Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Klacz podążyła wzrokiem za wskazaniem kopyta patrząc na śpiącą White. "Jakie to kurwa słodkie" pomyślała po czym wróciła do grzebania w jukach w celu odszukania niezbędnego "pisma przyrodniczego". Potem padły dwa dość ważne pytania przez co Iron zaniechała dalszych poszukiwań a zaczęła się zastanawiać nad tym co zataić i co przemilczeć.

Jako tako poukładała wypowiedź: Byliśmy, wróciliśmy, sektor czysty.
Dodatkowo podokładała sporo ozdobników i niewielkich wyolbrzymień oraz innych głupot opartych na faktach. "Świetna opowiastka barowa" przemknęło jej przez głowę i pomału nosem wciągnęła powietrze by zacząć historię. Nie udało jej się bo przybyła odsiecz w postaci sanitariusza, może to i dobrze?

Przybycie jego ziściła jakże istotna i strasznie, wprost potwornie pomocna rada która w efekcie była dla Iron impulsem do chęci ponownego ubicia medyka. Jedyne co odparła to niemrawe - Jasne. - zabrała swoje rzeczy, a po tym wróciła do problemu wyjściowego: załapać spanie, nie pośpi koło ogniska bo takowe nie istnieje w formie dającej ciepło, tak samo spanie pod wozem też było wykluczone, władowanie sobie czegoś też, w końcu nie po to robiło się jakiś czas temu potworny detoks. Została opcja numer 1: wozy.

Klacz wstała, i zaczęła wędrować od wozu do wozu szukając pustego i klnąc na czym świat stoi i przez co jest rządzony. (Damn Skippy!)
[Obrazek: cgnimLq.png]
Iron udzieliła jej odpowiedzi, a takowa nie była zbyt zadowalająca. Na dobrą sprawę Star nie wiedziała, czy powinna oczekiwać od popielatej czegoś więcej niż tylko trzech wyrazów.”Było fajnie i chuj koniec kropka,” spuentowała ją w myślach ciemnogranatowa. Oczywistym dla niej było, że Iron jest nie w sosie, a do tego jest jeszcze zmęczona. Jednak mimo wszystko Starweave była gotowa zadać kolejne pytanie i wystawić co nieco na próbę cierpliwość tamtej. Naturalnie nie umknęło jej także to w jakim stanie zostawiła jej sierść i w jakim była ona teraz. Klapnęła na to lekko uszami, robiąc bolesny wyraz pyszczka. Star przez krótką chwilę zastanawiała się, czy powinna w ogóle odzywać się w tej sprawię i czy miało by to jakikolwiek sens.

Do niczego jednak nie doszło, bo nie wiadomo kiedy przy ognisku pojawił się Sharp, pieprzący jakieś bzdury. Tak naprawdę nie były to żądne bzdury i Star była by gotowa przyznać, że medyk jako jedyny na poważnie podszedł do sprawy i wziął na siebie odpowiedzialność za ich sytuację. Ale teraz... Starweave wolała być zostawiona w spokoju i najchętniej by sobie jeszcze posiedziała przy ognisku. I z tego właśnie tytułu, cokolwiek by medyk teraz nie powiedział, automatycznie były by to bzdury.

Na szczęście dokańczanie konserwy zajęło jej krótką chwilę, dzięki czemu klacz miała czas na przemyślenie sprawy. Bo aktualnie Star nigdzie nie zamierzała się ruszać. Normalnie zaczęła by się kłócić, „dlaczego niby to ona musi iść na pierwszą wartę, dlaczego niby to nie może na przykład być Iron. Ja wciąż jestem bardzo zmęczona, musze odpocząć po jedzeniu, a do tego źle się czuje.” Była by gotowa wymyśleć więcej tych powodów, jednak ta krótka chwila pałaszowania resztek z puszki, dała jej dość czasu na ochłonięcie. Po prawdzie wciąż strasznie jej się nie chciało i najlepiej poszła by spać. Ale przynajmniej zrozumiałą to, że ktoś to musi przecież zrobić, a od tego zależy przecież ich bezpieczeństwo. Na dodatek istniała szansa, że medyk wybrał właśnie ją by o czymś jej powiedzieć, lub zadać jakieś pytania. Star wdziała także i ten scenariusz pod uwagę, wiedząc, że ona też będzie miała okazję by go swobodnie wypytać. Dlatego koniec końców Sharp miał przyjemność nie spotkać się z żadnym ględzeniem ze strony klaczy.

W międzyczasie Iron skończyła grzebać w jukach i wyglądało na to, że zamierza się dostosować do porady Sharpa. Zanim jednak wstała i udałą się na poszukiwanie wolnego wozu tak jak zamierzała. Starweave zerwała się na równe nogi, odrzucając na bok pustą puszkę po konserwie. – Zaczekaj – powiedziała szarpiąc ją magią za nogę. – Nie chcę aby White siedziała tu sama przy zgaszonym ognisku. Jeszcze przemarznie. - Powiedziała opiekuńczo, chwytając szarobiałe bezwładne ciało w pole telekinetyczne, a następnie delikatnie umieściła je na grzbiecie popielatej. – Zabierz ją proszę na jedne z wozów.

<Starweave samoczynnie podąży teraz za Sharpem>

Iron miała wykonać swoją eskapadę gdy jednak pewna osobniczka tej samej płci zatrzymała ją i uznała że jest odpowiednia pora na zapędy macierzyńskie co dobitnie podkreśliła wymowa i treść wypowiedzi Star. - Opiekunka kosztuje... - odburknęła zmęczona i zła. Chciała się wreszcie położyć po jednej z swych przygód gdy nagle wszędzie zaczął grać Wagner i rozpoczynał się atak pegazów.
Jednym słowem chaos, "Mogło być gorzej prawda?" przebiło się przez jej myśli, teraz oprócz własnych juków miała na sobie jeszcze jednego kucyka który woniał oparami (jak rafineria w Trzebini) trunku bogów.

Pierwszym pomysłem jaki przemknął Iron przez głowę to położenie White na ziemi i wbicie jej w tyłek masztu z flagą przedwojennego świata. Tu pojawiały się problemy w postaci flagi i masztu które arcy trudno było zdobyć.
Następnym przebłyskiem geniuszu było zabranie ze sobą White "ażeby na siebie zarabiała", byłby to dobry pomysł gdyby nie brak chęci do realizacji. Potem kolejnym genialnym pomysłem było ogolenie klaczy na łyso... i tym podobne pomysły przez jakieś trzy minuty.

Ostatecznie wysiliła się na jakiś miły gest i ruszyła w przeciwną stronę od Star i Sharpa na przegląd wozów, zaczęła cicho profilaktycznie gadać do śpiącej klaczy.
- No to teraz będę cie niańczyć przez parę godzin. Jak się nie obudzisz to wszystko będzie ok... - przystopowała i dodała - Mam taką nadzieję.
Po przejściu do jednego z wozów szybko zaglądnęła do wnętrza - Jest ktoś w domu? - spytała cichaczem.
[Obrazek: cgnimLq.png]
Iron po ciężkim, kilkumetrowym marszu z nadprogramową wagą na grzbiecie, dotarła do wozu. Zrobiła najbardziej logiczną rzecz i zajrzała do środka. Powitał ich widok dwóch śpiących sobie spokojnie najemników, nie przejawiających żadnych zamiarów obudzenia się czy zwolnienia miejsca dla niej i pijanej klaczy.

W takiej sytuacji, Iron i żywy bagaż udały się do wozu obok, który okazał się pusty. Na wozach panowały już ciemności i klacz kucyka ziemnego, o jednorożcu już nie wspominając, nie mogła dojrzeć w środku nic poza czubkiem własnego nosa i podłogą. Dlatego też rzeczy Xandera rzucone gdzieś w róg wozu pozostawały ukryte i bezpieczne przed chciwym spojrzeniem kucyka.



Jednorożec z wielki zaskoczeniem, ale i zadowoleniem obserwował, jak działy się rzeczy niemożliwe, jedna po drugiej: najpierw Iron zgodziła się bez dyskusji na zastosowanie się do jego rady, potem zaś Starweave zrobiła to samo, dodatkowo wykazując inicjatywę w sprawie upitego kucyka przy ognisku.

Ognisku, które już praktycznie się tylko żarzyło. W zasadzie mogli je tak zostawić, łuna już jakiś czas temu przestała być problemem. Musiał to przegapić wcześniej.

Korzystając z tej niewielkiej poświaty, którą jeszcze dawało jedyne nieożywione źródło ciepła w obozie, wskazał tylko głową, żeby Starweave poszła wraz z nim. Udał się na granicę obozu, przechodząc za barykadę skrzynek, a klacz podążyła za nim. Westchnął cicho. Nareszcie chwila spokoju, pomyślał medyk, spoglądając na kucyka idącego koło niego. Zerknął na EFSa, czuwającego w rogu jego pola widzenia. Pochwalił sam siebie, że pamięta o istnieniu zaskakująco lekkiego i mało przeszkadzającego urządzenia na jego nodze.

Powiódł wzrokiem po pogrążonej w ciemności pustyni. Zastanawiał się przez chwilkę, jak zacząć rozmowę z klaczą, ale stwierdził, że nadmierne odtwarzanie scenariuszy w głowie nie przyniesie nic dobrego.
- To był ciężki dzień... - westchnął, rzucając komentarz w przestrzeń. Przez cały ten czas szedł wzdłuż linii barykad i wozów, chcąc zrobić obchód obozu zanim znajdą sobie jakieś wygodne i dające dobrą taktyczną pozycję miejsce na resztę warty.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave wyszła za Sharpem z obozu, dokładnie tak jak ją o to prosił. Zapowiadała się długa i monotonna przechadzka dookoła zewnętrznego pierścienia. Z początku nic nie wskazywało na to, by mogło być inaczej. Klacz jednak liczyła na to, że ogier nie będzie się zbyt szybko irytował przy większej ilości pytań i usłyszy ona od niego coś konkretnego. Poza tym miała ona ochotę go trochę pomęczyć. Noc już niemal rozkwitła w pełni, a brak światła bijącego od ogniska sprawił , że klaczy bardzo trudno było dostosować się do nagłej zmiany kontrastu. Przez moment miała ona ochotę aktywować swoje zaklęcie światła. Jednak dość szybko odrzuciła ona ten pomysł, zdając sobie sprawę, że mogło by to przyciągnąć niechcianą uwagę. Wyglądało na to, że będą musieli robić to po ciemku.

Zanim jednak zdecyduje się cokolwiek zrobić, Star zamierzała pozwolić mu na pierwszy ruch. N szczęście długo na to czekać nie musiała. Cisza nie trwałą zbyt długo, ogier przerwał ją pierwszy tak jak chciała i krótkim zdaniu spuentował cały dzisiejszy dzień. – Ano. – Odparła lekko atramentowa. – Faktycznie nie należał do najlżejszych. Dobrze, że to już koniec, bo nie wiem czy miała bym siły i nerwy na dalszą dawkę pustkowi. – Skomentowała jednoróżka, po czym zrównała swój krok z ogierem i rzuciła mu pytające spojrzenie. Na tyle prawdziwe na ile pozwalał jej na to aktualny poziom oświetlenia.

Starweave patrzyła tak na niego przez chwilę, jednocześnie dotrzymując mu kroku. Nie dając mu czasu na dalsze próby rozkręcenia rozmowy, wybiegła ona przed niego zachodząc mu drogę. - A właśnie. Jest coś o czym chciała bym wspomnieć. Więc skoro akurat jesteśmy sami pozwolisz, że skorzystam z okazji i coś ci powiem. – Wycedziła pewnie i stanowczo. – Po pierwsze nie jestem tutaj aby zajmować się czymkolwiek ponad to, do czego się zadeklarowałem. Nie wiem co to za plan, ale ja nie zadeklarowałam się aby nadstawiać swoją sierść za jakieś inne kucyki. Owszem to szlachetny cel, ale gdybym pragnęła go realizować, wyruszyła bym z uzbrojonymi po sam czubek ogona zawodowcami. – Powiedziała Starweave przerywając na chwilę, by złapać oddech. – Będę starała się pomóc jak tylko będę mogła. Ale jeśli zmierzasz zaatakować obóz pełny bandytów garstką grupy, która ledwo ostałą się przy życiu. To wiedz, że mnie nie pośród tej grupy nie będzie. – Rzuciła szorstko, wręcz nawet oskarżająco.


Jednorożec szedł spokojnie, patrząc w noc i kontrolując swojego EFSa. Patrzył też w kierunku obozu, kontrolując stan barykad i wozów. W razie ataku na niewiele by się to zdało, ale podstawą każdej warty jest poznanie swojego posterunku i jego otoczenia.

Usłyszał słowa Starweave. Rzucił okiem na klacz, po czym powrócił do wpatrywania się w przestrzeń. Nie wyglądała na wojownika. I nie wypowiadała się w ten sposób. Blue twierdziła, że nie powinno być źle, ale dla ogiera idąca koło niego klacz jednorożca była największą niewiadomą w grupie.

Medyk nie skomentował pierwszej jej odpowiedzi. Była ona tak samo nieważna, jak jego wcześniejszy komentarz. Oboje byli zmęczeni i dalsze manifestowanie tego nie miałoby żadnego celu.
A wtedy klacz weszła na jego kurs, zmuszając go tym samym do zatrzymania się. Nie był jakoś w nastroju na taranowanie atramentowego kucyka.

Był nieco zaskoczony jej tonem i w pierwszej chwili odruchowo cofnął się lekko, ale szybko się opanował i tylko patrzył w oczy klaczy gdy ta wyraźnie dała mu do zrozumienia, jakie jest jej stanowisko w sprawie jego dalszych planów. Mógł się spodziewać, że ktoś tak zareaguje. Mógł także się spodziewać, że będzie to właśnie Star.
Nie musiał się za to długo zastanawiać nad odpowiedzią.

- Nie będziesz się zajmować czymkolwiek ponad to, na co się zadeklarowałaś. Przypomnę ci jedno. Zgłaszając się do karawany musisz przyjąć do wiadomości, że istnienie grupy zależy od ciebie w takim samym stopniu jak twoje życie od postępowania grupy - powiedział spokojnie. Poczekał parę sekund, ale nie na tyle długo, by dać jej szansę odpowiedzieć. Potem kontynuował.
- Poza tym: czy ty naprawdę myślałaś, że jedziemy zaatakować grupę kucyków o nieznanej liczebności i uzbrojeniu? Naprawdę myślałaś, że jestem tak głupi, żeby ruszać do frontalnego ataku przewodząc karawaną handlową składającą się z mniej niż dziesięciu kucyków, z których co najwyżej połowa nadaje się do walki? - wziął wdech, spoglądając prosto w oczy klaczy - Nie mogę zagwarantować bezpieczeństwa karawany, ale na pewno nie będę dążył do tego, żeby wystrzelali nas jak cele na strzelnicy - zakończył wreszcie monolog.

Nie wspomniał o tym, że groźby odłączenia się od grupy w wykonaniu Star były cokolwiek bezsensowne. Kucyki łączyły się w grupy podczas podróży przez takie terytoria właśnie po to, żeby podróżować bezpiecznie. Bandyci i mutanty tylko czekały, aż ktoś będzie szedł przez środek pustyni samotnie. Odłączenie się od karawany teraz oznaczało bardzo prawdopodobną śmierć. Ale nie musiał o tym wspominać. Fakty te były oczywiste i każdy, kto jechał wraz z tą karawaną, powinien je znać.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave ze spokojem i uwagą wysłuchiwała słów medyka. Nie dostarczyły jej one zbyt wiele informacji, jeszcze bardziej utwierdzając ją we wcześniejszych przekonaniach. Dalsze jego zapewnienia co do swoich intencji wydawały się szczere. Star nie widziała też żadnych większych prawdziwych powodów, dla których miałby kłamać i postąpić inaczej. Ogólnie ogier wydawał jej się w porządku, ale Star wiedziała, że i tak będzie musiała to zrobić. Takie były zasady na pustkowiach. ”To nie będzie łatwe.”

- Nie rozumiesz. Nie chodzi o to co ja myślę, tylko o to o czym ty już pomyślałeś. – Powiedziała klacz zapalając na krótką chwilę swój róg, odpinając tym samym kaburę na swojej nodze. – Następnie zaczęła okrążać ogiera wolnym krokiem . - Bo widzisz nie uważam żebyś był głupi. Wręcz przeciwnie. Myślę, że mógłbyś być na tyle cwany, by trochę pokombinować w obecnej sytuacji. – Powiedziała tonem spokojnym i opanowanym. Lecz tak naprawdę z każdą minutą zaczynała denerwować się coraz mocniej.

- Słowa są piękne, ale ulotne i lubią być zapominane. A może jednak nie jest tak jak mówisz. Może Blue nie poszła na misję zwiadowczą. – Naciskała dalej tym samym tonem, uważnie obserwując zachowanie ogiera. – Może ona poszła się dogadać, hmm? Może wśród tamtych oprawców znalazł by się ktoś rozsądniejszy. Ktoś kto mógłby pójść na układ i odkupić tą karawanę. – Przerwała i zaczęła mówić dalej w monecie, kiedy był tuż za jego plecami. - Nie jesteś zły. Wprowadził byś cały transport grzecznie do obozu i oddał w kopytka tamtych kucyków. Tak czy tak dostał byś kapsle, a ja i reszta zespołu znaleźlibyśmy bezpieczną pracę na bezterminowym kontrakcie. Może przy okazji nauczylibyśmy się współpracy. – Powiedziała to zdanie z nutką pogardy, mając na myśli jeszcze nie tak dawno wypowiedziane słowa Blue, które to wciąż wisiały jej na uszach.

- To nie było by nic złego. W końcu cała ta cholerna karawana i tak nie ma żadnych szans na dotarcie do celu. To by po prostu było najlepsze rozwiązanie. Zamiast zginąć przez własną chciwość i desperackie próby usiedzenia dupą na towarze za wszelką cenne, przynajmniej dostalibyśmy jakąś szanse, a ty i Blue po prostu odejdziecie. – Kontynuowała klacz zatrzymując się tuż przed nim. Jej pyszczek był bezemocjonalny. Starweave zachowała się jak wytrawna mówczyni, dając profesjonalny popis swoich umiejętności. Jednak dobry i uważny obserwator, mógłby dostrzec, że tak naprawdę klacz bardzo się denerwuje. - Powiedz Sharp. Czy nie pomyślałeś tak chociaż przez chwilę? – Skończyła Starweave, gotowa w każdej chwili odpalić swoje zaklęcie i wykonać skok by spotęgować efekt masą własnego ciała.

Ogier wysłuchiwał z uwagą słów Star, uważnie analizując każde zdanie wypowiedziane przez klacz.
Skłamałby, gdyby powiedział, że podobna sytuacja nie przeszła mu przez myśl. Ale nawet w najgorszych swych pomysłach rozważał co najwyżej porwanie razem z Blue wozu z najcenniejszym towarem i pozostawienie karawany własnemu losowi. Oszukanie wszystkich i skazanie ich na niewolnictwo było dla niego nie do pomyślenia. Owszem, teraz, gdy atramentowa to powiedział zorientował się, że powinien się spodziewać takich oskarżeń.

Zgarnięcie całych zysków dla siebie, sprzedanie karawany bandzie bandytów i łowców niewolników, sprzedanie w niewolnictwo reszty... nawet, gdyby pomyślał o takim scenariuszu, nie mógłby czegoś takiego zrobić. Po prostu nie byłby w stanie. Ale najwyraźniej jego umysł działał na innej częstotliwości niż umysł Starweave.

Zauważył krótki błysk rogu klaczy. Spojrzał na EFSa, ale magiczne ustrojstwo uparcie pokazywało niebieską kreskę oznaczającą brak wrogości. Z powodów wszechobecnej ciemności nie mógł już dostrzec, co konkretnie klacz zrobiła. Medyk doszedł do wniosku, że w razie ewentualnej zmiany zaklęcia w PipBucku powinny mu dać wystarczająco duże szanse, żeby nie musiał teraz czynić żadnych widocznych kroków.

Sytuacja była napięta, nie można było temu zaprzeczyć. Klacz zadała pytanie z zakresu "niebezpiecznych"... ogier nie mógł nie czuć pewnego podziwu wobec niej za odwagę konieczną do doprowadzenia do tak bezpośredniej konfrontacji. Nie zmieniało to jednak faktu, że musiał jakoś zareagować. A atramentowa powiedziała parę rzeczy, które go niemalże obrażały. Westchnął i pokręcił lekko nosem.

- Sugerujesz, że mam zamiar zdradzić was wszystkich. Pozwól mi wytłumaczyć ci jedno: nie wiem, skąd jesteś i jakie masz doświadczenia. Ale tam, skąd ja pochodzę, karawany trzymają się razem - kucyk wskazał rogiem na wozy stojące koło nich - Wątpisz w prawdziwość moich słów. Nie mam możliwości ani obowiązku udowadniać ci ich prawdziwości w żaden sposób. Jedyne co masz, to moją gwarancję. Gwarancję, że nigdy nie strzelę ci w plecy ani nie zabiję we śnie - przerwał na chwilę, by ponownie spojrzeć prosto w oczy klaczy z poważnym wzrokiem - odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie pomyślałem o takim scenariuszu. Nawet przez chwilę - zakończył, wypowiadając słowo "scenariusz" jak wyjątkowo paskudne przekleństwo.

Wybrał drogę szczerości. Teraz trzeba było zobaczyć, czy się to opłaci, a, co najważniejsze, czy Star w ogóle mu uwierzy.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Starweave ze spokojem i opanowaniem wysłuchiwała kontrataku jednorożca. Chodź tak naprawdę była trochę zdenerwowana i bardzo się niecierpliwiła. Przez chwilę chciała nawet rzucić coś co załagodziło by sytuację. Na szczęście ogier w końcu zaczął mówić, przez co szybko się uspokoiła. Jego wypowiedz nie była tym na co liczyła. Nie była nawet tym czego do końca się spodziewała. Po prostu ogier udzielił jej odpowiedzi, ale tak jakby nie udzielił jej wcale. A wszystko to jeszcze bardziej komplikował fakt, iż Star wciąż nie zamierzał mu do końca ufać.

Najprawdopodobniej jednak obawy klaczy okazały się bezpodstawne, dokładnie tak jak z resztą sądziła. Ogier bez żadnych większych gwałtownych reakcji, przyjął jej słowa niczym konstruktywną krytykę. Jednocześnie dalej uparcie pozostając przy swoim stanowisku. Star może i nie twierdziła, że Sharp faktyczne mógł by być zdolny do tego co mu zarzucała. Ale jak najbardziej podejrzewała go o uknucie jakiejś specjalnej strategii wyjścia z obecnej sytuacji. Strategii która to pozwoliła by jemu i ewentualnie Blue, na zgarnięcie większych części korzyści od reszty. Starweave natomiast liczyła na to, że będzie mogła poznać tą strategię i naturalnie załapać się do tych lepsiejszych. Takie zachowanie było na pustkowiach jak najbardziej zrozumiałe, a Star jako kupiec dobrze o tym wiedziała.

Niestety zamiast słów tego typu jak „Nic nie rozumiesz, tak naprawdę...” albo „To nie tak, po prostu ja i Blue chcemy...” usłyszała ona kolejną paplaninę moralną. Na dobrą sprawę ogier wcale też nie do końca przekonał jednoróżkę , że nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Po jego słowach i wcześniejszym zachowaniu mogła być ona jedynie pewna tego, iż Sharp będzie się starał. Jednak Pustkowia bywały wredne, a w raz z coraz bardziej niekorzystnym obrotem sytuacji, wszystko mogło się zmienić. Nigdy nie dało się przewidzieć zachowania kucyka, który jeszcze niedawno obiecywał ci do zgodną wdzięczność, a będąc przyparty do muru nagle stawał się gotowy na wszystko. To były zasady pustkowi, które atramentowa musiała w swoim rzemiośle opanować naprawdę bardzo szybko.

Star przez jakąś dłuższą chwilę myślała nad tym wszystkim. Zastanawiała się jak mogła by jeszcze w jakiś inny sposób nacisnąć ogiera i wydobyć od niego informacje na jakie liczyła. Byłą to trudna kwestia z którą nie mogła mu ona niestety wyjechać prosto w pyszczek. Na dobrą sprawę Star nie miała pojęcia, co mogła mu by teraz powiedzieć. ”Co jest z tym ogierem? A może to w końcu ze mną jest coś nie tak?”

- Rozumiem. Może nie powinnam patrzeć na wszystko tylko przez pryzmat kapsli. Z drugiej strony chyba to właśnie na tym polega bycie kupcem. – Powiedziała Starweave nieznacznie się uśmiechając.

W czasie gdy Star i Sharp ruszyli na spełnienie moralnego obowiązku dbania o resztę debili, Iron ślamazarnie zaczęła przeszukiwać wozy. Za pierwszym trafieniem się nie powiodło, oczywiście z powodu braku jakiegokolwiek doinformowania co do rozmieszczenia innych kucy w obozie szczęście dopisało Iron i znalazła dwóch najmitów.
Kompletnie nie to czego szukała.

W normalnym wypadku zabrała by się do kreatywnej eksmisji tymczasowych lokatorów ale przez zakuty łeb przebiegło coś w stylu "A co mi tam..." po czym wycofała się i ruszyła do następnego wozu.
Ruszyła wlekąc się pomału z dodatkowym ciepłym jak cholera i woniejącym (jak rafineria w Trzebini) bagażem. Cichaczem klęła na wszystko ale zrezygnowała po stwierdzeniu że niewiele to zmieni.

Dowlokła się do miejsca teoretycznego spoczynku i tutaj fart dał o sobie znać po raz kolejny. Wóz był pusty co odhaczało problem numer jeden, teraz pozostał problem dwa: White.

Iron rozglądnęła się bezradnie dookoła. Gdyby chciała wejść do środka nie ściągając z siebie White to prawdopodobnie takowa spadła by i obudziła się lub poobtłukiwała, a przecież nie taka była misja. Chwilę się zastanawiała a nogi zaczęły ja pomału boleć.
- Kurrrwa mać... - zmięła cicho, pod nosem przekleństwo po czym dokonała ryzykownego czynu i wdrapała się na wóz razem z White.
[Obrazek: cgnimLq.png]




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 4 gości