Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
” Czyli jedno i drugie.” Star już wiedziała, że Stajnia 7 posiadała i książki, i terminale. Jednak z wypowiedzi White na temat tego jakie to one są trudne w obsłudze, nie mogła uzyskać pełnej odpowiedzi na swoje pytania. Klacz mogła tylko zgadywać, że książka była głównym źródłem edukacji, a terminale służyły tylko do zarządzania aparaturą schronu.

W pewnym momencie White wykonała szybki gest, w którym zerknęła do jednego ze swoich juków. Ze środka została wylewitowała maskotka, najprawdopodobniej jednej z powierniczek wspomnianych elementów harmonii, najwyraźniej Applejack. Ciemnoszara klacz złożyła pluszaka w swoje przednia kopytka. Jej szczery uśmiech do maskotki, nie umknął Starweave. Bez wątpienia było to coś o głębokim znaczeniu sentymentalnym dla klaczy. Coś dosyć popularnego dla Stajennych kucyków. Coś co Starweave jako taki kucyk oczywiście nie miała.

Następnym dobytym przez magię jednoróżki przedmiotem, była jak się Starweave wydawała, gitara. Tyle, że w odróżnieniu od tej wcześniej przez klacz widzianej, wersja Staple była bardziej jukowa.
Wyglądało na to, że przedmiot ten przed eksploatacją, wymagał trochę uwagi od swojej właścicielki. Uwaga ta przełożyła się na czas, który ciemnogranatowa jednoróżka wykorzystała na kolejne oględziny tak bardzo ją intrygującego, kulistego przedmiotu.

Kula wspomnień, aby mogła być lewitowana, wymagała specjalnego potraktowania magią telekinezy. Inaczej zaklęcie to mogło ją po prostu aktywować, wciągając umysł owego jednorożca w wir wspomnień. Starweave mogła by zaryzykować, ale im dłużej zwlekała, tym jej głowę wypełniało coraz więcej powodów, aby tego nie robić. Najmocniejszym z nich był fakt iż kule wspomnień mogą generować projekcje trwające nawet do kilku godzin. Po prawdzie tego rodzaju kule były prawdziwą rzadkością. Nawet jeżeli projekcja trwała by te głupie czterdzieści minut, jej użycie w aktualnym monecie było wykluczone.

Rozmyślając na ten temat, klacz przypomniała sobie większość informacji które wyczytała o kryształowych kulach. Jedynym z ich największych minusów było to, iż przeglądający je kucyk był całkowicie odcięty od rzeczywistości. Było to coś pomiędzy transem a marzeniem sennym. Stan podczas którego reakcja ciała na bodźce zostaje ograniczona do minimum. Starweave wyobraziła sobie sytuacje w której udaje je się przetransportować kulę. I kiedy będąc sama z sobą na jednym z wozów, zapada we wspomnienie, nagle znikąd pojawia się Blue Gear ze swoją głęboko chowaną urazą.

Będąc sam na sam z Blue, na jednym wozie, bez żadnych świadków, uwięziona we wspomnieniu na przykładowe czterdzieści minut, albo i więcej. Star nawet nie chciała myśleć co można by było z nią zrobić przez cały ten czas.

Kolejne dźwięki miniaturowej gitary (tym razem już nieco przyjemniejsze dla ucha) ułatwiły klaczy odgonienie niechcianych myśli. Star spojrzała na White, a ta niemal od razu odwzajemniła jej spojrzenie.

- Lubisz muzykę?

– Nienawidzę – odparła Star. Poza wiadomościami jest to jedyna rzecz którą ma do zaoferowania Didżej Pon. Ciągle w kółko jedne i te same utwory, od których już mi uszy więdną. Gdyby didżej miał kilka kawałków mniej, mogła bym je wszystkie policzyć na swoich rogach. – Mimo ponurego tonu, Starweave szybko postawiła swoje uszy do pionu, ładnie się uśmiechając. – Ale ty z pewnością zdołasz zaskoczyć mnie czymś świeżym. ” No chyba że wszystkie pieprzone Stajnie były wyposażone w te same materiały rozrywkowe.”
– Nienawidzę – odparła Star. W tym momencie White trochę się zawiodła, ale i tak nie miała zamiaru odkładać owego instrumentu. Nie ćwiczyła na nim od... sporego kawałka czasu. – Ale ty z pewnością zdołasz zaskoczyć mnie czymś świeżym - dodała owa klacz. White na te słowa momentalnie się rozpromieniła.

- Cóż... mam kilka kawałków, które mogą ci się spodobać - powiedziała białogrzywa klacz. - Muszą mi się tylko przypomnieć słowa. Zawsze miałam z tym problemy. Nuty oraz brzmienie melodii pamiętam na pamięć, gdyż bardzo lubiłam to grać, ale słowa... te głupie słowa - mówiła White. Bardziej można było stwierdzić, iż mówiła sama do siebie, ale ona zwykła gawędzić ze samą sobą, w swoim umyśle. Staple gwałtownie się poderwała, a następnie uśmiechnęła się, gdyż przypomniała sobie pewną, ze piosenek. Była to oczywiście "Słoneczna Klacz."

White szybko chwyciła za swoje ukulele, a następnie zagrała kilka pierwszych nut. Z uśmiechem uznała, iż da radę zagrać całość. Nie było więc po co zwlekać. Zaczęła skocznie grać pierwsze kilka wersów, a następnie zaczęła śpiewać.

Słoneczna klaczo,
Twa grzywa jest barwą słońca,
Ze szczęścia masz sukienkę utkaną,
Szłabym za tobą bez końca,
Moja słoneczna klaczo.


White zakończyła pierwszą zwrotkę, a następnie szybko przyszykowała się do śpiewania drugiej.

Rozsiewasz światło wokoło,
Słoneczna Klaczo,
Czy nie jest tak?
Kocham cię, la la la la la.
Rozsiewasz miłość wokoło,
Słoneczna klaczo,
To dzięki tobie,
Słońce świeci tak wesoło.


White skończyła śpiewać, kończąc tym samym grę na owym instrumencie. Była z siebie bardzo zadowolona, gdyż jednak pamiętała jedną ze swoich piosenek, którą niegdyś wymyśliła.

- I jak? - zapytała się Starwave, z nadzieję, iż tej spodobał się ten... drobny występ.
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]
- Cóż... mam kilka kawałków, które mogą ci się spodobać. – ”Bardzo dobrze, no to dawaj” niecierpliwiła się Star, ale White przeciągała dalej, prawdopodobniej próbując przypomnieć sobie tekst, lub po prostu tylko się denerwując.

- …ale słowa... te głupie słowa. – ”Słowa mają swoją moc” pomyślała Starweave, przypominając sobie pewien cytat. W końcu mała wiedźminka przestała marudzić i ku zadowoleniu tej trochę większej, w końcu wydobyła ze swojego ukulele pierwsze dźwięki. Zgodnie z oczekiwaniami ciemnogranatowej klaczy, do dźwięków tych dołączyły też słowa z pyszczka białego kucyka.

Słoneczna klaczo,
Twa grzywa jest barwą słońca,
Ze szczęścia masz sukienkę utkaną,
Szłabym za tobą bez końca,
Moja słoneczna klaczo.

Rozsiewasz światło wokoło,
Słoneczna Klaczo,
Czy nie jest tak?
Kocham cię, la la la la la.
Rozsiewasz miłość wokoło,
Słoneczna klaczo,
To dzięki tobie,
Słońce świeci tak wesoło.

Od samego początku aż do ostatniej zwrotki, pyszczek Starweave pozostał otwarty. A jej ogólny wyraz twarzy, niezmiennie wyrażał coś, co prawdopodobnie było hybrydą szoku i zaskoczenia. Wszystko to jednak zmieniło się, kiedy z ust White, padło słowo nie będące częścią piosenki.

- I jak? ”Słoneczna klacz…” pomyślała Star, a wraz z tą myślą jej „podwozie” od pyszczka zostało podniesione. Zaraz potem pojawił się na nim mały uśmiech, który bardzo szybko zaczął powiększać się coraz bardziej, i bardziej. W końcu, uśmiech ten odsłonił ząbki Starweave i stał się prawdziwą wizytówką uchachanej klaczy.

Nie wiedząc za bardzo czemu, ten prosty kawałek wywołał w starszej jednorożce fale pozytywnych emocji. Było to coś błahego, jednak dla pozostałej „muzyki”, której Starweave nasłuchała się na pustkowiach, ten mały kawałek stanowił duży kontrast. Gdyby White odśpiewała by to przed rdzennym mieszkańcem pustkowi, prawdopodobnie szlag by go na miejscu trafił z powodu nadmiernej ilości cukrów we krwi. Ale Star pochodziła ze Stajni, a poza tym rzadko ktoś czytał jej bajki, jeszcze rzadziej dla niej śpiewał.

- Weeeeeeeee – wydobyło się z pełnej entuzjazmu ciemnogranatowej klaczy.
Blue powoli szła, zamyślona, w kierunku ogniska. Po głowie krążyło jej sporo wspomnień; jedne przyjemne, inne trochę mniej. A wszystkie związane z rodziną, której już pewnie nie zobaczy. Pewnie spędziłaby zagubiona we wspomnieniach trochę czasu, gdyby nie wyrwało jej z nich coś, czego się kompletnie nie spodziewała. Podchodząc bliżej jej wzrok padł na siedzącą przy ognisku White pogrążoną w śpiewie, Starwave z kolei siedziała obok niej z miną taką jak by jej zawiasy od szczęki puściły. Siadając na swoim miejscu, Blue wsłuchała się w utwór. Może nie należał ten rodzaj muzyki do jej ulubionych, ale musiała przyznać, że wpadał w ucho. Tekst wydawał się strasznie banalny i bez większego znaczenia, taki prosty utwór na poprawę humoru. Ale nie ma co narzekać, White przynajmniej znała jakieś utwory, a nie jak Blue, kilka piosenek pijackich których się nie da śpiewać przy innych, tym bardziej na trzeźwo.

Po pewnym czasie utwór dobiegł końca, a White zwróciła się do Star z pytaniem.

- I jak?

Nic, co Blue spotkała na pustkowiach nie przygotowało jej na to co ją czekało.

- Weeeeeeeee - wydobył się okrzyk z pyska Star. Blue która była zdecydowanie za blisko i kompletnie na to nie przygotowana poczuła się jakby ktoś wystrzelił salwę z IF-100 zaraz przy jej uchu. Czekając aż tamta się uspokoi, wydobyła ona ze swojej torby po raz kolejny czajnik i butelkę wody. Napełniając wspomniane urządzenie po brzegi, ustawiła je na ognisku.

- Bardzo ładny utwór, chciałabym tak umieć śpiewać, niestety mój głos się do tego nie nadaje. Znasz jeszcze jakieś inne, ciekawe piosenki?
[Obrazek: signature.php]
- Weeeeeeeee – wydobyło się od Starwave, której widocznie spodobała się piosenka. White nie ukrywała swojego zadowolenia, bądź radości z tego, iż ktokolwiek pochwalił jej śpiew. W Stajni fakt faktem grywała, ale zazwyczaj dla siebie samej. Niemalże każdy ją ignorował. Rodzice mieli pełne kopyta roboty, więc zazwyczaj nie miała co robić. Była typem... samotniczki, która nie przepadała za towarzystwem innych kucyków. Radość wtedy sprawiała jej samotność, oraz ciemność. Teraz jednak... było inaczej, gdyż wszystko się zmieniło. Tak jak kiedyś chciała być samotna, tak teraz cieszy się bardzo, iż nie jest sama.

- Bardzo ładny utwór, chciałabym tak umieć śpiewać, niestety mój głos się do tego nie nadaje. Znasz jeszcze jakieś inne, ciekawe piosenki? - z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos znajomej klaczy, jaką była Blue. White dopiero teraz zauważyła, iż owa klacz tutaj siedzi. Zrobiło jej się trochę głupio, za to, iż zignorowała ją.

- Cóz... Ja... dziękuję - powiedziała White, ze skromnym uśmieszkiem. - Nie sądziłam, iż moje... wycie się komuś spodoba. Zazwyczaj grałam tylko dla siebie, gdyż nigdy nie byłam zbytnio towarzyska. Ale no cóż... co było, to przeminęło. Teraz jednak nie ma co się rozczulać, nad moim dawnym życiem, gdyż każdy pewnie swoje wiódł, a ja tylko wam zrzędzę, jakie to miałam życie w stajni, a tak naprawdę, to nie wiem jakie Wy miałyście życie. Może lepsze, może gorsze, to tego nie wiem. Przez cały czas ja tylko byłam w waszym centrum uwagi, a nawet nie zainteresowałam się waszym życiem, które prowadziłyście, zanim tutaj przybyłam. Możemy również wrócić do śpiewania, ale... to już zależy od was.
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]
- Mam nadzieje, że zdajesz sobie sprawę z tego, że może to "chwilę" potrwać - A to już się okaże, pomyślał medyk, jednakowoż, mimo wszystko, skinął głową w uniwersalnym geście potwierdzenia. Wątpił, żeby to trwało tak długo. Nie kojarzył dokładnie, skąd się wziął zwyczaj przysięgi krwi, ani nawet o co dokładnie w nim chodziło, ale wiedział, że jest to dość poważna przysięga. Ale, z drugiej strony... W każdej umowie są dziury.

Miał zamiar przedstawić się zebrze w momencie, kiedy on sam o to zapytał. Sharp wzruszył ramionami w duchu.
- Jestem Sharp Cross - powiedział po prostu. Nie było tu nic do ukrycia. Zastanawiał się przez ułamek sekundy, czy nie lepiej byłoby dodać, że jest aktualnym przywódcą karawany, albo chociaż medykiem, ale doszedł do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu.

Chciał uśmiechnąć się do Xandera, ale uznał, że będzie to wyglądało sztucznie. Jego umysł cały czas analizował opcje. Musiał jakoś mu ograniczyć dostęp do wozów. Kto wie, co odwali gdy tylko zobaczy co wiezie ta przeklęta karawana? Nie mógł mu wprost powiedzieć, żeby nie zaglądał na wozy, bo nic tak nie pobudzi ciekawości i motywacji, żeby coś zrobić, jak zakazanie komuś właśnie tego czegoś.

Dopiero teraz zauważył, że zebra z powrotem założyła maskę i kaptur, ponownie stając się nierozróżnialną od kucyka. Skinął głową w aprobacie. Nieco mu współczuł, że będzie musiał łazić opatulony w kilka warstw materiału. Zwłaszcza, kiedy zrobi się gorąco. Ale nie miał zamiaru nic z tym zrobić. Xander ujawni się, jak trzeba będzie.

Sharp miał już zamiar ruszyć z powrotem w kierunku centrum obozu, gdy, rozglądając się, zawiesił wzrok na swojej "osłonie". Klacz wciąż tam była. Nie wyniosła się, gdy zauważyła, że nie ma zagrożenia. Spojrzał prosto w jej oczy z ogromną dezaprobatą... czy może nawet złością. Całość nie trwała nawet sekundy, ale miał nadzieję, że klacz to zauważyła i zrozumiała przekaz. A przekaz był następujący: "Co ty tu, kurwa, jeszcze robisz?".

Spojrzał z powrotem na Xandera.
- Chyba nie ma sensu, żebyśmy tu siedzieli, prawda? - powiedział, wstając i kierując się w stronę obozu. Jednak nim zdążył zrobić kilka kroków, uderzyło go coś. Odwrócił się z powrotem ku zebrze.
- Słuchaj... jak mam się do ciebie zwracać przy innych? Nie obraź się, ale "Xander" to raczej nie jest imię kucyka - zapytał się ogiera. Takie imiona miały raczej tylko zebry. A przynajmniej tak się jednorożcowi zdawało. Nie słyszał takich... egzotycznie brzmiących imion na co dzień.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Rain czekała jakiś czas, ale towarzystwo zdawało się ja zwyczajnie olać. Odeszła więc niedługo potem w jakieś ustronne miejsce. Usiadła kawałek dalej, myśląc o dotychczasowych przygodach. O jej zaginionych dawno temu rodzicach, których poszukiwania uznawała teraz za cel zdecydowanie podrzędny. O pierwszym spotkaniu z wrogiem i znalezieniu miniguna... który wciąż czekał na założenie. No gdzie ta mechaniczka się podziała... może znowu się gdzieś zaćpała i leży. Walić to. Pomyślała sucho.

Potem myśli powędrowały do nieco bliższego okresu czasu, mianowicie przyłączenia się do karawany. Spotkania kucyków, z którymi teraz przebywała. Wtedy nawet nie podejrzewała, że będzie musiała zapoznać się z nimi nieco bliżej. Nawet nie oceniała ich wstępnie, po prostu wsiadła do jednego z wozów i czekała, aż dojadą na miejsce. A teraz osoby siedziały obok siebie... jedna z nich nawet, prawdopodobnie przyprowadzona przez nią White zaczęła śpiewać, całkiem ładnie zresztą... i rozmawiały. Wymieniały się poglądami. A ona właśnie siedziała na uboczu, ignorujac jakiekolwiek towarzystwo i zostawiając wcześniejsze poszukiwania medyka w spokoju. W końcu się znajdzie, mały przecież nie jest, ogarnięcia mu nie brakuje.

Rain myślała, czy przypadkiem nie izoluje się zbyt od innych. Na wycieczkę rozpoznawczą poszła sama, co skończyło się tragedią. Teraz siedziała na uboczu, cierpiąc na chroniczne ataki wielkiej nudy. Z drugiej strony o czym miałaby z nimi rozmawiać? O pogodzie? Aktualnym stanie? Wiadomym przecież było, że obydwa te aspekty były takie same: "Mogło być gorzej". Polityka? Zdecydowanie nie dla niej. Obgadywanie innych uczestników? Nie lubiła kucyków plotkujących. Zawsze wolała szczerość wobec drugiej osoby. Dla niej najważniejsze było przetrwanie kolejnego dnia i zajęcie czymś dnia. Uwielbiala akcję, a nie spokój. Adrenalinę, a nie rozmowy. To, co działo się w tej chwili było dokładnym przeciwieństwem tego, co lubiła. Może dam sobie spokój z rozmyślaniami. Od tego zawsze boli mnie głowa. Po prostu będę siedzieć cicho, a jak trzeba będzie, załatwię wsparcie... i tyle. Może w następnym większym mieście odejdę, nikomu nie zaszkodzę.

Rain usadowiła się wygodniej i znowu spojrzała na grupkę, teraz rozmawiającą o czymś, czego ciemnoniebieska klacz nie było w stanie usłyszeć. Ponownie rozpatrzyła mozliwość dołączenia do konwersacji, ale po krótkiej chwili jej się odechciało. Posiedze więc tutaj. Jak ktoś będzie czegoś ode mnie chciał, albo ta cała Iron raczy się pojawić, to dobrze. a jak nie, to poczekam do wyruszenia w dalsza podróż.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
- Jestem Sharp Cross - Padło od jednorożca. A więc Sharp. Mam tylko nadzieje że nie zna tej przysięgi. Zresztą, i tak musiałem ją nieco przeinaczyć. W oryginale przysięgający kładł na szali swoje życie, a to raczej by mu się nie spodobało. Xander przerwał swoje rozmyślania i zaczął powoli zbierać ostrza które uprzednio wyciągną, następnie na powrót wsuną je do rękawa. Przez to nie mógł zauważyć dziwnego spojrzenia jasnobrązowego.

Uwagę młodzika przykuła dopiero kolejna wypowiedź Sharpa. - Chyba nie ma sensu, żebyśmy tu siedzieli, prawda? - Pewnie i tak. Wolał bym nie zostać trafionym przez jakiegoś idiotę, któremu akurat zachciało się postrzelać. Choć skąd mogę mieć pewność że ci w środku nie będą mieli podobnych jazd. Zebra wstała i gotowała się by ruszyć za kucykiem lecz ten się odwrócił. - Słuchaj... jak mam się do ciebie zwracać przy innych? Nie obraź się, ale "Xander" to raczej nie jest imię kucyka.

No fakt. Z tego co pamiętam z Grayhoof to imiona kucyków bywały jakoś połączone z ich talentami, czy osobowością. Ech, mniejsza zresztą. Ważne jest, że coś tam ma znaczyć. Ale pomyślmy, co mi może pasować? Coś czego na pustkowiach pełno, jest niechciane i bez wartości? Ta, moja samoocena jest zaglebista. Pełno jest złomu... ale Scrappy mi nie pasuje. Poza tym złom ma czasem jakąś wartość. Rdza. Tak, Rusty będzie w sam raz i chyba nawet pasuje do scavengera. Zresztą miewałem już gorsze ksywki.

- Rusty. Możesz mnie nazywać Rusty. - Zebra powiedziała to już swoim zwyczajowym, chłodnym, bez uczuciowym tonem. Po czym wyminęła jednorożca, kierując się do obozowiska. Zatrzymał się jednak przed leżącym na ziemi rewolwerem, który uw kucyk wcześniej upuścił. Przyglądał mu się chwile. Całkiem ładny model. Mocą pocisku na pewno przebija moją dziewiątkę. Choć moja ma dwa istotne plusy; szybkostrzelność i możliwość szybkiego przeładownia, poza tym sam magazynek. On ma 6 a ja 18 pocisków. W pojedynku na broń krótką chyba wygrywam ja.

Xander ruszył dalej, lecz rzucił za plecy do Sharpa - Tylko go nie zapomnij, było by szkoda, bo to jest jednak kawałek całkiem ładnej broni. - Wreszcie przystaną w przejściu by się trochę rozejrzeć i znaleźć sobie jakiś cichy kątek na resztę dnia.
Wyglądało na to, że Blue Gear zdołała załapać się na mini-koncert White. Wracając do ogniska, od razu wzięła się za przygotowywanie nowego zapasu herbaty. Starweave zastanawiała się czy ona sama nie była uzależniona od Sparkle-Coli. Był taki czas kiedy klacz piła ten napój tylko dla przyjemności. Blue natomiast… Odką Star trochę lepiej ją poznała w Appleloosie, wydawało jej się, że połowę swojego dziennego zapasu energii magicznej, wypalała ona na lewitowanie swojego wiecznie zapełnianego kubka herbaty. ”Ta klacz musiała być uzależniona od herbaty.”

A teraz Blue była zmuszona naparzyć nowej, ponieważ cały jej wcześniejszy zapas poleciał się mijać z księżycem. Star obrała to za główny powód jej wybuchu emocjonalnego. Niebieska klacz, zaraz po tym jak upewniła się iż woda się grzeje, przeszła do trochę bardziej opanowanego gratulowania Staple. Ta natomiast udzieliła klaczą długiego i dość dziwnego w opinii Star, „wywiadu”.

Starweave namyślał się nad odpowiedzią. Klacz bardzo rzadko opowiadała o sobie i swoim dawnym życiu, a jeżeli już coś mówiła, był to przeplot kłamstw i metafor. Podczas tych namyśleni przypominała sobie ona o medyku i nieznajomym. Z lekkim podenerwowaniem rzuciła okiem na miejsce w którym powinna być Iron, i faktycznie tam była. Momentalnie uspokoiło to Jednoróżkę, która myślami wróciła do Słonecznej klaczy.

- Opowiedzieć o sobie? – ”Nie da rady” – cóż mogła bym o sobie powiedzieć? Moja historii nie jest zbyt interesująca – powiedziała Star przerzucając oczami. - Jestem handlarką, moim specjalnym talentem jest rozmnażanie kapsli. To prawdziwe nudy – machnęła kopytkiem.

- Jestem pewna, że każda inna osoba w tej karawanie ma za sobą znacznie więcej wrażeń niż ja.- Kończąc to zdanie, Starweave przez przypadek natknęła się wzrokiem na odchodzącą od nich klacz. Wydawało jej się, że słyszała wcześniej gdzieś w pobliżu jej głos.

- Jak już mówiłam, moje życie jest proste i szare jak wewnętrzna strona kapsla. Co nie znaczy, że jestem jakimś ostatnim życiowym pasztetem. – odwróciła głowę w stronę White, spoglądając z uśmiechem na kucyka. Mam kilka ciekawych historii, tyle że żadne z nich nie nadają się aby przepchnąć je w pięć minut przy ognisku.

- Poza tym, przypomniało mi się coś ważnego i obawiam się, że będę Panie musiała na chwile przeprosić. – Po tych słowach zebrała się na równe cztery kopyta i następnie udała w stronę Rainfall. Po kilku krokach odwróciła się w stronę White. – Ale potem mi jeszcze zaśpiewasz, nie ma lekko na pustkowiach. – Powiedziała żartobliwie z nutką ironii i szczerym uśmiechem na pyszczku.

Rainfall siedziała nieopodal jednego z wozów, z tępo patrzącym wzrokiem przed siebie. Wyglądało to tak jakby klacz się zacięła, ale dla Star oczywistym było, że Rain pogrążona była w głębokiej zadumie. Starweave diametralnie zwolniła tuż przed końcem swojej trasy, zbliżając się do kucyka ziemnego małymi kroczkami.

- Widzę i czuje, że mój szampon odwalił kawa dobrej roboty. Wiesz bardzo lubię ten zapach, to jakiegoś rodzaju mleczko, oryginalna butelka i jej etykieta nie zachowała się dość dobrze. A szkoda, zawsze chciałam wiedzieć co tak ładnie pachnie. – Skończyła mówić, zatrzymując się kawałek przed ciemnoniebieską.

- A poza tym, wszystko w porządku? – Spytała zatroskanym głosem.
Myślała dalej, co jednak zostało wkrótce przerwane przez nadchodzącą ciemnogranatową klacz. Właściwie to jej kolor podpadał jej nieco pod fiolet, ale co się tam będzie spierać. Wyrwana z zamyślenia spojrzała na Star, mówiącą o etykiecie szamponu i zapachu.

- Rzeczywiście, dobry ten twój specyfik. Aha... i nie mówmy o tym, czemu byłam zmuszona go używać, dobra? - dodała, chcąc zapewnić sobie spokój na tym polu. Choć i tak chyba White zdążyła już wyjawić rąbek, albo i całą scenę tajemnicy. Rain nie mogła jej jednak winić. - Po prostu o tym nie rozmawiajmy, niezaleznie czy znasz powód, czy nie.

Nastąpiła króciutka chwila ciszy, po której ponownie odezwała się jej rozmówczyni. - A poza tym, wszystko w porządku? - jej ton głosu wyrażał, co nieco zaskoczyło klacz, coś w rodzaju troski, tak rzadko spotykanej na pustkowiach.

- Taa... myślę, że tak. Tylko nieco tu nudno. Czekam, aż będziemy ruszać dalej, bo póki co to tylko zbijamy bąki. I wciąż czekam, aż pojawi się szanowna Iron, żeby założyć mi siodło - stwierdziła, dodając do słów "szanowna Iron" małą nutkę ironii, mając nadzieję, ze to odpowiednio przedstawi aktualny stosunek do owej klaczy. - słyszałam, ze urządzacie sobie tam karaoke czy coś w tym stylu. Jeśli to White śpiewała, bo tak mi się wydaje, to pogratuluj jej głosu i umiejętności ode mnie. - powiedziała, po czym zerknęła na barykady, a potem na wozy. Wciąż nigdzie nie było widać ani medyka, ani mechaniczki, ani tajemniczego osobnika. Nie była jednak słychać strzału, więc Rain była niemal pewna, ze nic złego się nie stało. - Aha, i nie wiesz może, gdzie się podziali Sharp i ten zamaskowany? No i Iron. Jej mi tu potrzeba w tej chwili najbardziej.

Ciemnoniebieska zastanawiała się jeszcze chwilę. - No i dzięki jeszcze raz za płyn. Bardzo się przydał.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 58 gości