Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Project Horizons Discussion
#71
Tutaj również będą spoilery, ale do tego służy ten dział.

Przede wszystkim, był to zdecydowanie najgorszy rozdział w historii PH. Nie chodzi mi bynajmniej o poziom tekstu czy korekty, nie. Cała ta historia... te momenty szczęścia, nieustannej walki, cierpienia, poświęceń - i to wszystko na nic? Naprawdę, Somber? Czy nie dało się zostawić przy życiu choćby tego biednego P-21? Rozumiem Rampage, która szukała śmierci, choć z pewnością NIE takiej, jaką "przeżywa"... Zrozumiem nawet tego pieprzonego Echo, choć jego praktycznie bezsensowna, bardzo krótka śmierć... ehh.

Ale nawet to nie odda bezsensowności całego rozdziału w kontekście długości fanfika. Czy on naprawdę planował to od początku do końca? Czy naprawdę chciał doprowadzić Blackjack na skraj rozpaczy, wytrzymałości i wytrwałości, by tylko pod koniec dobić ją tym, że nie ma możliwości wygranej, nieważne jak bardzo by się starała? Czy on naprawdę chciał, by wszystko to skończyło się de facto klęską, jako że praktycznie wszyscy prócz samej Blackjack umrą?

...

Pozostał jeden rozdział. Jedna szansa na odkupienie się... bądź pogrążenie jeszcze głębiej. Jeżeli Somber w ostatnim rozdziale: Zabije Scotch Tape, pozostawi Legata przy życiu, napisze prawdziwie złe zakończenie bądź spisze zbyt dużą ilość postaci na straty... cały szacunek do niego jako pisarza jednego z fanfików, który miał bardzo duży wpływ na mnie i chociażby mój tok rozumowania, zniknie, pryśnie niczym bańka mydlana, a w sercu pozostanie ropiejąca rana.

Jeżeli natomiast Scotch Tape pozostanie przy życiu, Legat dostanie to, na co zasługiwał od samego początku, a zakończenie będzie relatywnie dobre (Bo nie ma chyba teraz możliwości na całkowite zwycięstwo "tych dobrych")... a najlepiej będzie, jeśli - jak to on - wymyśli coś zaskakującego i w miarę normalnego, to uznam, że było warto poczuć się jak gówno.

Nadzieja ta spada jednak z każdą chwilą gdy pomyślę, jak to Somber miał zamiar zabić Glory już wieele rozdziałów temu... jak miał skończyć fanfika na rozdziale 33.

Czytelnicy nie zasługują na taki los.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Odpowiedz
#72
A ja się pragnę nie zgodzić z wami. Jednak po kolei.
PH znam tyle co tłumaczenie i to co tu na forum (trzeba pierw skończyć oryginał), niemniej tego typu rozwój wypadków jaki tu opisujecie, miło mnie zaskakuje. Wszak jest wiele dzieł, kiedy to w ostatniej chwili, ostatnia kula przechyla szalę zwycięstwa na stronę tych dobrych w czasie finałowej walki (władca pierścieni, Hobbit, Wiedźmin, 4 pancerni, eragon, Dzielnica obiecana i jeszcze sporo tego będzie). Jednak przeprowadzenie bohaterów przez długą, pełną wyrzeczeń i bólu ścieżkę tylko po to by na samym końcu, gdy będą wymęczeni i obolali, zrzucić ich z urwiska jest na tyle rzadkie (albo miałem pecha nie trafić), że aż pożądane. Naprawdę ciężko jest to zrobić dobrze i prawdopodobnie ciężko takie zakończenie zgrać z własnym sumieniem (wszak autor też się przywiązuje do swoich postaci), dlatego też takie narzekanie tym bardziej zachęca mnie do zabrania się za lekturę po skończeniu oryginału (77% przeczytane).
Dlatego też liczę na możliwie złe zakończenie z zachowaniem BJ przy życiu (o ile dotychczas żyje), żeby musiała stawić czoło tym wszystkim traumom psychicznym. Bo co innego obić ją czy przestrzelic kręgosłup, a co innego sadystycznie wleźć na psychę.
Odpowiedz
#73
w sumie.... jedyne co by mnie zaskoczyło, to potencjalna śmierć Młodej, która nie nastąpiła. Że P-21 zginie domyślałem się niemal od samego początku, właśnie dlatego że był tak ważny dla BJ. Już bardziej mnie Glory zaskoczyła (przy czym wystarczająco było powiedziane w poprzednich rozdziałach, żebym wątpił w to, czy oby na pewno nie żyje)

Ten fanfic jest ostatnio tak przesycony rozpaczą Blackjack, że szczerze mówiąc jakoś mnie to w tej chwili nie rusza.
w sumie jedyne co mi tak naprawdę przeszkadza to fakt, że jest w swoim starym ciele zasilanym duszą Luny, podczas gdy jej faktyczna dusza jest w innym ciele. Poprzednio, gdy jej dusza była w ciele pustym (bez wspomnień) ciele, narracja nadal była z punktu widzenia tego pustego ciała. Może to dlatego, że część jej duszy też tam jest... nie wiem, ale to mi się wydaje niekonsekwentne.

I naprawdę wkurza mnie to, ze Somber chce koniecznie pozamykać i powyjaśniać absolutnie wszystko. Na jego miejscu bym skończył to pisać a potem wyedytował jakieś pół miliona słów zbędnej ekspozycji i zakręconych uzasadnień. jeśli muszę przeczytać 5 stron jakiejś wizji wyjaśniającej coś, co w gruncie rzeczy nie ma znaczenia i absolutnie nic nie zmienia, to jest to zbędny słowotok autora, a ostatnie... hmm... 10 rozdziałów jest tego pełne.
Odpowiedz
#74
Widzę, że coś pusto się tu zrobiło. Może dlatego ze Horizons traci coraz bardziej swój urok, a nabiera coraz więcej absurdu i groteski - towarów, których już w 52 rozdziale i dalej było stanowczo za dużo?

Anyway, nowy rozdział. Goldy wreszcie umarł, Blackjack pogadała ze scotch tape, a Glory żyje, o czym można było być prawie pewnym od rozdziału z lotem w kosmos (Scotch po wejściu w umysł Glory poprzez perceptitron poczuła ogromny ból, natomiast postaci które umarły po prostu znikały z "mapy myśli" - zapewne niezanierzony błąd, ale wciąż błąd). Do tego Legat umarł (Kurwa, nareszcie!!!), Eater się obudził, wszyscy są w głębokiej dupie. Czyli standard.

Powiem szczerze że ten fik bardziej już męczy niż fascynuje. Rozwlekany za długo zdaje się nie mieć końca (słowa Sombera na koniec: "Beginning of an final act [...]". Całkiem wymowne.), a sam autor wymyśla coraz glupsze i dziwniejsze rzeczy żeby tylko przyciągnąć czytelników - m.in. czerpie z anime, których z różnych powodów po prostu nienawidzę.

Naprawdę szkoda mi to mówić, ale chciałbym by ten fik skończył się na 33 rozdziale. Ewentualnie 52, kiedy jeszcze dało się przełknąć to wszystko. Teraz Project Horizons dogorywa tylko pod piórem autora, udając że ma się świetnie.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Odpowiedz
#75
Horizons tracący swój urok? Zdradliwe te słowa są, zaiste godne potępienia i pogardy. Pff.
Odpowiedz
#76
Horizons dawno stracił juz swój urok a Somber zabił klimat do reszty. Czasami wrzuca jakieś dobre pomysły ale ogółem to ja żałuje że poświęciłem temu ficowi tyle czasu ze swojego życia. Czekam aż go już skończy i mam nadzieje ze Murky Number Seven i Heroes sie tak nie spierdzielą jak PH.
Odpowiedz
#77
Jeju... aż smutno się robi gdy czyta się wasze posty Unhappy.
Odpowiedz
#78
"Lektura "Second Chances" ukończona (przy okazji, jakoś nie bardzo chcę mi się czytać już tłumaczenie, nawet pomimo nowego rozdziału 15), pasuje więc skrobnąć kilka słów.

Fanfik przewija sie przed oczami szybciej niż mogłoby się wydawać, nawet w oryginale (pod tym względem bije na głowę F:E od Kkat, w które po prostu nie mogłem się wgryźć). Sam styl jest na pierwszy rzut oka trudny, jednocześnie tak obrazowy że czasem budzę się w środku jakiejś sceny i zachodzę w głowę, dlaczego miałem wrażenie że to jest napisane po naszemu. Fenomenalna robota, jeśli chodzi o formę.

Fabuła - sekrety, sekrety i jeszcze trochę więcej sekretów... czy wspomniałem o sekretach? Tutaj wszystko wydaje sie mieć sens, a każdy detal może zostać użyty x rozdziałów dalej. Jako pisarz, który sam kocha takie motanie (patrz "Trzy Strony Medalu"), potrafię docenić ogrom pracy, włożony we wpasowanie i podopinanie wszystkiego na ostatni guzik. Cały czas trzymamy się pewnego wątku, jednocześnie wplątując nowe i wyjaśniając poboczne. Bardzo dobrze wykonane.

Tempo akcji jest szybkie, ale w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tekst przewija się sam, sceny walki, choć długie i świetnie opisane, nie są przeciągane i przepakowane szczegółami w których można się pogubić (na tą przypadłość cierpi inny kolos, "Crisis" Equestria"). W tymże często miałem ochotę przewinąć stronę gdy przychodziło do opisu, jak wyglądało każde ustawienie piórek w czasie rozmowy językiem migowo-skrzydłowym (serio, tam to się nawet po naszemu nie mogłem połapać, jak to wygląda). Tutaj? Nie trzeba sobie tego wizualizować, to się po prostu widzi. Scena, w której przekonujemy się jak Blackjack rozwala czołg, nawet pomimo przesadnego rozmachu i durnoty samej w sobie jest naprawdę znakomicie opisana. Na piątkę.

Żeby jednak nie było tak kolorowo, nawet pomimo długości fanfika akcja momentami dzieje się zbyt gwałtownie. Mam wręcz wrażenie że cała akcja trzeciego tomu rozegrała sie w niewiele ponad tydzień. Serio? Nie spoilerując, tylko dziesięć-piętnaście dni na to wszystko? Seems legit. I mi osobiście mocno gryzło. Trójka z minusem na zachętę.

No i największy babol, jeśli chodzi o samą fabułę. Niektóre sceny są wrzucane tak gwałtownie, tak bez sensu, tak bez wyjaśnienia że człowiek zostaje z opadniętą szczęką, przepatrując tekst po pięć razy, zastanawiając się, jak na trzech stronach nagle znajdujemy się w Laboratorium Horizons. Serio, sama scena ze ścianą była przedstawiona znakomicie, ale jednocześnie powinna zostać odznaczona Złotym Globem za najbardziej z tyłka wziętą scenę, jaka powstała. Ja jednak ten aspekt odznaczę honorowym Karnym Kutasem.

Postacie - o nich to by można książkę napisać (badum tss...). Każda ma swój charakter i jest dobrze przedstawiona, ale im dalej w las tym gęściej. Poznawane nowe charaktery zamazują sie i nie są już tak należycie wykonane jak w pierwszej części, widać to bardzo wyraźnie. Irracjonalne zachowania - usankcjonowane, ale często mimo to dla mnie osobiście nie zrozumiałe. I hej, ale czy tylko dla mnie Boo jest... most adorable character so far?

Przeciwnicy - co jeden to większy, silniejszy i mocniej walnięty od poprzedniego. Mięso armatnie przewija się z walkami z bestiami i ofiarami eksperymentów/promieniowania/eksperymentów i promieniowania. Co chwila spotykamy kogoś, kto przetrwał wojnę i ją pamięta (przetrwał nie zawsze znaczy przeżył). Zaczynamy spokojnie, ale im dalej w las, tym większe, wredniejsze i bardziej nieśmiertelne maszkarony próbują rozerwać jedynego prawdziwie nieśmiertelnego kucyka na pustkowiach. Sceny walk są coraz dłuższe, bossowie coraz bardziej wymyślani i przekokszeni, walki są coraz dłuższe... i zawsze przychodzi moment, w którym okazuje się że siła ognia nie wystarczy na zabicie przeciwnika, nawet jeśli byłby pięć razy słabszy. Zawsze w tym momencie z pomocą przychodzi... coś. Metaforyczna Ciocia Fortuna wyskakuje z powietrza i przejeżdża po przekokszonym padalcu na swoim kole. Gorgon. Deus. HMS Celestia. Wardena to mi się już nawet nie chce komentować. To jest tak epickie, a jednocześnie tak niedorzeczne, że nie wiadomo jak do tego podejść.

Pasuje jednak skrobnąć kilka słów o głównej bohaterce. Najbardziej w oczy rzuca sie bezmyślność Blackjack, która zawsze musi się wplątać w walkę na pierwszej linii... no dobra, zawsze musi się wplatać w walkę. Jest przy tym irracjonalna, wszystkoodporna i ma niebywały, niedorzecznie wysoki współczynnik szczęścia. Zabija niewinnych i przebacza potworom. Pada ofiarą seksualnej przemocy (i to bardzo brutalnej), by trzy dni później urządzić sobie małą les-orgietkę, a po kolejnych kilku dniach zabawia się z ledwie poznanym ogierem (którego nie lubię jak diabli, głównie za jego subtelność, przypominającą walenie młotkiem po głowie). Ci, którzy czytali "Mares and stallions" będą wiedzieć o kogo chodzi. Zawsze się podnosi, zawsze ktoś jej pomoże. Zapomina i przebacza każdemu, z wyjątkiem siebie. Jest silnie autodestrukcyjna. Więcej grzechów nie pamiętam, amen.

Mimo to, w ciągu ostatnich trzech części znienawidzenie Blackjack było dla mnie w zasadzie niemożliwe. Pomimo swoich wad, fłupoty, porywczości i kilku innych rzeczy, bohaterka prezentuje podziwu godny upór oraz inne cnoty. Sprawianie bólu chyba nigdy nie jest dla niej przyjemnością, swoja robotę zawsze stara się dokończyć, jej rzyjaciele są nawet przed nią w kolejce do ratowania. Pod pewnymi aspektami można się z nią wręcz utożsamić, choć przez większość fika przychodzi to naprawdę z wielkim trudem. Jednocześnie jej bezmyślność naprawdę mocno denerwuje. Ja rozumiem, ze scena z otwartą łuską Srebrnej Kuli ma mieć następstwa i jest kontynuacją wątku, bardzo istotnego zresztą, ale "Biological Contamination: Quarantined" nie oznacza "Free bottle of WildPegasus with every deadly infenction you get with us! As a bonus, a crate of Buckweiser for getting permament trauma!" Każdy z nas lubił pozwiedzać, grając w fallouta, ale ryzykować w tak ordynarny i bezmyślny sposób ze zwykłej ciekawości czy chęci rozwikłania kolejnej tajemnicy? To tylko Blackjack potrafi! I tutaj nie jestem w stanie wystawić konkretnej oceny. Po prostu jej nie ogarniam.

Smaczki - jak na przykład ojciec Bottlecap, zwracajacy uwagę na mechanizm z gry, wypełniający skrzynki lootem. Poszczególne kwestie, przy których pada się i nie wstaje. Pomysłowość (choć przy niektórych scenach naprawdę mógłby być mniej kreatywny). Ogólny rozmach.

Wszystko to składa się na opowieść, dla której warto podszkolić swój angielski i poświecić te kilkaset roboczogodzin na niszczenie oczu przed ekranem komputera. Trzeba jednak uważać - ta historia potrafi mocno zjechać na psychikę...
Odpowiedz
#79
Okej, najnowszy rozdział. jeszcze nie doczytałem do końca ale już powiemj, że są świetne elementy które jakoś ratuja tę opowieść.

Przeczytam to sie wiecej wypowiem.
Odpowiedz
#80
Cały napisany Horizons połknięty. Pasuje skrobnąć kilka słów.

Od zakończenia Second Chances wszystko zaczyna wirować i zmieniać się tak szybko, że ciężko było nadążyć za zmieniającą się scenerią, coraz to nowymi lokacjami i przeciwnikami. Filmowy styl nadawał całości bardzo opisowy wymiar. Ja sam nieraz budziłem się między akapitami z wrażeniem jakbym właśnie obejrzał film.

Oczywiście to piękna otoczka akcji, fabuły i całej reszty, która z każdą linijką stawała się coraz bardziej niedorzeczna. Tyle motywów, tyle pomysłów, przeciwnicy, plany, ofiary, walka... Przesadzone, jakby ktoś nie wierzył. Prze-sa-dzo-ne! Zastanawiałem się, czy opinia jednego z postujących że "Horizons się zeszmacił" ma coś wspólnego z prawdą. Otóż ma, i to całkiem sporo. Styl, opisy i detale wciąż są na bardzo wysokim poziomie, ale nie zastąpią wszystkiego. Fabuła zatacza coraz szersze kręgi, wszystko jest coraz większe, zajebistsze i bardziej pogmatwane, aż do przesady, która sprawia że w końcu czyta się to dla stylu, pojedynczych scenek i żeby to w końcu skończyć.

Generalnie po zakończeniu lektury w mojej głowie została tylko jedna myśl - niech ten Tom w końcu rozwali Eatera, i niech wszyscy zginą od uderzenia. Tylko tyle.

Edit: ostatnim momentem, który naprawdę wstrząsnął mną do głębi byłą śmierć Lacunae. Naprawdę mistrzowsko wykonane, prawie płakałem.
Odpowiedz




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości