Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Cale przez cały czas patrzył na zebrę swymi niebieskimi oczami, identycznymi jak u starszego kucyka. Nic nie mówił, jednak od czasu do czasu niemalże niezauważalnie kiwał głową. Fakt, że postać która do niego mówiła była zamaskowana, na pewno nie pomagał, ale kucyk próbował ze wszystkich sił zachować względny spokój.

Rozglądał się lekko, jakby trochę zdezorientowany, albo przestraszony, w którym to stanie był. Było to widoczne na kilometr.

Gdy Xander skończył mówić, Cale spojrzał na niego szeroko otwartymi oczyma, próbując spojrzeć, w swoim rozeznaniu, na drugiego kucyka, a nie na maskę zasłaniającą go. Z jego oczu powoli, jedna po drugiej, ciekły łzy.

- Ja... ja... - zająknął się, cichym, strachliwym głosem, spoglądając na swoje kopyta. Wyglądał, jakby pierwszy raz w życiu je zobaczył. Albo przypomniał sobie coś z nimi związanego. Po raz kolejny zaczął wykonywać ruchy pyszczkiem, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednakowoż ponownie żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Podniósł lekko głowę i zwrócił wzrok na Xandera. Zaczął się powoli do niego przybliżać, jednakowoż poruszał się powoli i ostrożnie. Wyraźnie się trząsł.

- Co się stało? Jest tam? - rozległ się za zebrą głos starszego ogiera, wyraźnie przejęty. Cóż, ciężko nie usłyszeć, gdy tuż obok ktoś strzela z broni palnej. Musiał wyskoczyć z wozu przed chwilą. Jako iż, w przeciwieństwie do Xandera, ogier, będący na skraju paniki, mówił gwałtownie i głośno, w pierwszej chwili Cale się skulił i położył uszy po sobie. Po paru sekundach jednak zamrugał gwałtownie i wygiął się lekko, jakby próbując zobaczyć dokładniej, kto stoi na zewnątrz, jednakże bez wychodzenia ze swojej kryjówki. Zadanie to było dla niego trudne, gdyż, niefortunnie, Xander znajdował się niemalże dokładnie między nim a ogierem, którego Cale poszukiwał wzrokiem.



-Kurwa, czy na tych pustkowiach nie można mieć chwili spokoju? - usłyszał słowa Blue. Przewrócił oczami, podnosząc się ze swojej, całkiem wygodnej zresztą, pozycji na podłodze wozu.
- Gdybyśmy mieli spokój, to nie byłyby to Pustkowia, tylko raj - rzucił do przyjaciółki, kierując się w stronę wyjścia z wozu.

Otworzył po drodze bęben swojego rewolweru i skontrolował, czy broń jest poprawnie załadowana standardową amunicją. Nie było żadnego powodu, by sytuacja wyglądała w jakikolwiek sposób inaczej, ale profilaktyka jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. A broń, i owszem, miała pocisków tyle ile mieć powinna, wszystko było w porządku. Sharp zamknął rewolwer i zakręcił bębnem.

Zeskoczył z wozu, w pierwszej chwili odruchowo osłaniając się kopytem od nieba. Mimo nigdy nie znikających chmur, na wozie i tak było ciemniej i nagłe wyskoczenie na zewnątrz mogło porazić. Zamrugał i rozejrzał się po obozowisku.

Wiedział, że nie mogli być atakowani, bo wtedy nie byłby to pojedynczy wystrzał, tylko cała kanonada. Tak więc nie szukał walki, a miejsca gdzie mogło coś się zdarzyć. Przy ognisku były 3 kucyki, z czego dwa, w tym nowo przybyła w kombinezonie z Krypty, kuliły się bezradnie na ziemi. Sharp westchnął cicho. Do najbliższej osady było cholera-wie-jak daleko, a one nawet ruszyć się nie potrafiły.

Przesunął wzrok dalej i znalazł to, czego szukał. Ogier w zbroi najemnika stał nad ich opatulonym w tonę szmat "gościu", który to częściowo zniknął pod wozem. Jeżeli to nie oni, to już nie wiem co. - stwierdził medyk. Aczkolwiek po wydarzeniach dzisiejszego dnia, który jakoś nie miał zamiaru się kończyć, wcale by go nie zdziwiła nawet drużyna snajperska Stalowych Strażników. Ot tak, żeby im jeszcze bardziej dokopać.

Upewnił się, że Blue jest wraz z nim i udał się ku dwójce. Po coś przy, a także pod tym wozem byli. Skoro nie walczyli, Sharp nie widział powodu, by galopować na złamanie karku. Rewolwer lewitował pewnie obok siebie, gdy szedł, spokojnie, ale nie za wolno. Nieco szybciej niż normalnie by chodził, nie popędzany przez nikogo.

Gdy dotarł do dwójki, odciągnął kurek rewolweru, celując w zamaskowanego kucyka. Charakterystyczny dźwięk wręcz musiał usłyszeć, jeżeli tylko miał sprawny słuch, a powinien rozpoznać. Najemnik obok najwyraźniej miał zamiar coś zrobić, ale gdy zobaczył rewolwer oraz wyraz twarzy medyka, który aktualnie nie był za przyjazny, stanął w miejscu i tylko obserwował sytuację.
- Co ty tu odwalasz? - zapytał się, spokojnym, chłodnym tonem, wcześniej rzucając okiem na najemnika, wyraźnie spanikowanego.



Blue na EFSie zobaczyła kilka fioletowych kresek, oznaczających, rzecz jasna, stworzenia nie nastawione wrogo. Były one rozrzucone po obozowisku, jednakowoż uwagę zwracała para, albo i nawet trójka kresek, będących na tyle blisko siebie, że nie dało się konkretnie stwierdzić, ile ich było. Prawdopodobnie chodziło o kilka sygnałów blisko siebie po drugiej stronie obozu.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Kiedy zebra zakończyła swój monolog, spojrzenia jej i Cale'a się spotkały. Pomimo łez wzrok młodego kucyka zdawał się próbować dostrzec ukrytą pod maską twarz zebry. Pomarańczowy kucyk zdołał wykrztusić z siebie krótkie zająknienie, by zaraz po tym spojrzeć na swoje kopyta. Gest ten mógł by być przez innych zignorowany, ale nie przez Xandera. Na widok tego gestu umysł zebry odgrzebał jedno z mroczniejszych wspomnień jej przeszłości. Dzień w którym jej życie zostało po raz pierwszy naznaczone krwią innych.

Xander zacisną powieki i zęby, jego umysł zaczął być bombardowany przez obrazy i dźwięki z tamtego pamiętnego dnia. Nagle w ustach poczuł metaliczny smak krwi. W umyśle młodego ogiera pojawił się obraz szefa tamtej karawany, który leżał na ziemi tuż pod jego kopytami z rozszarpanym gardłem. Przypomniał sobie jego przerażone, błagające spojrzenie w którym powoli gasła iskra życia. Wszystkiemu wtórowała kanonada strzałów i śmiechów. Xander zacisną zęby jeszcze mocniej starając powstrzymać się od przeklinania na głos. Nagły impuls bólu go otrzeźwił. Zorientował się wtedy że naprawdę ma krew w ustach i jest to jego własna krew, płynąca z jego poprzegryzanych warg i policzków.

Przełkną to co zdążyło napłynąć do jego pyszczka, wziął kolejny głęboki oddech i otworzył oczy. Zauważył że młody ponownie na niego patrzy i nieco się przysuwa. Na Boginie, z tym chłopakiem musi być gorzej niż myślałem. On... nie dość że chyba stracił w tej walce kogoś bliskiego, to jeszcze po raz pierwszy kogoś zabił. Biedny skurczybyk. W tym momencie wywiązała się kolejna bitwa w jego umyśle. Co!? Przecież to kucyk! Pamiętasz!? Niewolno im ufać a co dopiero współczuć. Nieważne. Każda istota zasługuje na odrobinę współczucia i pomocy. Tak? A czy nam ktoś pomógł gdy byliśmy w takiej sytuacji? NIE! Dlatego że wszystkich unikaliśmy. Ale teraz mam szanse pomóc i chce to zrobić. Czemu ja ci nadal na to pozwalam? Dobra, ale masz się pilnować.

Xander westchną cicho i zaczął mówić, nadal starając się utrzymać ciepły ton swojego głosu. - Oh. Chyba wiem co cię dręczy. - Chciał powiedzieć coś więcej lecz za plecami dało się słyszeć głośne pytanie, które zdradzało dużą dozę paniki. - Co się stało? Jest tam? - Początkowo Cale przestraszył się głosu starszego najmity, lecz chwile potem szukał go wzrokiem. - Widzisz, mówiłem że się o ciebie martwi. - Zebra chciała również przysunąć się nieznacznie do młodego kucyka lecz coś ją powstrzymało. Był to charakterystyczny dźwięk odciąganego kurka w rewolwerze. Kurwa. Wiedziałem że to musi się stać. Młodzik liczył na strzał, ale zamiast tego usłyszał pytanie. - Co ty tu odwalasz?. - ton wypowiedzi zdradzał wyrachowanie i spokój, więc nie mógł to być starszy pomarańczowy kucyk.

- Wybacz ale będziemy musieli skończyć kiedy indziej. - Xander skierował swoje słowa, już teraz oschłym i poważnym tonem, do Cale'a. Następnie powoli wyciągną głowę z pod wozu i wstał. Równie powoli odwrócił się by zobaczyć jasnobrązowego jednorożca i jego rewolwer wycelowany w swoją stronę. Ponownie uderzyły go wspomnienia, sprawiając że zaczęła w nim narastać fala gniewu i nienawiści. Spojrzał jednorożcowi prosto w oczy lodowatym spojrzeniem, po czym zupełnie go zignorował i zwrócił głowę w stronę starszego pomarańczowego - Spokojnie Cale jest cały i zdrowy. - Ton jego głosu był szorstki z lekką nutą pogardy.

Xander ponownie zwrócił głowę w stronę jednorożca. - Co ja tutaj odwalam? Staram się pomóc. A ty to co? Latasz z tą swoją pukaweczką i celujesz do mnie. - Świeżo odkopane wspomnienia i wycelowana w niego broń sprawiły że Xanderowi trudno było zapanować nad sobą. Pomimo prób jego spokojny ton zaczął przesiąkać agresją. Pierdolona, jednoroga habeta. No dalej, sprowokuj mnie a wypruje ci flaki i rozwlekę po całych pustkowiach. Był to jeden z tych momentów w których zebrze nuż się w kieszeni otwiera, dosłownie. Powolnymi i niewidocznymi z pod płaszcza ruchami wysunęła dwa ostrza z rękawa. Xander ponownie spojrzał w oczy jasnobrązowego. Następnie spluną z pod maski tuż pod jego nogi, zostawiając na ziemi czerwoną plamę krwi zmieszanej z śliną. Dla młodego ogiera ten gest znaczył tylko jedno: "Pierdol się". Teraz czekał jedynie na reakcje.
Starweave beznamiętnie spoglądała w miejsce z którego padł strzał. Wyglądało na to… w sumie, to na nic nie wyglądało, padł jeden strzał i nic się dalej nie działo. Jeszcze bardziej poddenerwowało to klacz, której nerwy zostały już na dzisiaj wystarczająco nadszarpane.

Starweave mogła widzieć jak zamaskowany osobnik częściowo znajduje się pod wozem. Za nic nie mogła odgadnąć dlaczego tam jest i co właściwie robi.

- Spokojnie moje panie. Nic się nie dzieje. A nawet jeśli, to weźcie się w garść - usłyszała jednoróżka. Ze spojrzeniem utkwionym w ziemi, powoli podniosła się prostując wszystkie cztery kończyny.

- Nigdy więcej w żadnej karawanie – powiedziała do siebie, po czym podniosła wzrok na Iron. ”Wygląda na to, że ta potrzebuje całej serii i to najlepiej prosto w zad, aby poczuć się zagrożona” Przez swoje żółte i jakże niezwykle czadowe okulary, Star mogła stwierdzić, czy popielata znowu się naćpała, czy tylko zgrywa twardziela. Tak czy inaczej, jej postura i strój faktycznie robiły niemałe wrażenie, na co niestety Starweave, przez wzgląd na sytuacje, nie zwróciła większej uwagi.

Jednoróżka usłyszała za swoimi plecami wysoki pisk. Odwróciła się, spoglądając przez chwilę na ciemnoszary kłębek w kombinezonie stajni. Otworzyła swój pyszczek, nawet zdążyła nabrać powietrza, ale ostatecznie postanowiła chwilowo zostawić White w spokoju. Ponownie spojrzała w stronę zamaskowanego kucyka. Klacz mogła widzieć jak podchodzi do niego jasnobrązowy jednorożec. Jak zamaskowany kucyk powoli wychodzi z pod wozu, po czym mówi coś do najmity, który pojawił się nie wiadomo kiedy. Następnie jeszcze wolniej odwraca się w stronę medyka, który przez cały ten czas lewitował rewolwer wycelowany w Xendara.

- Pomyliłaś się Iron, jednak coś się dzieje – powiedziała, nie spuszczając swojego wzroku z tamtej dwójki, która wpatrywała się w siebie nawzajem, sprawiając wrażenie jakby zaraz miała skoczyć sobie do gardeł.
Blue powoli podeszła do wyjścia z wozu i spojrzała się EFSa. Nie było widać nic nadzwyczajnego, kilka neutralnych kresek i żadnej czerwonej. Schodząc z wozu za Sharpem rozejrzała się po obozie, jej uwagę od razu przykuły dwie rzeczy, czyjś zad wystający spod wozu i nową z krypty leżąca na ziemi przy ognisku zwinięta w kłębek.

Można było to przewidzieć, na chwile ich zostawić i zmienią obóz w zakład psychiatryczny. Tylko elektrowstrząsów brakuje do pełni szczęścia.

Klacz stała przez chwile zastanawiając kim się najpierw zająć, wyciągnąć tamtego osobnika z pod wozu czy ratować psychikę nowej. Dylemat ten dość szybko rozwiązał Sharp kierując się w stronę wcześniej wspomnianego zada. Odwracając się z powrotem w kierunku ogniska wzrok Blue padł na Iron i Starwave które nie robił nic żeby pomóc kulącej się na ziemi nowej. Ruszając ostrożnie podeszła ona powoli do jednorożca który leżał zwinięty w kłębek i najwyraźniej nie radził sobie z otaczającym go światem.

- Cześć. - powiedziała Blue najbardziej spokojnym i przyjaznym głosem jaki mogła z siebie wydusić - Nie najlepszy dzień jak widzę?

Gdyby to Blue była na jej miejscu najbardziej by chciała żeby ktoś ją przytulił i powiedział że będzie dobrze, a że jako nie wiedziała ona jak by tamta zagarowała na kontakt fizyczny, wolała nie ryzykować. Siadając w niewielkiej odległości od tamtej obróciła głowę w kierunku tamtej.

- Jestem Blue Gear, ale możesz mi Blue. Mogę się dosiąść do ciebie?
[Obrazek: signature.php]
- Spokojnie moje panie. Nic się nie dzieje. A nawet jeśli, to weźcie się w garść - usłyszała jednoróżka. Ton był mocny, jednakowoż należał do klaczy. Wywnioskować można było, iż jest on obojętny. Staple nie wiedziała, czy jest wymagana odpowiedź, więc postanowiła milczeć, i kontynuować swoje... "zajęcie", które polegało na kuleniu się i piszczeniu.

- Cześć. Nie najlepszy dzień jak widzę? - usłyszała White, po niedługim odstępie czasu, który minął, po krótkim monologu ostatniego kuca. Jednak te słowa były wypowiedziane spokojnie, oraz kojąco. Niemalże podziałały jak zaklęcie, gdyż klacz przestała się trząść, i delikatnie uniosła głowę, w celu zobaczenia kucyka, który wypowiadał te słowa. Ujrzała niebieską klacz, z nie za długą fioletową grzywą. Ubrana była w sweterek, co trochę zdziwiło szarą klaczkę, oraz dało jej trochę do myślenia, oraz odwiodło od panicznego strachu. Generalnie chodziło o to, że ten kucyk nosił sam sweter, który obronić go mógł jedynie przed zimnem. Przynajmniej tak myślała Staple.

Owa klacz usiadła w niewielkiej odległości od White.
- Jestem Blue Gear, ale możesz mi Blue. Mogę się dosiąść do ciebie? - powiedział fioletowogrzywy kucyk. Staple ponownie się zamyśliła, i odwróciła wzrok od nowo poznanej osoby. Widocznie kucyki, które się tu znajdują nie koniecznie czynią zło. Nie mniej jednak niektóre z nich wyglądają... dziwnie, a nawet wyróżniają się. Klacz tym razem szybko otrząsnęła się z zamyślenia, a następnie ponownie spojrzała na klacz.

- T-Tak... ni-nie krępuj się - powiedziała cicho, jednakowoż na tyle głośno, aby niebieska klacz ją usłyszała. Również po wypowiedzeniu swoich słów, postanowiła zmienić swoją pozycję na siedzącą. Następnie zaczęła "penetrować" Blue nieśmiałym spojrzeniem, jednocześnie czekając na dalszy rozwój sytuacji.
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]
Starszy najemnik skinął głową w niemym podziękowaniu na słowa Xandera, po czym zniknął pod wozem, widocznie zmuszając się do spokojnych, a nie panikarskich ruchów. Nie było zaskoczeniem, że chciał ponownie dołączyć do Cale'a. Zwłaszcza, że sytuacja po za jego nietypową kryjówką zaczynała wyglądać nieciekawie.



Sharp obserwował zamaskowanego gościa gdy ten się obracał, szczególną uwagę poświęcając temu, czy nie ma zamiaru zaatakować. Byłoby to głupotą, ale głupich nie brakowało. Zwłaszcza scavengerów - stwierdził w myślach.

Nie był nastawiony wrogo do scavengerów. Koniec końców, to między innymi dzięki nim karawany miały czym handlować... a on miał kogo łatać na stole operacyjnym. Przez lata najczęstszymi jego pacjentami byli scavengerzy, którzy przez swoją głupotę zapuścili się w miejsca w których nie powinno się przebywać bez opancerzonego wsparcia i cudem uszli z życiem. Uważał ich za prymitywny, ale na tę chwilę konieczny element swoistej piramidy handlowej Pustkowi.

- Co ja tutaj odwalam? Staram się pomóc. A ty to co? Latasz z tą swoją pukaweczką i celujesz do mnie - usłyszał medyk. Spojrzał na Xandera wzrokiem, który wyrażał jedynie "czyżby?".
Odpowiedź młodego ogiera była typowa dla nieobytego prymitywa zwącego się "scavengerem". Dla typu kucyka, który preferował towarzystwo przedwojennych ruin i mutantów nad inne kuce.
Gdy był w sytuacji podbramkowej, atakował. I taki właśnie wyraz agresji Sharp miał przed sobą. A przynajmniej tak to interpretował.

Kucyk splunął mu pod nogi. Jednorożec poczuł ukłucie gniewu. Jak łatwo byłoby teraz pociągnąć za spust i skończyć z nim... Sharp zdołał się opanować, choć nie należało to do łatwych zadań. Nie było sensu w zabijaniu kucyka. Nie zrobił nic złego. Ba, biorąc pod uwagę reakcję jednego z najemników (Gdzie się podział drugi, do cholery?), zamaskowany scavenger faktycznie próbował im pomóc w jakiś sposób. Niezależnie o jakiej pomocy mówimy.

Wypuścił powietrze z nosa. Przy odrobinie dobrej woli, można to było uznać ze westchnięcie. Umieścił kurek z powrotem w pozycji spoczynku i lekko opuścił broń. Owszem, przy użyciu odpowiedniej siły wciąż można było z niej szybko wystrzelić, aczkolwiek gest ten jednoznacznie wyrażał, że ma zamiar rozmawiać, a nie strzelać.

- Przychodzisz do mojej karawany - powiedział, powoli, chłodnym głosem. Medyk wiedział, że przedstawienie się jako przywódca może mieć złe konsekwencje, ale jakoś nie widział, kto inny miałby przejąć dowodzenie.
- Nie przedstawiasz się, ba, nie pokazujesz twarzy. I oczekujesz, że pozwolę ci grzebać przy którymś z wozów nie wiedząc, jakie masz zamiary? - dodał. Mówił spokojnie, jednakowoż pod żadnym względem nie ciepło. Przybysz zapewne doskonale wiedział, jeśli nie był idiotą, że w karawanie nie ma nikogo, kto by mu ufał. Każdy kto na Pustkowiach był dłużej niż tydzień wie, że ufność prowadzi w prostej linii do poważnych kłopotów. Aczkolwiek dobitne przypomnienie o tym młodemu ogierowi wydawało się dobrą opcją.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Xander spoglądał z ciężkim oddechem, to na jednorożca, to na jego broń. Wreszcie jasnobrązowy ściągną kurek swojego rewolweru do pozycji bezpiecznej. Ruch ten był dość niespodziewany dla zebry, gdyż według swoich zakładań powinien już, albo nie żyć, albo być poważnie ranny. Spowodowało to że cześć gniewu który w nim wezbrał, po prostu wyparowała, ale nadal nie wszystek. Albo niema do tego jaj, albo czegoś chce. Zobaczymy które było trafne.

- Przychodzisz do mojej karawany - Jego. Wolne żarty. On nawet nie zareagował na ten pieprzony wybuch w środku obozu. Szef powinien chyba jakieś konsekwencje wyciągać? - Nie przedstawiasz się, ba, nie pokazujesz twarzy. I oczekujesz, że pozwolę ci grzebać przy którymś z wozów nie wiedząc, jakie masz zamiary? - Trafiony. Jednak czegoś chce. Chce zobaczyć moją twarz. Dobra, mogę mu to załatwić, ale chyba wiem jak to się skończy.

- Chcesz zobaczyć moją twarz, w porządku. Ale na pewno nie przy wszystkich. - Ton głosu Xandera nadal był agresywny, ale w mniejszym stopniu niż jego poprzednia wypowiedź. Młodzik odwrócił się w stronę najbliższego wyjścia i zaczął iść. Czyś ty do reszty już postradał zmysły. Nie możesz się przednim zdemaskować, doskonale wiesz jak to się skończy. W umyśle zebry rozległ się pojedynczy strzał, a przed oczami przeleciała jej scena w której zabija swoje własne ego. Ten groteskowy obraz przyniósł młodemu ogierowi sporą ulgę, lecz sprawił że jego nogi lekko się zachwiały.

Gdy mijał barykadę ze skrzyń, zwolnił i odwrócił głowę w stronę jednorożca. - Jeśli jesteś taki ciekawski to chodź. - Po czym wyszedł całkiem z obozu. Staną za wozem z twarzą zwrócona w stronę przejścia. Ściągną maskę razem z kapturem, równolegle uniósł połę płaszcza by odsłonić znajdującą się na jego boku strzelbę półautomatyczną. Pierwsze będzie zdziwienie, ale jeśli potem zauważę jakiś głupawy uśmieszek, lub coś innego co mi się nie spodoba. To marny jego los i wszystkich w tym obozie. Młodzik zacisną zęby a jego wyraz twarzy wyraźnie mówił "Spróbuj jakichś sztuczek a zginiesz."
Rozmowę z kucem prosto ze stajni o którego przeszłości nic nie wiesz można porównać tylko do jednego, spaceru po polu minowym. Za to przy rozmowie z kucem z krypty na skraju załamania psychicznego dopisujemy do tego jeszcze potrójne salto w tył w tym samym momencie śpiewając hymn Equestrii. Nigdy nie wiesz jak on zareaguje, jedno złe słowo i można stracić głowę.

Blue usadowiła się wygodnie obok szarego kuca który jak by nagle trochę lepiej wyglądał. Rozglądając się po obozie jej wzrok padł na zamaskowanego kuca który najwyraźniej o coś się kłócił z Sharpem. Po chwili zaczął on wychodzić z obozu i najwyraźniej chciał żeby Sharpi szedł za nim. Obserwowała jak postać tamtego wychodzi i chowa się za wozami, gdyby nie zaklęcie śledzące którym go wcześniej oznaczyła całkiem by go zgubiła. Obracając głowę w drugą stronę jej wzrok padł na drugi znacznik śledzący który nadal znajdował się na głowie Iron co było bardzo przyjemnym widokiem.

- Może dzień nienajlepszy, ale pogoda przynajmniej dopisuje. - powiedziała Blue obracając wzrok z powrotem w kierunku siedzącej obok nowej która się jej bacznie przyglądała. - Czasem mam wrażenie że pogoda na pustkowiach ma tylko dwie opcje, dużo deszczu i jeszcze większa ilość deszczu.

No dobra, bez ryzyka nie ma zabawy.

- Ale starczy o pogodzie. Przepraszam że pytam, ale widzę że dopiero co ze Stajni wyszłaś. Jak długo jesteś na zewnątrz?
[Obrazek: signature.php]
Klacz zaintrygowana sceną rodem z westernu, wyczekiwała momentu w którym poleje się pierwsza krew. Ale nic się takiego nie wydarzyło. Star podniosła uszy kiedy usłyszała ostatnie słowa zamaskowanego, po których zaczął się wycofywać. ”Słodziutka Celestio, jakie ten kucyk musi mieć kompleksy, że musi iść za barykadę.”

Nagle, w umyśle Starweave pojawiła się wizja. Wizja zamaskowanego nożownika który jednym, szybkim, sprawnym ruchem zabiera życie Jednorożcowi. Po czym poprawia swój płaszcz i zabiera się za resztę obozowiska, likwidując jednego po drugim. Star ciarki przeszły po całym grzbiecie na tę myśl. ”Bogini, czy może być gorzej? Cwaniak pewnie najpierw chciał rozeznać się w sytuacji, pod pozorem uzupełnienia zapasów. A teraz pozbędzie się medyka i poinformuje swoich ziomków, że cel jest łatwy.”

Jednoróżka zaczęła już nawet rozglądać się po innych wejściach do obozu, czy aby nikt się przy nich nie czai. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że ciemnogranatowa klacz jest przewrażliwiona. Ale to waśnie jej wrodzona ostrożność stanowiła podstawę dla możliwości istnienia w tym podym świecie. Starweave nie mogła pozostawić tak tego samemu sobie. Wiedziała, że musi dziać, i miała zamiar bezzwłocznie działać. Bowiem nadszedł kolejny czas aby wziąć sprawy w sowie kopytka.

- Iron – powiedziała szeptem. – Idź tam i zobacz co tamten knuje, coś mi tu nie pasuje. – Chwile po tym, za swoimi plecami usłyszała słowa.

- Cześć. Nie najlepszy dzień jak widzę? – Błyskawicznie odwróciła głowę w stronę głosu. - … Mogę się dosiąść do ciebie? – ”Nie, nie możesz” krzyknęła w myślach. Ostatnią rzeczą, która była jej potrzebna, była Blue. Wyglądało na to, że niebieska klacz całkowicie ją zignorowała. Starweave przypomniała sobie niewyraźne obrazy z napadu agresji Blue. Ustaliła, że był on aż nienaturalnie intensywny i zwrócony przeciwno niej; ale ciemnogranatowa jednoróżka za nic nie mogła odgadnąć dlaczego padłą jego ofiarą. Fakt faktem wysadziła skrzynkę, ale niebieska klacz wyglądała jakby wyszła z eksplozji bez szwanku. Może z wyjątkiem ogona, który według Starweave wyglądał teraz jakby ktoś go skracał zębami.

Dwie rzeczy były pewne, albo przynajmniej jedna. Blue Gear najwyraźniej nie poznała handlarki z Nowej Appleloosy, a przez incydent ze szkatułką nie był to najlepszy czas na odnowienie znajomości. Jednak niebieska zrobiła coś, co wywołało u Starweave falę pogardy. Star nie bez powodu zostawiła White na chwilę w spokoju, aby mogła ochłonąć. Blue natomiast, tak po prostu walnęła od niechcenie jakieś brednie o pogodzie, po czym prymitywnie porwała po prostej do celu, przechodząc do przesłuchania.

- Panna White Staple ma już za sobą ponad tydzień zmagań na pustkowiach – powiedziała pewnie, lecz spokojnie i łagodnym tonem. – Uważam, iż w pełni zasłużyła na wypoczynek oraz spokój i że możemy zaoferować jej chociaż tyle. - Kończąc ostatnie zdanie, utkwiła swój wzrok w niebieskiej klaczy.
Niebieska klacz usiała obok Staple, a następnie spojrzała na dwójkę kolejnych kucyków, które prawdopodobnie się o coś kłóciły. Jeden z nich był zamaskowany, natomiast drugi był prawdopodobnie ogierem o ubarwieniu brązowym. Nie zobaczyła za wiele, gdyż jej percepcja była aktualnie obniżona, spowodowanym szokiem. Nie długo jednak trwało, zanim jeden z nich udał się ku wyjściu z obozu.

- Może dzień nie najlepszy, ale pogoda przynajmniej dopisuje. Czasem mam wrażenie że pogoda na pustkowiach ma tylko dwie opcje, dużo deszczu i jeszcze większa ilość deszczu - usłyszała te słowa, od Blue. White odwróciła wzrok, od zamaskowanego kucyka, a następnie przeniosła go na fioletowogrzywą jednorożkę. Ta patrzyła się na Staple, w milczeniu... które za długo nie trwało.

- Ale starczy o pogodzie. Przepraszam że pytam, ale widzę że dopiero co ze Stajni wyszłaś. Jak długo jesteś na zewnątrz? - padło nagle od strony Blue. Pytanie kompletnie zdezorientowało szarą klacz. Początkowo czuła się, jakby zabrakło jej języka w gębie. Nie wiedziała, czy zawahanie White wpłynie jakoś na zachowanie Blue, więc starała się udawać pewność siebie, oraz spokój. Nie udało się niestety.

- Więc... - ponownie się zawahała. - Jestem na pustkowiach około tygodnia. Normalnie żyłam w stajni nr. 7, ale z powodu reguł tam panujących zostałam wydalona na czas permanentny. Dzień przed opuszczeniem miejsca, w którym mieszkałam, moi rodzice nauczyli mnie trochę o przetrwaniu. Mój ojciec był w ochronie, a matka lekarką, więc nauczyli mnie trochę tego i owego. Niestety już pierwszego dnia byłam zmuszona, do walki z... tymi zgniłymi kucykami. Tam znalazłam większość mojego ekwipunku, który teraz mam ze sobą. Potem byłam zmuszona, do samotnej wędrówki, oraz ciągłym chowaniem się przed zagrożeniami - powiedziała White do Blue. Była sobie w duchu wdzięczna, że w końcu się komuś zwierzyła, i opowiedziała o wszystkim. Tego jej właśnie brakowało... porządnej rozmowy, i okazji do wyżalenia się. - A tak poza tym... to te pustkowia są okropne... nigdy nie sądziłam, że... jest to takie... złe oraz pozbawione uczuć miejsce.
[Obrazek: QJUCOAG.jpg]




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości