Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Iron, dzięki pokręconej i niemożliwej do zrozumienia dla wszystkich pozostałych ras magii kucyków ziemnych, udało się wejść do wozu bez narażania White na nadmierny kontakt z podłożem. Klacz wciąż spała smacznie, gdy Iron udało się wdrapać na wóz.

Wóz w środku wyglądał niemalże tak samo jak poprzedni. Kilka skrzynek i pustej przestrzeni akurat na tyle, żeby dało się jakoś spędzić na nim noc.



Medyk patrzył na klacz, czekając na reakcję. Mimo "rekomendacji" Blue, nie podobał mu się jej tok myślenia. Jeżeli myślała o takich scenariuszach od razu, to można się było spodziewać, że jest zdolna do wykonania tego rodzaju planu. Ogier zanotował sobie w myślach, żeby jej pilnować.

Podejrzewał w tej chwili, że Star to typowa handlarka. Taki sposób myślenia, w ramach strat i zysków, był charakterystyczny zwłaszcza dla tej grupy kucyków. Domyślał się paru rzeczy o atramentowym jednorożcu, ale potrzebował potwierdzenia faktów. W tej chwili mogło to być o tyle ciężkie, że jakoś nie odczuwał wobec niej zaufania. Mogło to być złudne uczucie, ale nie dało się go zignorować.

Może chodziło tu tylko o jej sposób myślenia, może o sposób działania czy wypowiadania się, ale coś medykowi w klaczy nie pasowało.
O, i proszę. Tu potwierdziła, że jest kupcem, skomentował w głowie Sharp. Ponownie, wypowiedź klaczy wydawała mu się raczej manewrem, niż szczerą odpowiedzią. Może po prostu był przewrażliwiony po całym dniu.

- Może - zgodził się bez ceregieli ze słowami klaczy, ruszając z powrotem wzdłuż trasy patrolu.
- Powiedz mi, Starweave... czy gdybyś otrzymała propozycję pracy przy transporcie niewolników, zgodziłabyś się? Też spojrzałabyś przez pryzmat kapsli? - zapytał atramentową, wpatrując się w ciemność. I przypominając sobie pewną podobną sytuację, która wydarzyła się lata wcześniej.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave zastanawiała się nad tym jaki sens miała tutaj jej obecność. Wszędzie dokoła panował nieprzebyty wzrokiem mrok. Tak więc jedynym sensownym sposobem na wykrycie zagrożenia, było bezpośrednie wpadnięcie na nie samym swoim pyszczkiem, lub posiadanie Pipbucka. Który nota bene miał tylko Sharp, tak więc Starweave pełniła tu funkcję dekoracyjną. Pozostawała jeszcze kwestia jej zaklęcia skanującego, o którym Sharp nie mógł wiedzieć i które było stanowczo zbyt energochłonne by podtrzymywać je przez całą noc. ”Gdyby mi podczepili pod tyłek kryształki zasilające takiej mocy jak ma sam pipbuck, to może wtedy...”

Star zdała sobie nagle sprawę z czegoś sprawę. Być może to wcale nie był patrol tylko przesłuchanie. Być może zapowiadało się na kolejną trudną rozmowę. O czym jednoróżka przekonała się, kiedy ogier wreszcie podsumował jej wcześniejszą wypowiedzi i zadał swoje pytanie. Ruszył on dalej z zamiarem zrobienia kolejnego kółeczka, a Star po chwili do niego dołączyła, zastanawiając się nad odpowiedzią. Pytanie było dość bezpośrednie z cyklu „czy można ci ufać?”, a raczej „czy jesteś dobrym kupcem?”.

- No właśnie czy Starweave jest dobrym kupcem? Tylko czy dobrym w sensie, że uczciwym i takim który nie podejmuje się świństw, czy takim który nie przepuści koło nosa ani jednego kapsla i zrobi wszystko aby go zdobyć? – Rzuciła jednoróżka bardziej w powietrze niż do ogiera obok. - Bo widzisz, dobry kupiec może być dobry dlatego, że działa tylko przez pryzmat kapsli. Z takim kucem nie będziesz się bał współpracować, bo wiesz, że zależy mu tylko na zapłacie i nie zrobi on żadnych głupstw. To przykład czystego kuca interesu. Dla niego istnieją tylko trzy pojęcia, towaru, usługi i zysku. Liczą się tylko kapsle pod jakąkolwiek postacią. Nie interesuje go nic ponadto, on po prostu dobrze wykonuje swoją pracę. Ale czy taki kupiec jest faktycznie w porządku? – Powiedziała klacz dając mu chwilę na zastanowienie, a sobie na sformułowanie kolejnej części wypowiedzi.

- Dobrym jak wiesz można być też w innym sensie. Dobry kupiec może trzymać się z dala od każdego brudnego interesu. Może zajmować się tylko wybiórczymi zleceniami, omijając te w których coś mu nie pasuje. Stara się on być dobry i uczciwy wobec siebie. To kupiec który patrzy na swoją pracę przez pryzmat wielu czynników, przez co może on zmieniać swoje zdanie. Taki kupiec nie podejmie się wielu zleceń, przez co o wiele trudniej jest mu konkurować z innymi. Dodatkowo może on porzucić swoją umowę, gdy ta okaże się sprzeczna z jego zasadami moralnymi, co z kolei może pociągnąć za sobą konsekwencje. Taki kucyk może wpędzić się w biedę, albo narobić sobie wrogów. Przypuśćmy że nie podejmie się on handlu bronią z jakąś bezwzględną w swoich działaniach grupą. Tylko, że ta broń i tak do nich dotrze, bo znajdzie się inny kuc który ją im dostarczy. Tak więc czy to ma jakikolwiek sens? Z drugiej strony jest on przynajmniej szczery z głosem swojego serca, przez co o wiele łatwiej jest mu odnaleźć wewnętrzny spokój. – Mówiła dalej tym razem co jakiś czas zerkając już w stronę drugiego jednorożca.

- Z technicznego punktu widzenia transportowanie niewolników nie jest niczym złym. Kupiec wykonuje tutaj tylko swoją pracę i żadnym kucykom bezpośrednio z jego powodu nie dzieje się krzywda. Dodatkowo może on zadbać o to, aby ten transport dotarł w jak najlepszym stanie, lub o to aby nie dotarł wcale. Może on wykonać zadanie i zyskać kapsle, lub przypuśćmy sypnąć kapslami i przyczynić się do wyzwolenia tych kucyków. Wszystko zależy od tego czy i w jaki sposób jest on dobrym kupcem. – Powiedziała spoglądając na Sharpa i kontynuując tak jak wcześniej, tonem spokojnym i opanowanym

- Tak więc na pytanie czy jestem dobrym kupcem, odpowiem tak, jestem dobrym kupcem. – Skończyła uśmiechając się nieznacznie.


Deleted Scenes :S

Sharp przysłuchiwał się uważnie kolejnym zdaniom płynącym z pyszczka klaczy. Mówiła dużo, ale z tego co mówiła, ciężko było cokolwiek wywnioskować. Ogier westchnął w duchu, wciąż słuchając wywodów filozoficznych o naturze "dobrego" kupca.

Takie właśnie sytuacje były powodem dla którego unikał kontaktów z kupcami. Mistrzowie sztuki negocjacji i przekręcania wszystkiego tak, żeby wyszli na tym jak najlepiej. W zasadzie można ich było przyrównać do pasożytów, wykorzystujących jak najlepiej panujące warunki, żeby tylko wyciągnąć kapsle i informacje od innych kucyków. Sharp, z kolei, był za uczciwy na przedłużone kontakty, zwłaszcza negocjacje, z takim rodzajem kucyka.

Dlatego też gdy słyszał, jak Starweave stosuje "standardowe", kupcze kręcenie i uciekanie od odpowiedzi na pytanie, robił się powoli niecierpliwy. Klacz chciała go omamić i doprowadzić do sytuacji, w której ona będzie wiedzieć o nim wszystko, a on o niej absolutnie nic.

W końcu, po wywodzeniu się o tym, czym jest "dobry kupiec", odpowiedziała, ponownie bez konkretów, że tymże dobrym kupcem jest. Cały czas nie wiedział, jak by postąpiła w danej sytuacji. Tak właściwie, to cały czas nie wiedział nic.

Medyk miał już dość podchodów. A dodatkowo wiedział, że przy próbach dalszej dyskusji i grania w te gry słowne zawsze przegra z kupcem doświadczonym w sztuce negocjacji. Przynajmniej wiedział teraz, kim klacz jest z profesji. Skoro nie miał szans w tej grze... trzeba było zmienić zasady gry. Zatrzymał się i spojrzał na atramentową.
- Słuchaj, Star - zaczął, decydując się na skrócenie imienia drugiego kucyka - Jesteśmy oboje po tej samej stronie barykady. Co ty na to, żeby skończyć z podchodami słownymi? Ja ci w tył głowy nie strzelę. Czy mogę w swojej obecnej sytuacji powiedzieć to samo o tobie? - wiedział, że mógł powiedzieć więcej. Wiedział, że mógł to odegrać lepiej. Ale wtedy Star owinęłaby go sobie wokół kopyta niczym nitkę. Teraz też mogła to zrobić, ale chyba udało mu się zmniejszyć prawdopodobieństwo.

Medyk po prostu nie cierpiał "sztuki" konwersacji.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave przez moment wydawała się zmieszana reakcją medyka. Najwyraźniej nie był on w nastroju na jej gierki, lub po prostu nie przepadał za nimi. Wygarnął on do klaczy zapytanie tak bezpośrednie, że aż Star na moment straciła głowę i nie była pewna jak powinna do dalej potoczyć. Możliwości było dużo. Taka reakcja była jak najbardziej na kopytko jednoróżki. Mogła ona dalej się z nim bawić i najpewniej sprowadzić tym samym do punktu w którym całkowicie się zagubi. Przekręcić jego pytanie tak, by był zmuszony sam poszukać na nie odpowiedzi. I na koniec całkowicie zamotać. Miała ona do tego całą gammę przeróżnych sztuczek i trików.

- Więc ja powinnam ci chyba obiecać, że nie obudzisz się nagi bez ekwipunku gdzieś na środku pustkowia. Co? – Powiedziała klacz uśmiechając się teraz znacznie bardziej, a nawet szyderczo. Przez chwilę ponownie zaczęła się zastanawiać nad tym, czego tak naprawdę mógłby on od niej chcieć. ”Jeżeli on myśli, że nie będę pilnować swojego ogona, oraz powalę mu swobodnie pokierować tą karawaną i po swojemu rozdzielić z niej zyski, to jest skończonym naiwniakiem.”



Ogier zatrzymał się i spojrzał ze zrezygnowaniem i nutą zniecierpliwienia na klacz. Ponownie, unikała odpowiedzi i na pytanie reagowała kolejnym pytaniem. Była to irytująca część jej gry. Nie rozumiał tylko, po co chciała grać. Byli po tej samej stroni. Musieli po pierwsze przeżyć, a dopiero potem zajmować się tak przyziemnymi rzeczami, jak zyski z towaru.

Jednakowoż klacz najwyraźniej tego nie pojmowała. Typ kupca, który nigdy walki nie widział. Który nigdy nie był postawiony wobec poważnego, moralnego dylematu. Albo po prostu było mu wszystko jedno. Nie wiedział, co Blue widziała w tej klaczy, żeby twierdzić, że jest dobra i warta zaufania.
Sam wiedział jednak jedno - z minuty na minutę odczuwał coraz mniejszą sympatię dla atramentowej.

Spojrzał na nią wzrokiem normalnie zarezerwowanym dla kucyków, które były wyjątkowo uparte w swojej odporności na wiedzę i rozumienie sytuacji.
- Nie, nie to powinnaś mi obiecać. Powinnaś mi obiecać, że dołożysz wszelkich starań, żeby ta grupa przetrwała. Że nie doprowadzisz ani nie pozwolisz nikomu doprowadzić do rozpadu, który niechybnie oznaczałby śmierć nas wszystkich. Nie chodzi tu o twoje ukochane kapsle i podział zysków. Tu chodzi o nasze życie. - słowo "kapsle" wypowiedział z wielkim obrzydzeniem. Przekrzywił głowę w geście zapytania, czekając na odpowiedź.

Blue normalnie nie myliła się w ocenie kucyków. Nie wiedział, co teraz się stało, ale miał nieodparte wrażenie, że jej wcześniejsze słowa były poważną pomyłką.



Wraz z tym jak Star kontynuowała swoją zabawę, ogier został jeszcze bardziej wyprowadzony równowagi. A to świadczyło bardzo niedobrze. Raz o Star, bo robiła coś czego w obecnej sytuacji robić nie powinna. Dwa o Sharpie, bo nie był w stanie jasno i konkretnie przekazać klaczy czego od niej oczekuje. Taki kucyk jako przywódca otwierał przed jednoróżką wiele możliwości. Na przykład możliwość dosłownego wdrapania mu się na głowę i zasłonięcia oczu ogonem. Ale nie o to teraz w tym wszystkim chodziło.

Starweave spuściła tylko swoją głowę, potrząsając nią lekko i wydając przy tym zmęczone westchnienie. Po chwili podniosła ją nieznacznie i spojrzała na medyka z za swojej grzywy. A zaraz po tym mocno nią szarpnęła, odrzucając włosy do tyłu i przywracając sobie normalna postawę.

- Powiedz mi po co ta cała rozmowa? Boisz się mnie? – Zapytała robiąc dwa kroki w jego stronę. – Boisz się małej Starweave? Tak bardzo, że aż potrzebujesz obietnicy iż nie zrobi ci krzywdy. Więc formujesz pytania. Tylko po co? Przecież odpowiedzi są już gotowe. – Powiedziała pewnie, robiąc krótka przerwę. – Zarzucasz mi, że nie będę się troszczyć o inne kucyki. Chociaż widziałeś mnie niosącą rannego Hilo. Widziałeś i rozmawiałeś ze mną jakiś czas później na wozie. Widziałeś jak pomagałam formować obóz. Widziałeś jak potraktowałam Iron. Widziałeś mnie razem z Blue. Oddałam Rainfall szampon. Pomagałam jej przy siodle bojowym. Byłeś też światkiem jak potraktowałam White, wcześniej i chwilę temu przy ognisku. Pamiętasz jaka byłam wściekłą za jej tragiczny stan? – Skończyła jednoróżka głosem lekko poddenerwowanym.

- Jak dla mnie dostałeś już dość odpowiedzi. – Powiedziała zmniejszając dystans do minimum, patrząc mu prosto w oczy. – Tak więc przestań zachowywać się jak źrebak i przejdź do rzeczy jeśli faktycznie chcesz o czymś porozmawiać. – Wycedziła Klacz tak jakby obrażona, po czym minęła ogiera i tym razem pierwsza wznowiła patrol, udając się przodem.



Medyk nie odrywał wzroku od klaczy, gdy ta kontynuowała swój monolog. Próbował sam sobie odpowiedzieć na jej pytania. Po co była ta rozmowa? Chciał więcej o niej wiedzieć, ale po co? Czemu podświadomie uznał, że musi ją przesłuchać, pomimo posiadania dowodów na to, że w jakiś sposób zależy jej na reszcie.

Chociaż nie. Wiedział, czemu zaczął tę rozmowę.

Nie dał Starweave kontynuować patrolu. Zatrzymał się tuż przed nią i, korzystając z niewielkiej przewagi wzrostu, spojrzał w dół prosto w oczy klaczy.
- Mylisz się. Widziałem takich jak ty. Widziałem kuce pomagające innym, życzliwe i uśmiechnięte. Żyjące całe dni pośród nas tylko po to, żeby wprowadzić nas w pułapkę i próbować wszystkich zabić - powiedział chłodnym tonem, równie zimnym spojrzeniem wpatrując się w oczy "małej Starweave". Próbował przy tym ignorować wspomnienia pewnej bardzo bolesnej zdrady napływające mu do głowy - aktorstwo jest prostym rzemiosłem dla kupca - dokończył, po czym dodał, nieco cieplejszym już tonem - co za tym idzie, uważam za konieczne poznanie osób, z którymi będę pracował. Zwłaszcza, gdy sprawa jest tak delikatna i niebezpieczna jak tutaj.

Myślał nad dodaniem czegoś jeszcze. Myślał o wielu rzeczach. W tym o takich, które nie miałyby szans powodzenia. Jak po prostu wydanie jej rozkazu. To mogło działać, gdy był najstarszym stażem chirurgiem w klinice. Ale nie tu.

Wrócił do rutyny patrolu, uznając kontrolę całego obszaru wokół obozu za ważniejszą niż dalsze utarczki słowne z klaczą. Nie była głupia i wolałby ją mieć po swojej stronie... ale miał pewne wątpliwości co do szans powodzenia takiego scenariusza.



Klacz pewna była, że rozegra to po swojemu, ale ku jej zaskoczeniu ogier zaszedł jej drogę i nie pozwolił wypiąć się na niego ogonem . Przez pierwsze kilka sekund reakcja i spojrzenie Sharpa zrobiły na Starweave wrażenie. Ale wraz z tym jak mówił on dalej a klacz słuchała, wszystko to po chwili straciło moc. Było to spowodowane mniej więcej tym, że ogier przez cały czas naciskał na tą samą jedną kwestię. Atramentowa przybrała smutny, zrezygnowany wyraz pyszczka. Po raz kolejny westchnęła tym razem już jednak lekko, po czym przemówił jej naturalny łagodny ton, wraz z tym jak zrównała się z drugim kucykiem.

- Czego ty tak naprawę chcesz ode mnie Sharp? Lojalności? Zaufania? Przecież wiesz, że nie mogę ci tego obiecać. Nikt nie może. To ty sam musisz odpowiedzieć sobie na ile możesz komuś zaufać. Ja za ciebie tego zrobić nie mogę, nie potrafię. – Powiedziała Star, potrząsając charakterystycznie głową pod sam koniec zdania.

- Ty jesteś medykiem. Na pewno nie jeden raz zdarzyło ci się być częścią chwili, od której zależeć mogło czyjeś istnienie. Czas w którym miałeś absolutną władzę nad czyimś życiem. Mogłeś wpłynąć na to czy lada moment się skończy, czy będzie trwać dalej. Byłeś wtedy o krok od czyjegoś życia i śmierci. – Mówiła Starweave patrząc mu prosto w oczy. - Ja nigdy nie byłam nawet blisko.



Ogier nie zwolnił, gdy Star ponownie zaczęła mówić, tym razem schodząc nieco z tonu. Wyglądało na to, że konfrontacja się zakończyła i można przejść do normalnej rozmowy. Pytanie tylko brzmiało: jak normalnej?
Zwrócił wzrok na klacz, nie zatrzymując się. Ta akurat spojrzała mu prosto w oczy.

Spokojnie wysłuchał, co miała do powiedzenia. Jej słowa były jednak nieprawdziwe. Nie wiedział, czy grała, czy mówiła nieprawdę z niewiedzy, ale fakt był faktem.
- Mylisz się - odezwał się, oderwawszy wzrok od klaczy - Jesteś tak blisko codziennie. Jesteś tak blisko, gdy jesz z kimś posiłek. Jesteś tak blisko, gdy pełnisz wartę. Jesteś tak blisko spędzając noc w osadzie na szlaku. Jesteś tak blisko teraz, rozmawiając ze mną. Nosisz przy sobie naładowaną broń, Star. A to oznacza, że w każdej chwili możesz zakończyć życie niczego nie spodziewającego się kucyka - mówił głosem pozbawionym emocji, patrząc w ciemność. Przerwał na kilka sekund, by waga jego słów została rozpoznana przez rozmówczynię. Westchnął głęboko.

- Masz też rację - odezwał się już bardziej naturalnym głosem - masz całkowitą rację, nikt nie może za nikogo decydować o zaufaniu. Dlatego proszę cię, abyś zdecydowała o swoim.



Starweave słuchała medyka nie za bardzo rozumiejąc jego ostatnie słowa. Odczekała chwilę formując w myślach odpowiedz, by spróbować udzielić mu możliwie jak najlepszej.

- Niczego nie dostrzegasz Sharp. Owszem mogę zakończyć życie, każdy głupiec na pustkowiach to potrafi.– Powiedziała Star w odpowiedzi na jego wcześniejsze słowa. - Pytanie jednak brzmi co zrobić by je ocalić. Jak ratować życia nie mając nic wspólnego z zawodem do tego przeznaczonym. Ty leczysz. Najemnik może chronić, kucharz nakarmić, technik naprawi urządzenie, które wpompuje na powierzchnie świeżą wodę. Komputerowiec nastawi wieżyczki, które zabiją kreatury podchodzące w nocy do miasteczka. A jeszcze inny kucyk zaprawni im wszystkim schronienie, dbając o budynek i jego wyposarzenie.

- Lecz co ja mogę? Wszyscy te kucyki mają zawód, który pozwala jednoznacznie opowiedzieć się po którejś ze stron. Ja natomiast nie. Ja nie dam ci gwarancji, że sprzedana przeze mnie broń nie uśmierci jakiegoś niewinnego kucyka. Nie mam gwarancji, że chemikalia które sprzedałam miesiąc temu, nie posłużą do stworzenia trucizny. Ja nie jestem w stanie jednoznacznie opowiedzieć się po jednej ze stron.

Zrobiła krótką przerwę patrząc mu głęboko w oczy tak jak przedtem. - Na tym polega bycie mną Sharp. Dlatego też nie mogę dać ci żadnej gwarancji.



Medyk słuchał uważnie, co klacz ma mu do powiedzenia. Jakby nie patrzeć, jej słowa miały sens, i to duży. Mógłby się spierać w paru punktach, mógłby dalej ciągnąć dyskusję... ale powód ku temu przestał istnieć. Otrzymał to, co otrzymać chciał: szczerą odpowiedź i wgląd w perspektywę handlarki.

Ten kucyk byłby o wiele lepszym kandydatem na przywódcę karawany niż on sam. Ogier doskonale o tym wiedział. Prawdopodobnie pokierowałaby się zimną kalkulacją i nawet bliżej nie rozważała przyjścia na pomoc osadzie, do której mieli zmierzać... Ale nie mógł oddać jej dowództwa. Tak szybko jak taka myśl w ogóle pojawiła się w jego głowie, zdusił ją i wyrzucił z biletem w jedną stronę do Hoofingtonu. Czasem trzeba było zrobić rzecz właściwą, a nie opłacalną.

Musiał jednak coś powiedzieć.
- Star, przez większość swojego życia leczyłem innych za kapsle. Nigdy nie mam pewności, czy osoba którą leczę nie wyjdzie z kliniki zabić kogoś niewinnego. Może i mam większą możliwość manewru niż kupiec, ale nie ma nikogo, kto mógłby stuprocentowo powiedzieć, że jest po stronie dobra. Nie, kiedy pełnego dobra po prostu nie ma - przerwał i spojrzał w ziemię, kręcąc głową.

- Przyznam, gwarancja byłaby najlepsza - kontynuował po podniesieniu głowy - ale rozumiem, czemu nie możesz mi jej dać. Za to musimy doprowadzić to - wskazał rogiem na wozy - do celu i spieniężyć towar, żeby osiągnąć jakieś zyski z tej paskudnej sytuacji. Zgadzasz się ze mną? - zakończył, podczas wypowiadania ostatniego zdania patrząc prosto w oczy klaczy. Na tyle, na ile było to możliwe idąc cały czas wokół obozu, rzecz jasna.

Starweave szła prosto przed siebie, co jakiś czas korygując swój chód, tak by rysował on okrąg wokół obozu. Słuchała ona dalszych słów medyka, który to najwyraźniej zdołał coś rozumieć, lub po prostu dał za wygraną. Prawda była teraz nieistotna. Istotnym natomiast było to co trzeba było zrobić, oraz to co ogier powiedział później.

- Dobro to punkt widzenia. Dobro niemal zawsze jest obecne, występuje w niemal każdym działaniu. Cały problem polega na tym, że odbywa się ono kosztem innych. – Podsumowała krótko jego wypowiedz, po czym zaczęła rozmyślać nad dalszą jej częścią. Przynajmniej i on sam przyznał wreszcie, że z ochotą ugryzł by nie jednego kapsla z tej karawany. Starweave zastanawiała się nad tym jak można by było tego dokonać.

- Co do karawany, hmm. Przydały by mi się jakieś informacje na temat tego transportu. Co czego dokładnie jest. Mam nadzieje, że nasz były szef nie trzymał tego wszystkiego w głowie, której to prawdopodobnie kawałek któreś z nas przed chwilą nadepnęło. – Powiedziała rzucają za siebie krótkie nieprzyjemne spojrzenie. Szybko jednak odgoniła przykre myśli i zaczęła mówić dalej.

- Z drugiej strony jest nam to jak najbardziej na kopytko. Wiem jak to brzmi ale to nie moja wina, a co się stało to... no właśnie. Gdyby jego głowa ostała się cała i była w stanie funkcjonować, prawdopodobnie nie mielibyśmy teraz takiego bajzelu i byli już w dalszej drodze, nie musząc o nic się martwić. Ale wtedy dostalibyśmy normalną zapłatę, a tak to mamy możliwość sami skapślić to wszystko i równo rozdzielić zyski między sobą. Mam rację? – Zapytała retorycznie, przez chwilę zerkając na jednorożca obok. Szybko jednak z powrotem zatopiła spojrzenie w bezkresnej pustce przed sobą i zaczęła mówić dalej.

- Poza tym dodatkowe informacje o celu, gdzie, co, jak, dokąd zmierzał, czy dla kogoś pracował, czy miał podpisaną umowę i... – Zacięła się przypominając sobie, że prawdopodobnie jedyne źródło informacji, najprawdopodobniej znajdowało się w osobistej szkatułce ich Szefa. Którą to niestety Starweave zniszczyła, posyłając daleko na księżyc jakieś parę godzin temu. Starweave zatkała się myśląc intensywnie. Powstała w ten sposób chwila ciszy, okazała się niezwykle trudno do przełamania, zwłaszcza, że klacz czuła na sobie wzrok jej towarzysza. Nie odrywając swojego od horyzontu, podjęła próbę wznowienia swojego dialogu.

- ...No i w ogóle... przydało by się to mieć. O tak. – Skończyła rzucając mu niepewne spojrzenie, po czym dodała po krótkiej chwili. – Postaram się zrobić co w mojej mocy.

Podczas gdy Star mówiła, na EFSie Sharpa ukazała się czerwona kreska. Ogier pozwolił klaczy dalej mówić, wypatrując niebezpieczeństwa oznaczonego przez zaklęcie skanujące.
Niebezpieczeństwo okazało się samotnym radrakanem, który przebiegł parę metrów od nich, nie wykazując żadnego zainteresowania samobójczym atakiem na parę kucyków. Takie ataki były chyba zbiorowym hobby tego gatunku, ale ten przedstawiciel po prostu zaczął uciekać w inną stronę.

Medyk cały czas słuchał uważnie, co klacz miała do powiedzenia. Wyglądało na to, że, przynajmniej na razie, ma zamiar współpracować. Nie znał jej prawdziwej motywacji, ale wyglądało na to, że póki co ich interesy są zbieżne. A na Pustkowiu nie można pozwolić sobie na luksus wybierania sojuszników: współpracowało się z każdym, kto miał podobny cel i był w jakimś stopniu godzien zaufania. A atramentowa klacz, mimo upartości i talentu do odwracania kota ogonem w rozmowie, nie wydawała mu się złym kucykiem.

Zdecydował się nie wspominać rozmówczyni, że teoretycznie to nie był nawet zatrudniony w karawanie. Nie musiała tego wiedzieć, a w tej chwili nie miało to dosłownie żadnego znaczenia.

Miała absolutną rację w kwestii śmierci przywódcy. Mimo tego, ogier wolałby raczej, żeby całą ta afera się nie wydarzyła i żeby dotarli do celu w takim samym składzie, jaki wyruszył z ostatniej osady. Nawet to, że siedzieli w tej chwili na górze kapsli niezbyt go przekonywało. Był już w sytuacjach, w których miał więcej pieniędzy, niż mógł wydać. Różnic nie było wiele. Żeby faktycznie poczuć ilość kapsli, musiałby przeprowadzić się do Tenpony Tower albo jakiejś innej równie snobistycznej osady. A miał dziwne przeczucie, że więcej niż miesiąca by tam nie wytrzymał.

Mimo wszystko, skinął głową na potwierdzenie słów Star o spieniężeniu towaru, na którym siedzieli.

Gdy klacz skończyła mówić, do tego na niepewnej nucie, Sharp ponownie na nią spojrzał, spotykając się z niepewnym spojrzeniem rozmówczyni.
- Osad w pobliżu nie ma wiele - zaczął, ponownie patrząc się przed siebie i zerkając co chwilę na EFSa - Zmierzamy do jednej z nich. Przewozimy zapasy przywodzące na myśl dość dużą grupę kucyków... - tak kontynuował, zmieniając temat rozmowy na cele karawany, możliwości sprzedaży towaru w różnych sytuacjach i wiele innych spraw, które musiały być w jakiś sposób przedyskutowane.

Koniec Aktu Pierwszego.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 17 gości