwałym, reszty z takimi zasobami w karawanie, ale pewne sprawy miały większy priorytet. Musiał wiedzieć kogo właśnie połatał, żeby to potem nie spowodowało dużych kłopotów.
Spojrzał na klacz przebywającą koło niego. Była młodsza od medyka. Sporo, ale nie na tyle, że mógłby być jej ojcem czy coś w tym stylu. Strzelał, że jest młodsza o jakieś 10 lat. Pokręcił lekko głową z zamkniętymi oczami, w uniwersalnym geście zrezygnowania. Podniósł głowę i spojrzał na klacz.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Podróżuję po tych cholernych pustyniach dłużej niż ty żyjesz - powiedział, przerywając klaczy cokolwiek miała zamiar zrobić lub powiedzieć. Było to, jakby nie patrzeć, faktem. Urodził się w karawanie i żył w karawanie. Nie lubił wyciągać tego argumentu, ale czasem nie było innej drogi.
- Widzę, że kłamiesz. Zabrałaś mnie tu, by mi coś powiedzieć. Tak więc dam ci jedną radę. Powiedz prawdę. Niezależnie od tego, jaka ona będzie, nie zabiję ani ciebie, ani tamtego ogiera we śnie, z tym możesz mi zaufać - powiedział całkowicie szczerze, patrząc Starweave prosto w oczy. Mimo wielu podejrzeń jakie miał, dotrzymałby słowa. Nie zabijał kucyków we śnie. Chyba, że stanowili nieuniknione i wielkie zagrożenie dla integralności karawany, ale wątpił wysoce, by ranny ogier i tak tu klacz byli aż tak groźni.
Ten kucyk jest informatorem. Jest ekspertem w sztuce przetrwania, który biega po pustkowiach dostarczając informacje innym kucykom. - i do tego kontynuowała podawanie nieprawdziwych informacji. Medyk był w tej chwili przekonany, że kłamała jak z nut.
Znał sytuację w Trottinghamie. Był w okolicy osobiście tylko raz, przejazdem, aczkolwiek rozmawiał z wieloma którzy tam kursowali częściej. To była dzicz, nie miejsce na społeczność. Punkt handlowy, i owszem. Ale nie tajną społeczność z kurierami i oficjalnymi członkami.
Po następnych słowach uniósł brwi. A ona wciąż ciągnęła, nie mając pojęcia o tym, ile rozmówca wie.
O, jeszcze zaczyna się rozgadywać o tym, że to jacyś scavengerzy złodzieje, nie handlarze...
Kontynuował słuchanie klaczy, zestawiając jej słowa ze znanymi informacjami. Nie chciało mu się wierzyć w to co opowiada.
- Tak jak powiedziałam… to dość delikatny… temat i chciała bym omówić resztę na osobności - usłyszał w końcu.
Aha, zaczyna się. Medyk schował broń do kabury, równocześnie sprawdzając, czy jego zaufany nóż jest tam gdzie powinien być. Jeżeli miał gdzieś z nią pójść, wolał mieć środki obrony. Dotychczasowy kontakt z klaczą nie napawał go zaufaniem do niej. Wręcz przeciwnie. Sharp uważał na tą chwilę, że został wmanewrowany w coś paskudnego. I był zdeterminowany dowiedzieć się, w co konkretnie.
Skinął głową, uprzejmie, udając, że zaczyna jej wierzyć. Może tym sposobem uda się ją wybić z rytmu. Mówiła nienaturalnie, a medykowi rzucały się w oczy kolejne błędy w jej wypowiedzi. Była dobra, ale nie aż tak dobra.
- Przejdźmy proszę na pierwszy wóz - usłyszał słowa klaczy.
- Niech ci będzie... - skomentował, brzmiąc cały czas jak ktoś zirytowany, przy czym nie do końca do zidentyfikowania czy nią czy samym sobą. Sharp zdawał sobie sprawę z faktu, że nie był w tym tak dobry jak niektóre osoby jakie poznał, aczkolwiek wiedział też, że ma wystarczająco dużo doświadczenia, by radzić sobie z grą aktorską.
Ruszył powoli koło Starweave. Wskoczyli na wóz. Nie było dużo miejsca, ale przynajmniej mieli trochę spokoju. Nie podobała mu się myśl o zostawieniu, choćby krótkotrwałym, reszty z takimi zasobami w karawanie, ale pewne sprawy miały większy priorytet. Musiał wiedzieć kogo właśnie połatał, żeby to potem nie spowodowało dużych kłopotów.
Spojrzał na klacz przebywającą koło niego. Była młodsza od medyka. Sporo, ale nie na tyle, że mógłby być jej ojcem czy coś w tym stylu. Strzelał, że jest młodsza o jakieś 10 lat. Pokręcił lekko głową z zamkniętymi oczami, w uniwersalnym geście zrezygnowania. Podniósł głowę i spojrzał na klacz.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Podróżuję po tych cholernych pustyniach dłużej niż ty żyjesz - powiedział, przerywając klaczy cokolwiek miała zamiar zrobić lub powiedzieć. Było to, jakby nie patrzeć, faktem. Urodził się w karawanie i żył w karawanie. Nie lubił wyciągać tego argumentu, ale czasem nie było innej drogi.
- Widzę, że kłamiesz. Zabrałaś mnie tu, by mi coś powiedzieć. Tak więc dam ci jedną radę. Powiedz prawdę. Niezależnie od tego, jaka ona będzie, nie zabiję ani ciebie, ani tamtego ogiera we śnie, z tym możesz mi zaufać - powiedział całkowicie szczerze, patrząc Starweave prosto w oczy. Mimo wielu podejrzeń jakie miał, dotrzymałby słowa. Nie zabijał kucyków we śnie. Chyba, że stanowili nieuniknione i wielkie zagrożenie dla integralności karawany, ale wątpił wysoce, by ranny ogier i tak tu klacz byli aż tak groźni.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.