28-05-2013, 20:55
Starweave słuchała bardzo uważnie każdego słowa wypowiadanego przez medyka, nie śmiąc mu przerwać. Zdawała sobie sprawę że nic, a nic, nie łyknął jej kitu. ”Może to i dobrze” pomyślała. Był spokojny, a to było najważniejsze. Kiedy już skończył swoją wypowiedz. Klacz wpatrywała się w niego z takim spojrzeniem, jakby się miała zraz rozpłakać. Spuściła swój wzrok na podłogę wozu, jej głowa lekko opadła, uszy natomiast całkowicie.
- Była bym okropną matką. – Zrobiła długą pauzę, po której gwałtownie poderwała głowę, spoglądając ogierowi prosto w oczy.
- Ja... - powiedziała skruszonym głosem - ty jesteś medykiem. Jesteś tym który obiecał nieść pomoc innym kucykom. – Klacz zrobiła przerwę szukając słów. – Posłuchaj, ja… zrobiłam to dlatego, iż myślę że to jest kucyk.
Jednoróżka usiadła na zadzie mówiąc spokojnym i opanowanym tonem.
- Ten ogier jest jednym z agresorów. Biegł kopyto w kopyto z resztą bandytów. Była ich czwórka. Ta z minigunem załatwiła trzech, on jest czwartym. Jak już widziałeś poważnie oberwał, a mimo to zaczął do mnie strzelać.
- Udało mi się go podejść i potraktować skrzynką, ciężkie uderzenie rozbroiło bandytę. Nim zdążyłam pociągnąć za spust prawdziwej broni, wykrzyczał rozpaczliwe „Nie”. Jego oczy były wypełnione panicznym strachem. Podeszłam bliżej nie więżąc własnym zmysłom. Klacz chciała użyć jego uroczego znaczka jako argumentu, ale nie mogła sobie przypomnieć co to nim było.
- Nie zachowywał się jak reszta żądnych krwi zwierząt, które nas zaatakowały. Było w nim coś innego, coś z kucyka. Nim zemdlał zdążyłam mu zadać jedno pytanie. Pokiwał na twierdząco głową, w odpowiedzi, iż nie wychował się wśród sowich kompanów.
Klacz zaczęła nerwowo przekładać ciężar swojego ciała z jednego kopyta na drugie.
- Tak wiec udzieliłam mu pomocy i przytaszczyłam na tamten wóz. On mógł tylko grać na moim sumieniu, a ja zachowałam się jak idiotka. Starweave wydala z siebie długie westchnienie, kierując głowę pyszczkiem do podłogi. – Przepraszam cię, ja… po prostu za krótko żyje na tym świecie.
- Była bym okropną matką. – Zrobiła długą pauzę, po której gwałtownie poderwała głowę, spoglądając ogierowi prosto w oczy.
- Ja... - powiedziała skruszonym głosem - ty jesteś medykiem. Jesteś tym który obiecał nieść pomoc innym kucykom. – Klacz zrobiła przerwę szukając słów. – Posłuchaj, ja… zrobiłam to dlatego, iż myślę że to jest kucyk.
Jednoróżka usiadła na zadzie mówiąc spokojnym i opanowanym tonem.
- Ten ogier jest jednym z agresorów. Biegł kopyto w kopyto z resztą bandytów. Była ich czwórka. Ta z minigunem załatwiła trzech, on jest czwartym. Jak już widziałeś poważnie oberwał, a mimo to zaczął do mnie strzelać.
- Udało mi się go podejść i potraktować skrzynką, ciężkie uderzenie rozbroiło bandytę. Nim zdążyłam pociągnąć za spust prawdziwej broni, wykrzyczał rozpaczliwe „Nie”. Jego oczy były wypełnione panicznym strachem. Podeszłam bliżej nie więżąc własnym zmysłom. Klacz chciała użyć jego uroczego znaczka jako argumentu, ale nie mogła sobie przypomnieć co to nim było.
- Nie zachowywał się jak reszta żądnych krwi zwierząt, które nas zaatakowały. Było w nim coś innego, coś z kucyka. Nim zemdlał zdążyłam mu zadać jedno pytanie. Pokiwał na twierdząco głową, w odpowiedzi, iż nie wychował się wśród sowich kompanów.
Klacz zaczęła nerwowo przekładać ciężar swojego ciała z jednego kopyta na drugie.
- Tak wiec udzieliłam mu pomocy i przytaszczyłam na tamten wóz. On mógł tylko grać na moim sumieniu, a ja zachowałam się jak idiotka. Starweave wydala z siebie długie westchnienie, kierując głowę pyszczkiem do podłogi. – Przepraszam cię, ja… po prostu za krótko żyje na tym świecie.